W Ameryce dużą popularnością cieszy się pańska nowa książka „The Battle of Bretton Woods” („Bitwa o Bretton Woods”). Czy opowieść o fundamentach powojennego ładu ekonomicznego ma dziś jeszcze jakiekolwiek znaczenie?
Międzynarodowy ład monetarny stworzony w 1944 r. od początku był wadliwy, a od 1971 r. nie jest już nawet oparty na parytecie złota. Część krajów ma więc waluty powiązane z dolarem, część zdecydowała się na kurs płynny, niektóre porzuciły własne waluty i używają np. tylko dolarów. Nie istnieje już spójny międzynarodowy system monetarny. Ale duch Bretton Woods ciągle unosi się nad światem. Najnowszym przykładem jest Ukraina.
Rok temu były szef Fed Ben Bernanke oświadczył, że Stany Zjednoczone mogą się wkrótce wycofać z polityki luzowania ilościowego, czyli dokonać taperingu. Choć zrobił to w sposób bardzo dyplomatyczny i pełen zastrzeżeń, natychmiast na rynkach gospodarek wschodzących zawrzało. Inwestorzy zaczęli się wycofywać z tamtejszych walut i obligacji. Krajem, który otrzymał szczególnie silny cios, była Ukraina, bo w krótkim czasie oprocentowanie jej obligacji skoczyło do ponad 11 proc. To sprawiło, że prezydent Wiktor Janukowycz i jego rząd nie mogli już dłużej rolować długu, poprosili o pomoc Moskwę, a ludzie w Kijowie wyszli na ulice. Resztę historii znamy. Nie brak głosów, że gdyby Fed zdecydował się na tapering rok później, Janukowycz ciągle byłby prezydentem Ukrainy.
Reklama
I to jest wina Bretton Woods?
W pewnym sensie tak. Jesienią Międzynarodowy Fundusz Walutowy przeprowadził badanie, które z gospodarek wschodzących najbardziej skorzystały z amerykańskiego luzowania ilościowego. To te państwa, którym udało się utrzymać dość niski poziom własnej waluty oraz niski poziom importu, a jednocześnie wysoki poziom eksportu i rezerw w obcych walutach. Innymi słowy tylko akumulowanie wysokich ilości rezerw dolarowych pozwala gospodarkom wschodzącym przetrwać trudne czasy. Ale kiedy jakiś kraj tak się zachowuje, jest oskarżany o manipulacje walutowe. Tak jak Chiny, które straszy się ciągle sankcjami handlowymi. Ta wielka sprzeczność to nic innego jak efekt opartego na dolarze systemu międzynarodowych finansów, który powstał w Bretton Woods.
To było 70 lat temu. Wiele się od tego czasu zmieniło.
Łącznie z tym, że doszło do pewnego odwrócenia ról. Bretton Woods to było starcie Wielkiej Brytanii, starej potęgi, zmęczonej wysiłkiem wojennym oraz na dodatek zadłużonej u nowej potęgi, czyli Stanów Zjednoczonych. Dziś to Ameryka jest potęgą starą i zmęczoną. Jest też mocno zadłużona u nowej, czyli u Chińczyków. Zabawne, że jeśli porównać argumenty przywoływane 70 lat temu przez reprezentującego Londyn Johna Maynarda Keynesa i negocjującego w imieniu USA Harry’ego Dextera White’a, to bardzo one przypominają to, co mówią obecnie Waszyngton i Pekin. Tylko że to Ameryka uważa teraz, że problemem są nie tylko deficyty, lecz także nadwyżki handlowe. Dokładnie tak samo argumentował w 1944 r. Londyn.
Czyli nowe Bretton Woods na horyzoncie?
Nie do końca. Bo położenie Ameryki jest lepsze niż Wielkiej Brytanii w 1944 r. Londyn miał wtedy nóż na gardle, bo trwała wojna, a on pożyczał w obcej walucie. Dzisiejsza Ameryka wciąż kontroluje podaż dolara, a wszelkie próby znalezienia innej globalnej waluty spełzają na niczym. Bo pozostałe kraje sobie albo nie ufają, albo bardziej wierzą w dolara.
I Ameryka nie ma swojego Keynesa?
Fakt, że Wielką Brytanię reprezentował w Bretton Woods Keynes, miał wielkie znaczenie. To była supergwiazda światowej ekonomii. Jego starcie z White’em, wpływowym urzędnikiem Departamentu Skarbu oraz zausznikiem Henry’ego Morgenthaua (architekt rooseveltowskiego New Dealu – red.), pozostanie niezapomniane. Z jednej strony genialny Keynes owiany sławą człowieka, który uratował zachodni kapitalizm przed upadkiem. Z drugiej – pracowity, choć toporny White, w dodatku otwarcie przyznający się do swoich sympatii wobec radzieckiego modelu gospodarczego. To drugie dno mojej książki, na tyle fascynujące, że może zrobię z tego film fabularny.
Sean Connery w roli Keynesa i Robert De Niro jako Harry Dexter White?
(śmiech) A wie pan, że to całkiem niezły pomysł.