Redukcje zatrudnienia, które w ostatnich tygodniach dotknęły zastępy pracowników największych światowych banków, nie tylko wywołały niewielkie współczucie, ale też zostały ledwie zauważone z powodu zawirowań na globalnych rynkach i prognoz kolejnego kryzysu gospodarczego.
60 tys. zwolnień ujawnionych w ciągu zaledwie kilku tygodni w ośmiu dużych bankach, z czego w sześciu europejskich – średnio około 5 proc. ogółu zatrudnionych w każdej z tych instytucji – to dopiero początek brutalnych zmian w branży, które mogą zaowocować redukcją setek tysięcy etatów na całym świecie. – Jeżeli chcesz ciąć koszty, musisz się pozbywać ludzi – mówi prezes jednego z europejskich banków. – Jeśli gospodarka nie zacznie rosnąć, redukcje zatrudnienia będą dużo większe niż do tej pory.
Tym razem cięcia będą się znacząco różnić od tych, które występowały podczas poprzednich cyklicznych kryzysów. Podczas gdy zachodnie gospodarki balansują na granicy drugiej fali recesji, branża bankowa przeobraża się na skutek zmian zapoczątkowanych przez reakcję regulatorów na pierwszą fazę kryzysu trzy lata temu.
Reklama
Wiele zwolnień dotknie sektor bankowości inwestycyjnej. To tam podwójna ofensywa regulatorów – bezpośrednie zmiany w strukturze wynagrodzeń, mające promować płatności odroczone oraz efekt domina związany z tym, że niektóre inwestycje bankowe stały się zgodnie z nowymi przepisami kapitałowymi zaporowo drogie – prowadzi do likwidowania miejsc pracy.
Przed kryzysem bankierzy większość wynagrodzenia pobierali w formie rocznej premii. Teraz znacznie większy odsetek pochodzi ze stałej pensji. Wypłata premii jest opóźniona o trzy do pięciu lat. Pracownicy czekający na kilka transz bonusów mają mniejszą motywację, by szukać nowej pracy.
Bankierzy twierdzą, że to najlepszy przykład, jak zmiany regulacyjne odbijają się czkawką. Kiedy w wyniku kryzysu z 2008 r. wzrosła presja, by odraczać wypłaty premii, pracownicy zaczęli się domagać wyższych pensji, które pozwoliłyby im załatać dziury w budżecie. W wielu przypadkach wywalczyli podwyżki o 50 – 100 proc.
W konsekwencji sektor bankowości inwestycyjnej zmaga się teraz z nowym problemem – utratą tradycyjnej metody odchudzania personelu. – W dzisiejszych czasach, kiedy bankier nie dostaje premii, nie odchodzi automatycznie – mówi Rich Ricci, jeden z szefów bankowości inwestycyjnej w Barclays.
Nie tylko to ogranicza pole manewru. – Zwiększona alokacja odroczonych premii oznacza, że banki mają mniejszą elastyczność, gdy w danym roku przychodzi do cięcia kosztów – mówi Ricci. Ponieważ odroczone wypłaty są zazwyczaj podzielone na trzy równe części, banki zdały sobie sprawę, że dwie trzecie ich premii zamieniły się w koszty stałe.

