Pierwszy dzień szczytu Unii Europejskiej w Brukseli zakończył się bez porozumienia między biednymi i bogatymi krajami członkowskimi, jak podzielić koszty wsparcia rozwijających się krajów trzecich w walce ze zmianami klimatycznymi. Na piątek rano eksperci mają przygotować nowe propozycje kompromisu.

"Jeszcze nie jesteśmy gotowi. Nowe propozycje na stół wyłożymy jutro rano" - powiedział premier sprawującej unijne przewodnictwo Szwecji Fredrik Reinfeldt. Zapewnił, że jego ambicją jest przyjęcie w piątek przez szefów państw i rządów na szczycie mocnego mandatu UE na klimatyczną konferencję w Kopenhadze w grudniu br.

Jednak wymaga to przezwyciężenia impasu w rozmowach między krajami UE o podziale kosztów wsparcia krajów rozwijających się w walce ze zmianami klimatycznymi. Skupione w koalicji pod wodzą Polski biedniejsze, nowe kraje UE zapowiadają, że nie poprą mandatu na konferencję w Kopenhadze, jeśli nie będzie w precyzyjny sposób ustalone, jakie obciążenia mają ponosić poszczególni członkowie UE w ramach walki ze zmianami klimatycznymi. Polska proponuje, by podstawą był udział w pomocy rozwojowej i zewnętrznych działaniach UE albo dochód narodowy brutto.

Szwedzkie przewodnictwo dotąd nie odpowiedziało na ten postulat Polski i wspierających ją nowych krajów członkowskich, odkładając ustalenie wewnętrznego podziału obciążeń po konferencji w Kopenhadze. Polscy dyplomaci w kuluarach skarżyli się na szczycie na opór Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Danii i Holandii.

Stanowiska bogatych krajów UE, które nie chcą deklarować na szczycie żadnych pieniędzy, nie krył jako jedyny szef włoskiej dyplomacji Franco Frattini. "Podczas bardzo interesującej wymiany zdań przy stole Niemcy, Francja i Włochy poprosiły szwedzkie przewodnictwo, by zadowoliło się wyłącznie jasnym mandatem politycznym w sprawach klimatycznych, bez wykładania na stół kart na starcie negocjacji z innymi krajami" - powiedział dziennikarzom.

Reklama

Finansowe wsparcie krajów najbiedniejszych i rozwijających się jest konieczne, by w Kopenhadze doszło do globalnego porozumienia o redukcji emisji CO2 po roku 2012, kiedy wygaśnie protokół z Kioto. Potrzeby Komisja Europejska szacuje rocznie na 100 mld euro do roku 2020, co zostało potwierdzone w uzyskanym przez PAP projekcie wniosków końcowych. Według KE, wsparcie z pieniędzy publicznych powinno wynieść 22-50 mld euro, w tym unijna składka miałaby sięgnąć 2 do 15 mld - ile dokładnie, nie wiadomo, bo nie ma tego w projekcie.

Jeśli chodzi o pomoc w latach 2010-2012, to Polska zgadza się tylko na dobrowolne składki, deklarując gotowość wydania 10 mln euro rocznie. W projekcie wniosków końcowych potrzeby są określone na 5-7 mld euro rocznie, w czym UE ma zadeklarować "sprawiedliwy udział, o ile inni kluczowi gracze są gotowi wziąć na siebie porównywalny wysiłek".

Porozumienie komplikuje sprawa nadwyżek uprawnień do emisji pozostałych po obecnym okresie zobowiązań z Kioto. Polska chce utrzymać prawo do sprzedaży tych nadwyżek po roku 2012, bo stawka jest niebagatelna: chodzi o zezwolenia na ok. 500 mln ton CO2, które rząd w Warszawie mógłby za 2,5-3,5 mld euro sprzedać krajom przekraczającym swoje limity z Kioto. Kraje starej Unii, nie mające nadwyżek, są przeciwne ich utrzymaniu. W sprawie tej nie zdołali się porozumieć przed szczytem ministrowie środowiska "27".

"Będziemy próbowali wyjechać z Brukseli z mocnym mandatem na Kopenhagę, by posunąć naprzód światowe negocjacje klimatyczne, które teraz stoją w miejscu" - oświadczył Reinfeldt.