Nowy premier Indii Narendra Modi w ramach tego, co nawet w literaturze fachowej nazwano „modelem z Gudżarat” wprowadził szereg pomysłów i innowacji, które wstrząsnęły całymi Indiami.

Premier Indii Narendra Modi już jako lokalny lider w Gudżarat walczył o zmiany gospodarcze i modernizację prowincji. Wprowadził szereg pomysłów i innowacji. Teraz ma plan dla całego kraju.

Azja, w przeciwieństwie do Europy, prezentuje paletę charyzmatycznych liderów. W najsilniejszych państwach pojawili się wizjonerzy: Xi Jinping promuje „chiński sen”, Shinzo Abe „trzy strzały” tzw. Abenomiki”, a wywodzący się z prawdziwej biedy Joko Widodo w Indonezji całkowicie zmienia wizerunek i styl rządów we własnym kraju.

Nie inaczej jest w Indiach, gdzie w maju 2014 r. doszedł do władzy Narendra Modi. Przekonany hinduista, zdobył rozgłos jako lokalny lider w Gudżarat, gdzie bezpardonowo walczył z islamistami, zyskując nawet mocno nieprzychylny przydomek „Hitlera z Gudżarat” (za co miał kłopoty z wizerunkiem poza krajem). Jednak jeszcze ostrzej walczył o zmiany gospodarcze i modernizację prowincji.
Wypróbowany model

W ramach tego, co nawet w literaturze fachowej nazwano „modelem z Gudżarat” wprowadził szereg pomysłów i innowacji, które wstrząsnęły całymi Indiami. Na obszarze borykającym się z brakiem dostępu do wody w ciągu pięciu lat rządów zwiększył ilość tam i zapór 10-krotnie, przełamując tym samym syndrom biurokratycznej niemożności, będący – do dziś – plagą całych Indii. Zaproponował przy tym innowacyjny pomysł, by dzielić strumienie wody kierowanej do celów irygacyjnych oraz dla przepompowni i małych elektrowni po to, by zapewnić w miarę stały dostęp do energii elektrycznej, będący kolejną plagą.

Reklama

Dzięki temu można było wreszcie planować produkcję i nie ryzykować palenia pomp czy silników z racji niedoborów energii. Nic dziwnego, że wiążące się z tymi przedsięwzięciami niewielkie podniesienie cen energii lokalna ludność przyjęła ze zrozumieniem, a nawet wdzięcznością, a nie zwykłym w takich przypadkach rozgoryczeniem czy wzburzeniem. Ten cel rzeczywiście uświęcał środki.

„Model z Gudżaratu” opierał się na kilku podstawowych założeniach. Celem nadrzędnym było poszukiwanie i zapewnianie miejsc pracy. Ponieważ to Indie, gdzie ciągle dominuje wieś, więc najlepiej w usługach na rzecz rolnictwa, w tym przy wspomnianych zaporach, tamach czy kanałach. A z tym wiązał się oczywiście drugi cel – wyższe zarobki. Przy czym – to cel trzeci – nie kosztem dodruku pieniądza, lecz wydajności, bo niska inflacja była kolejnym ważnym elementem modelu; tego modelu, który na promocyjnych bannerach głosił też: lepsze wykształcenie, większe bezpieczeństwo, lepsze życie.

Owszem, pachniało tanim populizmem, ale okazało się nie tylko popularne społecznie, ale też skuteczne. W ciągu aż czterech kadencji i 13 lat rządów w Gudżarat (2001-2014) niespełna 65-letni dziś Narendra Modi zrobił z prowincji model rozwojowy, zyskał rozgłos, a w końcu tekę premiera w państwie. I teraz, równie energicznie jak poprzednio na prowincji, rusza do modernizacji całego subkontynentu, hinduskiego kolosa pretendującego do miana wschodzącego rynku i wielkiej potęgi, która przez zaniedbania i powszechną biedę przypominała dotychczas raczej uśpionego i zakurzonego giganta, a nie tryskającego energią młodego słonia, jeśli nie tygrysa.

W ramach reform w Gudżarat jego ówczesny premier skoncentrował się na sześciu dziedzinach (kolejność nie jest dowolna):

– reformy w sektorze energetycznym,

– zmiany w rolnictwie – i dostęp w nim do wody,

– rozbudowa infrastruktury,

– nowe inwestycje,

– opieka zdrowotna

– zwiększenie praw kobiet.