Przebudowa branży

Jedne z najbardziej dramatycznych zmian w strukturze płacowej mają miejsce w dużych bankach szwajcarskich. Według badań JPMorgan Chase płace sztywne stanowiły w ubiegłym roku 35 proc. łącznych wynagrodzeń w dziale bankowości inwestycyjnej UBS i 37 proc. w Credit Suisse. W przyszłym roku ponad 80 proc. funduszu płacowego Credit Swisse dla jego bankierów inwestycyjnych będzie pochodziło z płac sztywnych i odroczonych płatności, a w przypadku UBS odsetek ten wyniesie 63 proc.
Pozostawione z zaledwie ułamkiem elastyczności, jeżeli chodzi o cięcie kosztów poprzez bonusy, banki odkrywają, że ich możliwości są ograniczone. – Cięcia są reakcją na spadek rentowności i znakiem, jak zrestrukturyzowano system wynagrodzeń – mówi szef jednej z dużych brytyjskich grup inwestycyjnych. – Kiedy banki zaczęły zatrudniać w ubiegłym roku, nastąpił wielki zwrot w kierunku kosztów stałych. Podstawowe pensje wzrosły dwukrotnie, a płace zmienne spadły o połowę. Ale wzrostu nie ma i jedyne, co mogą zrobić banki, to ciąć zatrudnienie.
Kilku wysokich rangą bankierów bagatelizuje obecne wysiłki, by obniżyć koszty i zmniejszyć zatrudnienie, jako powtórkę z jednego z największych grzechów branży – zatrudniania zbyt wielu ludzi, zanim biznes rzeczywiście zaczyna iść lepiej, i zwalniania zbyt wielu, kiedy sytuacja na rynkach się pogarsza. Jednak znacznie więcej ekspertów ostrzega, że tym razem chodzi o coś innego – wiele miejsc pracy, które zostały wyeliminowane, nie powróci.
Jednym z głównych powodów jest to, że banki na całym świecie wciąż przystosowują się do bardziej uregulowanego środowiska, w którym będą musiały trzymać znacznie większy kapitał jako bufor na wypadek przyszłych strat i w którym ich najbardziej ryzykowne i dochodowe działania zostały de facto zdelegalizowane.
W USA proprietary trading, czyli operacje, których banki dokonują na rynku przy użyciu własnych pieniędzy, zostały zakazane w ramach reformy finansowej. W rezultacie większość instytucji zrezygnowała lub w znaczący sposób ograniczyła takie operacje. W Wielkiej Brytanii grupy bankowe posiadające zarówno działy inwestycyjne, jak i detaliczne, takie jak Barclays, Royal Bank of Scotland i HSBC, przygotowują się do największej przebudowy branży od dziesięcioleci. Mianowana przez rząd niezależna komisja ds. bankowości ma zarekomendować daleko idące reformy w swoim wrześniowym raporcie.
Nie jest przypadkiem, że niektóre spośród największych cięć miały miejsce w brytyjskich bankach – 30 tys. w HSBC, 15 tys. w Lloydsie i 3 tys. w Barclays. Nowi szefowie na Wyspach nie przeprowadzają po prostu zmiany w kierunku korporacyjnym, ale przygotowują się do funkcjonowania w zmienionym środowisku.
Nowy system regulacyjny zmniejszy atrakcyjność jednego z najbardziej dochodowych segmentów bankowości od czasu kryzysu finansowego – handlu instrumentami zbudowanymi na papierach dłużnych, szczególnie derywatów – bo władze narzucają wyższe zabezpieczenia kapitałowe dla ryzykownych operacji. To skłoniło niektóre banki do ograniczenia ambicji. Na przykład UBS, który zwalnia około 5 tys. pracowników w obrębie grupy, zrezygnował ostatnio z zarabiania 8 mld euro rocznie na handlu papierami dłużnymi i zmniejsza aktywność w tej dziedzinie.

Wielkie cięcia

Na kurczącym się rynku najszybszą drogą do oszczędności są redukcje pracowników. W drugim kwartale przychody były zjadane przez koszty w alarmującym tempie. W dziale bankowości inwestycyjnej Credit Suisse stosunek kosztów do zysków sięgnął 92 proc. Oznacza to, że na każde 100 franków szwajcarskich, które bank zarobił, tylko osiem nie szło na wydatki.
Niektóre banki wciąż zwiększały zatrudnienie w drugim kwartale, błędnie odczytując sytuację gospodarczą. – Wiele firm odbudowywało się agresywnie po kryzysie, wierząc, że spowolnienie w branży będzie tymczasowe – mówi Jeremy Sigee, analityk w Barclays Capital. – Teraz szybko przerzucają się na cięcia.
Jak na razie większość redukcji ma miejsce w Europie. Ponieważ jednak amerykańska gospodarka również kuleje, a firmy takie jak Bank of America Merrill Lynch znajdują się pod rosnącą presją, bankierzy i analitycy zgadzają się, że umiarkowane cięcia przeprowadzone przez BofA i Goldman Sachs to dopiero początek. Kolejne, dużo większe zwolnienia są nieuniknione.
– Amerykańskie banki powoli zdają sobie sprawę, że potrzebują fundamentalnych zmian – mówi jeden z doświadczonych bankierów inwestycyjnych. – A to może oznaczać tylko jedną rzecz – wielkie cięcia zatrudnienia na Wall Street.