Prezydent Miedwiediew powtórzył w czasie swojej wizyty w Polsce to, co Rosjanie sygnalizowali już wcześniej – że ich firmy chętnie wezmą udział w prywatyzacji naszego sektora energetycznego. Najchętniej kupiliby rafinerię Lotos.
Wprawdzie deklarujemy, że powinniśmy poprawiać stosunki z wielkim sąsiadem, ale propozycja oddania Rosjanom Lotosu budzi konsternację, a niekiedy wręcz popłoch. Jak byśmy się wyrzekali naszego bezpieczeństwa energetycznego.
Wcześniej czy później trzeba będzie jednak odrobić tę lekcję i zastanowić się, co nam się opłaca. Drogi i bezsensowny zakup litewskich Możejek przez Orlen pokazał, że robienie w regionie czegoś wbrew Rosjanom jest niemożliwe, są zbyt silni. Przepłaciliśmy za Możejki, żeby tylko nie dostały się w ich ręce. I co? Okazało się, że z dostawą rosyjskiej ropy do litewskiej rafinerii są nie lada kłopoty. Biznesplan, uzasadniający cały zakup, wziął w łeb.
Zarówno Orlen, jak i Lotos nie mają ropy, są uzależnione od surowca rosyjskiego. Rurociąg, którym on płynie, nazywa się „Przyjaźń” i jest już mocno wyeksploatowany. Co prawda my bardzo potrzebujemy kupować ropę, a Rosjanie równie mocno – sprzedać, ale to jeszcze nie znaczy, że obu stronom zależy tak samo na podreperowaniu „Przyjaźni”. Jeśli ważniejsza okaże się polityka, a tak przecież w stosunkach między oboma krajami bywało, rurociąg może się okazać niezdatny do remontu. Tak jak możliwa okazała się budowa gazociągu pod dnem Bałtyku, tak, a nawet jeszcze łatwiej, Rosjanie mogą swoją ropę sprzedawać inaczej niż rurociągiem do Polski. Właśnie budują wielki rurociąg do Chin, a także port przeładunkowy koło Sankt Petersburga. Nie są skazani na „Przyjaźń”, żeby sprzedać swój towar.
Można też sobie wyobrazić, że zarówno Orlen, jak i Lotos będą sprowadzać surowiec od innego dostawcy niż Rosja i innymi środkami transportu niż rurociąg. To jednak będzie droższe. Z biznesowego punktu widzenia będzie to rozwiązanie gorsze. Bezpieczeństwo ma cenę i w tym przypadku jest ona wysoka. To może być argument, żeby Rosjan w Lotosie tak bardzo się nie bać. A nawet odwrotnie – ich obecność w Lotosie może nasze bezpieczeństwo zwiększać.
Reklama
Są jeszcze inne argumenty. Obecnie rafinerie na świecie narzekają na nadmiar mocy przerobowych i ich ceny są niskie. Jednak Rosjanie rafinerii mają za mało, mogliby za Lotos dobrze zapłacić. Polska firma stałaby się częścią koncernu z dostępem do złóż. Ich brak to nasza największa słabość. Obie strony osiągnęłyby efekt synergii.
Wejście Rosjan do Gdańska nie byłoby dobrą wiadomością dla Orlenu. A nuż firma rosyjska sprzedawałaby ropę własnej spółce taniej niż Orlenowi? Odbierałaby mu klientów, dopuszczając się nieuczciwej konkurencji. Nie należy jednak zapominać, że Lotos jest na giełdzie. Jego transakcje odbywają się przejrzyście. W dodatku – dlaczego mamy zakładać, że kraj starający się o członkostwo w Światowej Organizacji Handlu (WTO) będzie chciał zachowywać się na naszym rynku w sposób nieuczciwy? Rosjanie maja ropę, my – rafinerię, która ma być prywatyzowana. Wpuszczenie inwestora jest korzystne dla obu stron. I w dodatku zmusi Orlen i Lotos do prawdziwej konkurencji, która obecnie nie działa. Byłaby nadzieja, że kierowcy zaczną tankować taniej. Pod warunkiem że znów nie dojdzie do głosu polityka.
Gdyby do prywatyzacji Lotosu zgłosili się na przykład Amerykanie, nie mielibyśmy tych wszystkich dylematów. Z góry założylibyśmy, że chcą u nas zrobić dobry biznes i że może on być także korzystny dla nas. W przypadku Rosjan tej pewności nam brakuje. Zbyt dużo złych doświadczeń. Dlatego największym problemem we wzajemnych stosunkach gospodarczych może się okazać pamięć.