To mało na tle UE. Unijna średnia już w 2011 r. przekraczała 420, we Francji wskaźnik wynosił 528, w Danii 497, a w Niemczech 493.

Do zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych bardzo nam daleko. Z danych ostatniego spisu powszechnego wynikało bowiem, że w 2011 r. statystyczny deficyt mieszkań (różnica między ogólną liczbą gospodarstw domowych a liczbą zamieszkanych mieszkań) wynosił nieco ponad milion i w ciągu dziewięciu lat skurczył się o 0,5 mln.

Deficyt nie odzwierciedla w pełni potrzeb lokalowych, które są znacznie większe, ponieważ nie uwzględnia m.in. tego, że wiele domów w Polsce jest w katastrofalnym stanie technicznym i należałoby je zburzyć. Dodatkowo jest jeszcze ponad 1,3 mln substandardowych mieszkań (bez odpowiednich instalacji czy przeludnionych).

Od lat budujemy stosunkowo mało. Przykładowo w ubiegłym roku na tysiąc zawartych małżeństw przypadało średnio tylko 760 nowych mieszkań. Regionalnie sytuacja jest zróżnicowana. Najlepiej jest w dwóch województwach: mazowieckim i dolnośląskim, gdzie od trzech lat pozytywnie wypada inny wskaźnik badający stan mieszkalnictwa – oddaje się do użytku więcej lokali, niż jest tam zawieranych ślubów.

Reklama

W tych regionach jest bardzo duży popyt na mieszkania ze strony przyjezdnych, w związku z lepszymi niż gdzie indziej perspektywami zatrudnienia. Najmniej mieszkań w stosunku do nowych małżeństw buduje się na Śląsku oraz w woj. opolskim. Zdaniem analityków to nie zaskakuje, ponieważ w woj. śląskim brakuje terenów pod budowę ze względu na ryzyko, jakie niesie wydobycie węgla.

Natomiast na Opolszczyźnie nie ma dużego zapotrzebowania na nowe domy, ponieważ duża część mieszkańców regionu emigruje, głównie do Niemiec.