Minister finansów i jego współpracownicy walczą o społeczną akceptację dla przejedzenia czternastoletniego dorobku reformy emerytalnej.

Komitet Obywatelski ds. Bezpieczeństwa Emerytalnego opublikował 25 lipca Obywatelski Kontrraport, który podważa zasadnicze tezy rządowego „Przeglądu systemu emerytalnego”. Ludwik Kotecki w DGP w tekście „O emeryturach rozmawiajmy bez uproszczeń”, zamiast odnieść się do naszych najważniejszych argumentów, próbuje na siłę pokazać wyższość waloryzacji ZUS nad stopami zwrotu w OFE. Ministerstwo do tego celu skonstruowało specjalną miarę (stopę zwrotu dla „emeryta”), której w oryginalnym „Przeglądzie” nie ma, a która ma pomóc uratować podważone przez nas porównanie. Na stronie internetowej KO BE można zapoznać się z naszą odpowiedzią na te wyliczenia.

By jednak nie zagubić się w meandrach cyfr, warto jeszcze raz przypomnieć najważniejszy fakt, na który Ministerstwo Finansów zamyka oczy. OFE zarobiły w latach 2000–2012 8,8 proc. rocznie. To więcej niż giełda warszawska, frankfurcka i nowojorska, nie mówiąc o lokatach bankowych czy funduszach stabilnego wzrostu. To także o 1,8 pkt proc. rocznie więcej, niż urósł w tym czasie polski PKB. Owszem, to wynik brutto. Nie uwzględnia jednorazowej opłaty od składek, ale ta rozkłada się na cały czterdziestoletni okres oszczędzania. Ponadto została już obniżona i nic nie stoi na przeszkodzie, by ją zlikwidować. Niestety rząd, zamiast skierować odpowiedni projekt ustawy do Sejmu, gromadzi dossier przeciwko OFE. Opłaty od składek są im potrzebne, by przekonać przyszłych emerytów, że OFE źle zarządzają ich pieniędzmi, zaś minister Rostowski zaopiekuje się nimi lepiej.

Minister Kotecki na wszelki wypadek, gdyby nie udało mu się udowodnić wyższości waloryzacji w ZUS nad stopami zwrotu w OFE, przekonuje, że: „w długiej perspektywie nie można osiągnąć wyższej rentowności na rynku kapitałowym niż wzrost PKB. Wiedzą to minister finansów i prezes banku centralnego, wie to wielu innych ekspertów i analityków”. Skoro wyraźna historyczna różnica między OFE a PKB przez wymienione autorytety uznawana jest za przypadkową, chcielibyśmy usłyszeć ich odpowiedź na następujący argument.

Jak wskazują dostępne dla 17 krajów dane, w latach 1900–2010 średni zwrot z inwestycji giełdowych wyniósł realnie 4,7 proc. W tym samym okresie średnie tempo wzrostu PKB wyniosło 2,8 proc. Naszym zdaniem wskazuje to na to, że zyskowność spółek notowanych na giełdach jest wyższa niż średnia dla przedsiębiorstw w gospodarce. Powyższe dane oznaczają, że od każdych 100 zł „zainwestowanych” w PKB (co stanowi górną granicę stopy zwrotu w ZUS) po 40 latach (a więc hipotetycznym okresie oszczędzania na emeryturę) otrzymalibyśmy ok. 300 zł. Inwestując tę samą kwotę w akcje, moglibyśmy po 40 latach otrzymać 630 zł. Minister Kotecki sugeruje zaś, że mowa tu o jakichś setnych częściach procentu.

Reklama

Dla Ministerstwa Finansów nasz sprzeciw może rzeczywiście być niezrozumiałym oporem wobec palącej konieczności załatania dziury budżetowej. Naszym zdaniem jednak obrona oszczędności emerytalnych Polaków przed nacjonalizacją jest ważna z punktu widzenia długoterminowego wzrostu gospodarczego i wysokości emerytur. Symulacje, które przeprowadził Piotr Żuk (a przed nim 10 lat temu KNUiFE), wskazują, że przeciętna emerytura będzie wyższa o ok. 50 zł miesięcznie za każdy 1 pkt proc. składki skierowanej do OFE zamiast do ZUS. Przy założeniu utrzymania docelowego poziomu składki na OFE (3,5 proc.) przeciętna emerytura osoby, która rozpoczęła pracę w 2012 r., wyniesie 3430 zł. Gdyby nie obniżono składki w 2011 r., byłoby to 3600 zł. Całkowita likwidacja OFE oznaczałaby emeryturę niższą o dalsze 170 zł).

Bardzo krzywdzące jest też twierdzenie, że domagamy się zachowania OFE w niezmienionej postaci. W rekomendacjach KO BE, w znacznej mierze zgodnych z przygotowanym trzy lata temu na zlecenie rządu raporcie ministra Boniego, znajduje się wiele zaleceń zmierzających do daleko idącego przeobrażenia OFE. Domagamy się m.in. wprowadzenia zewnętrznego benchmarku, uzależnienia opłat PTE od wyników funduszy, subfunduszowości i dywersyfikacji inwestycji emerytalnych. W ignorowaniu tych propozycji przez obecny rząd trudno jest nie dopatrzeć się złej woli. Dziwi nas, jak łatwo jest krytykować źle regulowany rynek PTE, ukrywając przed opinią publiczną, że winę za błędne rozwiązania w całości ponosi regulator.

Na koniec warto odnieść się do stwierdzenia ministra Koteckiego, że „wyniki analizy przeprowadzonej przez MF wskazują bezsprzeczną przewagę subkonta w ZUS nad OFE i I filarem w ZUS”. Zdumiewają nas tu dwie rzeczy. Po pierwsze, subkonto utworzono przecież dopiero w maju 2011 r. i jego „bezsprzeczna” przewaga opiera się wyłącznie na wstecznej projekcji. Projekcja ta jest o tyle nieuczciwa, że waloryzację na subkoncie za lata 2000–2012 wylicza się nie tylko w oparciu o te lata. Konstrukcja waloryzacji sięga bowiem cztery lata wstecz, a więc do lat 1996–1999, kiedy to normą była dwucyfrowa inflacja, która, mamy nadzieję, bezpowrotnie należy już do przeszłości. Właściwym miernikiem odzwierciedlającym faktyczny potencjał subkonta jest, naszym zdaniem, tempo wzrostu PKB, które, jak wspomnieliśmy, było znacznie niższe niż stopa zwrotu z OFE.

Po drugie, zastanawia nas radość, jaką czerpie minister Kotecki z tego triumfu subkonta nad pierwszym filarem. Trudno nie zadać sobie tu pytania, jak to możliwe, że dwie części systemu repartycyjnego, opartego na polskiej demografii, dają różne stopy waloryzacji? Jest to oczywiście stan przejściowy – ten lub kolejny rząd wkrótce ujednolici zasadę waloryzowania kont w ZUS (w tym zasady waloryzacji kwartalnej). Mamy jednak hipotezę, dlaczego na razie ten przejściowy stan się utrzymuje. Subkonto służy bowiem jako przynęta dla przyszłych emerytów mająca ich skłonić do poparcia idei rozmontowania drugiego filaru. Trzeba się tylko uwinąć z marginalizacją OFE, bo waloryzacje na subkontach w nadchodzących kilku latach będą niskie i przynęta przestanie działać. Wciąż mamy nadzieję, że Polacy nie dadzą się na to nabrać