Kryzys mediów jest kryzysem społeczeństw. A upadek gazet – upadkiem demokracji – pisze historyk idei Marcin Król.
20 października w Nowym Jorku odbyła się publiczna prezentacja raportu „The Reconstruction of American Journalism” autorstwa Leonarda Downiego – byłego redaktora naczelnego „Washington Post”, oraz Michaela Schudsona – profesora Columbia University. Raport liczy 100 stron i został opracowany dzięki Columbia University oraz wsparciu prywatnych fundacji. Lektura tego raportu, a także wielu innych tekstów ostatnio opublikowanych, dotyczących sytuacji czasopism papierowych w dobie internetu oraz kryzysu – jak choćby wnikliwej analizy Michaela Massinga w „New York Review of Books” – skłania do zaskakujących wniosków.
Dramatyczna sytuacja gazet i czasopism w dobie dominacji internetu nie polega tylko na tym, że tracą pieniądze i albo bankrutują, albo muszą radykalnie zmniejszać zatrudnienie, co wpływa na jakość. To są fakty – ale na czym polegają najpoważniejsze publiczne konsekwencje tych zdarzeń? Na podstawie dostępnych źródeł możemy wymienić trzy najważniejsze problemy.

Białe plamy

Po pierwsze najczęściej upadają przyzwoite lokalne gazety, zaś wielkie dzienniki i tygodniki radykalnie ograniczają porcję wiadomości, które albo nie dotyczą spraw najważniejszych dla danego kraju, albo nie mają charakteru doraźnej sensacji. Powoduje to stopniowe znikanie wiadomości lokalnych, nawet tych najistotniejszych, a wobec tego brak nadzoru prasowego nad władzą lokalną. Nic tu nie pomoże ewentualna pomoc finansowa władzy lokalnej, gdyż wtedy prasa natychmiast przestanie być niezależna.
Reklama
Następny rodzaj wiadomości i artykułów, jakie zanikają, to te, które dotyczą kultury, edukacji i życia społecznego. Za wielki sukces można uznać fakt, że wiadomości tego rodzaju pojawiły się w dziennikach mniej więcej w latach 60., jednak – jak się zarówno redakcjom, jak i czytelnikom wydaje – nie są ani pilne, ani niezbędne, obecnie znikają. Ponadto trudno na razie odpowiedzieć na pytanie, czy internet zastąpi chociaż po części gazety w tej roli, chociaż w Polsce mamy udany eksperyment w postaci Dwutygodnika.pl, sponsorowanego jednak w całości przez Ministerstwo Kultury, za co mu chwała.
Wreszcie gazety coraz mniej chętnie monitorują tematy i prowadzą długoterminowe analizy poszczególnych problemów (zwłaszcza niepolitycznych). Znowu istnieje podejrzenie, ale tylko podejrzenie, że zastępuje je w tym zakresie internet.

Coraz taniej, coraz słabiej

Po drugie w stopniu wyrazistym obniża się poziom dziennikarstwa, co niekoniecznie wynika z nieumiejętności samych dziennikarzy, ale z tego, że na przykład dziennikarze śledczy czy też tacy, którzy potrafili wykryć przyczyny zdumiewających faktów lub zachowań, potrzebują bardzo dużo czasu na przygotowanie tekstu, a tego czasu redakcje już nie chcą im dawać, bo boją się przegrać w wyścigu, kto pierwszy poinformuje. Stąd sensacje często z minimalnym pokryciem, co czasem powoduje nieobliczalne konsekwencje (coś w Polsce na ten temat wiemy).
Jakość zależy także od tego, czy dziennikarz ma odpowiedni staż pracy oraz pewność, że zachowa stanowisko na dłużej. Im młodszy dziennikarz, tym tańszy dla wydawcy, więc – pomijając prawdziwe gwiazdy – reszta dziennikarzy w średnim wieku jest najczęściej zwalniana.
Po trzecie gazety ratują się finansowo za pomocą rozmaitych zabiegów marketingowych, które są mniej lub bardziej udane, ale jako marketingowe muszą być na bardzo niskim poziomie, co sprawia, że poważni czytelnicy przestają ufać takim dziennikom czy tygodnikom, do których wkładany jest krem po goleniu czy płyta z sensacyjnymi filmikami. Gazety miały okres nieprawdopodobnych zysków przekraczających czasem 30 procent i nie chcą się przyzwyczaić ani do kryzysu, ani do tego, że kilkuprocentowy zysk to już nieźle. Zachłanność wielkich magnatów prasowych odegrała tu także istotną rolę, gdyż kryzys rynku prasowego i kryzys ostatniego roku na skutek ryzykowanych inwestycji często doprowadziły ich na skraj bankructwa.