Zmianę podejścia lansuje ministerstwo obrony mające dosyć rodzimych bubli. Na zmianę podejścia wpłynęła cała seria wpadek. We wrześniu niepowodzeniem zakończyła się próba zmodernizowanej wersji rakiety dalekiego zasięgu Jars. Od pięciu lat przesuwane jest wejście do służby rakiet Buława.

Z 17 przeprowadzonych prób do udanych zaliczono 9. Tym razem w niełaskę popadł transporter opancerzony BTR-90, który po 7 latach pracy konstruktorów i wydaniu ponad miliarda rubli (100 mln zł) miał zasilić armie już w tym roku.– Resort doszedł do wniosku, ze nie potrzebuje naszego BTR – narzeka Dmitrij Gałkin, szef zbrojeniowego koncernu WPK. Transporter został wykreślony z listy zakupów w ramach planu modernizacji wojska do 2020r., który zakłada wymianę 70 proc. sprzętu. Rzad przeznaczył na ten cel rekordowe 20 bln rubli (2,1 bln zł). Podobny do BTR los może spotkać czołg T-90S. We wrześniu szef sztabu generalnego Nikołaj Makarow publicznie skrytykował, uchodzący za najnowocześniejszy, czołg produkcji rosyjskiej. Jego zdaniem nawet on znacznie ustępuje zagranicznym konkurentom.

Polecamy: Trwa wyścig zbrojeń. Świat boi się nowej, cybernetycznej wojny

Makarowa nie powstrzymało nawet to, ze nowy pojazd wywołał zachwyt premiera Władimira Putina, który zachwalał walory czołgu na wrześniowej wystawie w Niznym Tagile. We wrześniu wojskowi odmówili tez dalszego kupowania legendarnego karabinu Kałasznikowa, dotąd będącego podstawowym wyposażeniem armii. W zamian w ciągu pięciu lat resort obrony wyposaży armie w ponad 2 tys. włoskich pojazdów Iveco LMV M65 po 300 tys. euro za sztukę. Rośnie tez import broni palnej. Jak wylicza rosyjski magazyn „Finans”, za kilka lat połowę rosyjskiego wyposażenia będą stanowiły produkty firm zachodnich: Beretta, Browning czy Winchester. – To efekt słabości krajowego przemysłu zbrojeniowego, wynikającej z jego tradycyjnie monopolistycznej pozycji na rynku. Resort obrony zadał cios dotychczasowemu układowi, gdy musiał kupować nie to, czego potrzebuje, lecz to, co jest w stanie wyprodukować krajowy przemysł – mówi „DGP” wiceszef moskiewskiego Centrum Analiz Strategii i Technologii (CAST) Konstantin Makijenko.

Reklama

Jak wylicza CAST, przez piec lat Rosja wyda na zagraniczny sprzęt 10 mld euro. Poza bronią palna chodzi tez o francuskie okręty typu Mistral, izraelskie bezzałogowce firmy IAI, francuska awionikę marki Safran czy zestawy wyposażenia żołnierza przyszłości FELIN dla wywiadu wojskowego GRU. – Konkurencja z zachodnimi firmami nie tylko zmusi rosyjskie firmy do produkcji broni wyższej jakości, lecz także obniży ceny na rynku – dowodzi w rozmowie z nami doradca rosyjskiego ministra obrony płk Igor Korotczenko. Taka perspektywa wywołuje jednak furie wśród producentów broni. Rosyjska zbrojeniówka nie ma bowiem pieniędzy ani na modernizacje produkcji, ani nawet na utrzymanie specjalistów. Jak wylicza Uniwersytet w Birmingham, liczba pracowników rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego zmalała w ostatnich latach z 5,5 mln do 1,5 mln osób.

Średni wiek pracownika przekracza 55 lat. Jedynie co dwusetny inżynier ma mniej niż 30 lat. W tej sytuacji sektor może być skazany na eksport do mniej wymagających państw Trzeciego Świata. Według renomowanego szwedzkiego instytutu SIPRI w latach 2006 – 2010 piec państw wydało na rosyjska bron więcej niż miliard dolarów. Były to Indie, Chiny, Algieria, Wenezuela i Malezja. Spośród najwyżej rozwiniętych państw zachodnich na liście figuruje jedynie Wielka Brytania. Londyn w 2006 r. wydał 1 mln dol. na 31 ręcznych wyrzutni przeciwlotniczych typu Igła. Producenci apelują do władz, by w ramach planu modernizacji armii większa uwagę poświecili na rozbudowę infrastruktury koncernów. Rzad chce jednak unowocześnić siły zbrojne jak najmniejszym kosztem. Tegoroczny plan wojskowych zamówień krajowych zostanie zapewne zrealizowany zaledwie w 30 proc.