Czy dokładnie ten sam model rozwojowy będzie zastosowany na skalę całego państwa? Po niespełna roku rządów można już sporo powiedzieć o jego podejściu. Po pierwsze, co istotne, i na co zwracają uwagę obserwatorzy także na zewnątrz Indii, Modi rządzi jednoosobowo i bierze odpowiedzialność na samego siebie, co się ludności podoba. Tygodnik „The Economist” w prognozie na rok 2015 nazwał Modiego „najbardziej dominującym premierem Indii w żywej pamięci”, a więc – jak można rozumieć – bardziej efektywnym i ekspansywnym aniżeli Jawrahalal Nehru czy Indira Ghandi.

Mamy więc u władzy w New Delhi człowieka z wizją, dynamicznego i wiedzącego, czego chce i ku czemu zmierza.

Modi, co się mu zarzuca, jest niewątpliwie nacjonalistą, gdy trzeba – populistą, ale też przekonanym zwolennikiem rynku, jednakże – jak się sam wyraża – z domieszką „azjatyckości”, co należałoby rozumieć jako chęć stosowania interwencjonizmu państwowego w kluczowych sektorach, takich jak wysokie technologie, bankowość, czy energetyka. Kochają go tłumy, ale jeszcze bardziej biznes. Zasłynął powiedzeniem: „no red tape, only red carpet„, czyli w luźnym przekładzie: „koniec z biurokracją i korupcją, zielone światło dla biznesu”. I to biznesu oraz kapitału bez względu na jego rodowód.
Wsparcie wielkich

Pierwszy rok rządów potwierdził tę nietuzinkowość, także na arenie zewnętrznej. Modi postawił na silnych. Jeździł on do Japonii w poszukiwaniu inwestorów już z Gudżarat w latach 2007 i 2012. Pod koniec sierpnia 2014 r. znowu udał się do Tokio, tym razem z wizytą oficjalną, by porozmawiać z wyjątkowo mu bliskim ideologicznie Shinzo Abe. Dogadali się szybko i uznali, że „oba kraje potrzebują siebie nawzajem”, jak to ujęto w oficjalnym komunikacie. A „strategiczne partnerstwo” ma polegać przede wszystkim na tym, że liczący ponad 1,25 mld mieszkańców wielki rynek hinduski w ciągu najbliższych pięciu lat ma przyjąć 33 mld japońskich inwestycji. To znacząca suma w zestawieniu z faktem, że w latach 2007-2013 japońskie bezpośrednie inwestycje zagraniczne (BIZ) w Indiach wyniosły 21 mld dolarów. A wzajemny handel, w wysokości 15,8 mld dolarów w roku 2013, w ciągu najbliższego pięciolecia może być nawet podwojony. Czy mogły być lepsze wieści dla borykającego się z kłopotami na rynku wewnętrznym japońskiego biznesu?

Z Japonii Modi wyjechał w początkach września, a już pod jego koniec przyjmował chińskiego lidera Xi Jinpinga. Tym razem odwołując się do „wzajemnego zaufania” podpisano aż 12 umów, w tym o współpracy w dziedzinie energii jądrowej, lecz przede wszystkim dotyczących chińskich inwestycji. Chiny przeznaczą 20 mld dolarów na rozbudowę dróg, parków przemysłowych, a przede wszystkim modernizację indyjskich dróg i kolei, ciągle znajdujących się w opłakanym stanie.

Podczas wizyty Xi Jinpinga zapadła też decyzja o przyjęciu Indii do Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SzOW, co ma się wydarzyć w tym roku), będącej dotychczas synonimem kooperacji chińsko-rosyjskiej. Grudniowa wizyta oficjalna w Indiach Władimira Putina, przy okazji 15 szczytu dwustronnego, przyniosła decyzje o dostarczeniu Indiom rosyjskiego sprzętu wojskowego, w tym odrzutowców i śmigłowców, co mogło sprawiać wrażenie, że Indie, idąc w ślad za potrzebnymi inwestycjami i zewnętrznym wsparciem (w trakcie wizyty Putina i Rosnieft, i Gazprom przygotowywały porozumienia o zwiększenie dostaw skroplonego gazu do Indii), bezwarunkowo pójdą na współpracę z „anty-NATO”, jak barwnie określają SzOW stratedzy amerykańscy.

