Wyniki naszych prac odsłaniają dramatyczny stan rzeczy w Polsce. Pomimo wydatkowania miliardów euro na wspieranie innowacyjności – mamy wszak nawet specjalny program operacyjny, który nazywa się Innowacyjna Gospodarka (POIG) – poziom innowacyjności spada. Najbardziej wymowne są dane GUS, które pokazują, że w ciągu minionych pięciu lat liczba firm wdrażających innowacje spadła o kilka procent, z poziomu, który i tak był jednym z najniższych w Unii Europejskiej. Inne miary innowacyjności polskiej gospodarki też leżą na dnie.
Niestety nie ma u nas zrozumienia dla innowacyjności. Szkoły i uczelnie wbijają dzieciom i młodzieży wiedzę do głowy, zamiast nauczyć ich, jak się uczyć. Ile szkół jako priorytet stawia sobie odkrycie w uczniu talentu, a ile wymaga pamięciowej wiedzy sprawdzonej na teście.
Innowacje wymagają akceptacji dla myślenia w poprzek, wbrew kanonom. Wytłumaczę to na przykładzie. Jednym z największych problemów w Europie są korki. Za kilka lat miasta w Polsce staną się z tego powodu zupełnie dysfunkcjonalne. Budowa nowych odcinków nie pomaga, ponieważ gdy tylko skróci się czas dojazdu, rośnie popyt na wykorzystanie drogi i po jakimś czasie korki są takie jak wcześniej. A liczba samochodów w naszym kraju będzie rosła, bo ludzie się bogacą, a rząd pozwala na import milionów starych aut z zagranicy. Na czym polega standardowe myślenie i działanie? Skoro rośnie liczba samochodów, budujmy nowe obwodnice. Wydamy dziesiątki miliardów złotych, a po kilku latach wrócimy do punktu wyjścia. Na czym polega myślenie innowacyjne? Kiedy będą państwo jechać w korku, proszę rozejrzeć się dookoła. W większości samochodów jedzie jedna osoba. Gdyby w każdym znajdowało się czterech pasażerów, aut byłoby trzy – cztery razy mniej i wszędzie można by dojechać błyskawicznie. Jak w takim razie doprowadzić do zmiany stanu rzeczy? Amerykanie próbują to robić: utworzyli pasy, którymi można się poruszać, jeżeli w samochodzie są minimum trzy osoby. Ale to rozwiązanie połowiczne i wymaga zatrudniania policjantów, by kontrolowali liczbę osób podróżujących każdym pojazdem.
Innowacyjne myślenie mogłoby polegać na stworzeniu następującego systemu. Każdy, kto musi gdzieś dojechać w mieście, przez komórkę podaje adres. Dzięki GPS telefon „zna” obecną lokalizację zgłaszającej się osoby. System dopasowuje te dane do trasy jadących samochodów (każdy musi mieć włączoną nawigację), ale tylko do tych, które mają mało pasażerów. Jest to możliwe, ponieważ specjalne czujniki przesyłają informacje o liczbie osób podróżujących autem. Kierowca może zabrać po drodze tych, którzy jadą w to samo lub bliskie miejsce. Może, ale nie musi. Miasto zamiast opłaty parkingowej może natomiast wprowadzić podatek za jazdę w pojedynkę i zwalniać z niego, jeżeli odpowiedni procent czasu samochód będzie jechał z minimum trzema pasażerami. I mamy motywację do zabierania innych.
Reklama
System będzie tani, tym bardziej że może zostać wykonany przez prywatną firmę w formule PPP. Rząd i samorząd zaoszczędzą miliardy złotych, ponieważ nie trzeba będzie budować tylu dróg i bezkolizyjnych węzłów, a część tych pieniędzy zainwestują w nowoczesny system edukacji.
Jaki jest efekt uboczny mojej propozycji? Mogą zdrożeć ziemniaki, bo ludzie będą wozić worki z ziemniakami na tylnych siedzeniach, żeby oszukać czujniki. Ale jestem przekonany, że korzyści z likwidacji korków będą o wiele większe niż koszty. Być może mój pomysł nie może zostać zrealizowany, bo kapitał społeczny jest niski. Albo dlatego że jeszcze nikt inny tego nie zrobił. Ale wtedy rząd powinien rozpisać konkurs na takie pomysły i pilotażowo wypróbować kilka. To byłyby innowacje. Natomiast kupno nowej maszyny w miejsce starej w ramach POIG to nie są żadne innowacje. To marnowanie pieniędzy.