Nic bardziej mylnego. Putin wyleciał z New Delhi 12 grudnia, a już w niedzielę 25 stycznia lądował tam Air Force One z prezydentem Barackiem Obamą. Bądźmy pewni, że najważniejszymi punktami tej wizyty nie były wcale barwne obchody Dnia Niepodległości, jakby wynikało z relacji polskich mediów.

Oba kraje także postawiły na biznes, znaczne zwiększenie obrotów handlowych (62,6 mld dolarów w 2013 r.) oraz wykorzystywanie amerykańskich źródeł energii jądrowej do celów cywilnych. Odnowiono też, podpisaną niegdyś z racji operacji w Afganistanie, 10-letnią umowę ramową o współpracy wojskowej, czym zneutralizowano spekulacje medialne o „nadmiernym zbliżeniu” z Rosją. W rozmowach z Obamą w centrum zainteresowania były kwestie bezpieczeństwa, ale w nie mniejszym stopniu także gospodarcze, podobnie jak z Japonią, Chinami i Rosją, czego dowodem udział obu przywódców w specjalnym forum liderów obu państw.

Wizja i wola reform

Zastanawiano się tam m.in., jak pozbyć się „ograniczeń wizowych i biurokratycznych”, przeszkadzających wzajemnej wymianie. Ten właśnie element – nieruchawa i nadmiernie rozbudowana biurokracja – może być głównym wrogiem Modiego w polityce wewnętrznej. Pierwszy niezwykle dynamiczny rok poświęcił on na zapewnienie sobie zewnętrznych źródeł zasilania dla projektów w kraju. Częściowo jego model rozwojowy będzie podobny do tego z Gudżarat: w centrum zainteresowania znajdą się wysoki wzrost i wspierające go rozwój energii i inwestycje infrastrukturalne.

Indie to jednak kontynent, zróżnicowany, wieloetniczny i wielokulturowy. Pociąga to za sobą daleko idące i wymierne skutki. Posługując się słowami znanego ekonomisty Ashoka Gulatiego: „Chcąc zrozumieć hinduskie rolnictwo, trzeba pojąć jego kulturę. 85 proc. Hindusów nie je wołowiny, bo jest hinduistami, a co najmniej 12 proc. nie je wieprzowiny, bo jest muzułmanami. W ten sposób, to kurczaki są podstawowym źródłem mięsa”.

Właśnie czynniki kulturowe oraz nadal powszechnie widoczna, choć nierównomiernie rozłożona bieda muszą być brane pod uwagę w ambitnych planach premiera Modiego. Widać już, że jest otwarty na świat zewnętrzny, a w polityce wewnętrznej, mimo obaw o „nadmierny hinduizm”, potrafi wyjść poza jedną religię, co dobrze wróży przyszłości. Z jego wypowiedzi i enuncjacji widać też, co będzie głównym celem w najbliższym czasie: zniesienie nieżyciowych dotacji do paliwa oraz żywności, a przy tym walka o to, by wejść wyżej ze 142 pozycji na świecie w rankingu Doing Business.

Z przestarzałą biurokracją i z taką infrastrukturą, jak obecnie, Indie żadnym nowym tygrysem nie będą. Modi doskonale o tym wie, dlatego szykuje pakiet reform. Obserwatorzy spodziewają się, że jego rudymenty przedstawi w pierwszym projekcie budżetu tej administracji już na przełomie lutego i marca druga osoba w państwie, co do wpływów i zasięgu władzy – minister finansów Arun Jaitley. Trzy priorytety – rozbudowa infrastruktury, szczególnie kolei, rolnictwo i usługi na jego rzecz oraz usunięcie barier dla obcych inwestorów – są już wyraźnie zaznaczone.

Jedno jest pewne: w Indiach pojawił się wizjoner modernizacji. Na swą modłę zmienia Indie w istny Modistan. Warto zwracać uwagę na jego słowa i czyny. Swoją prowincję mocno rozkręcił. Czy uda mu się zrobić to samo z całym zróżnicowanym kulturowo i materialnie krajem?

Kiedy po koniec lat 70. ubiegłego stulecia ze swoją wizją modernizacji Chin wystąpił Deng Xiaoping nie miał szczegółowego planu, ani fachowych ekspertyz, tylko pragmatyczny rozsądek i wolę zmian. Premier Modi też je ma, aż w nadmiarze.