Wschód Ukrainy żyje w cieniu wojny i zmaga się z napływem uciekających przed nią uchodźców. Pomoc humanitarna jest kierowana w pobliże frontu, ale miejscowości na jego tyłach są pozostawione same sobie. Szlak próbuje tam przecierać polska fundacja.

Na tablicy ściennej szkoły w miejscowości Mała Kamyszewacha wiszą rysunki granatu, miny przeciwpiechotnej i grzyba po wybuchu atomowym. Dzieci mogą też się dowiedzieć, jak należy zachować się w przypadku ataku chemicznego. Na tej samej ścianie wisi gablotka ze zdjęciami najlepszych sportowców szkoły. Mistrzami w minifutbolu są Witalij i Wiktor. We wspinaczce równych sobie nie ma 12-letnia Kamila. Jej rodzice, Roman i Natasza, uczą w szkole WF-u. Babcia też jest wuefistką, ale po drugiej stronie frontu – w Gorłówce, która leży w separatystycznej Donieckiej Republice Ludowej.

„Mama często do nas przyjeżdża. O przepustkę umożliwiającą przekroczenie frontu nie jest tak trudno. Nie chce się wyprowadzić z Donbasu, bo ma tam pracę” – mówi Natasza. Nie kryje, że po wybuchu konfliktu na wschodzie Ukrainy znalazły się po dwóch stronach barykady. „O polityce wolimy nie rozmawiać’ – mówi. „Oni tam są pod wpływem silnej propagandy rosyjskiej, a my jesteśmy patriotami” – dodaje Roman.

Przy wejściu do szkoły wisi portret prezydenta Petra Poroszenki i napisane kolorowymi literami słowa hymnu Ukrainy. Szkolne muzeum zdominowane jest przez pamiątki z II wojny światowej. Wśród nich - pepesza patrona szkoły, któremu przyznano tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Wojnie toczącej się współcześnie poświęconych jest kilka zdjęć. To fotografie z podpisami żołnierzy walczących na oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów froncie.

Roman i Natasza są zaangażowani w życie szkoły. Zajęcia pozalekcyjne prowadzą nawet w soboty. Założyli też sekcję wspinaczkową i z pomocą rodziców zbudowali ściankę. Roman przyznaje, na co dzień szkoła nie może liczyć na pomoc z zewnątrz. Wyjątkiem są kampanie wyborcze. „Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi odwiedziło nas kilku polityków, którzy kupili trochę wyposażenia” – mówi.

Reklama

Szkolna wspólnota musiała sobie sama radzić również w 2014 roku, gdy w Donbasie trwały zacięte walki. W liczącej 60 uczniów szkole na rozpoczęciu roku pojawiło się 100 dzieci, które uciekły przed wojną z Donbasu. „Wszyscy zostali przyjęci. Z czasem ich liczba spadła, bo rodzice szukając pracy przenosili się do innych miast, a niektórzy wrócili do Doniecka” – opowiada Roman.

W szkole w pobliskiej wsi Oskol z 261 uczniów co dziesiąty to uchodźca. W skromnie urządzonym gabinecie dyrektorki na niewielkim biurku leży ukraińska flaga z podpisami żołnierzy, którzy dziękują uczniom za upominki. Jest też oprawione w ramkę pismo z podziękowaniami od dowódcy jednego z batalionów. Ludmiła pochodzi z zachodniej Ukrainy, ale swoje miejsce widzi na wschodzie i deklaruje, że nie obawia się powrotu separatystów do jej wsi.

W 2014 roku, gdy separatystyczni bojownicy zajmowali kolejne miasta szkolny samorząd nie pozostał bierny. „Zrobiliśmy blokadę na moście tarasując go autobusem szkolnym i samochodami. Mieszkańcy wsi przyszli uzbrojeni w siekiery i kosy” – opowiada dyrektorka. Wciąż nie ma gwarancji, że walki nie przesuną się bliżej wsi i dlatego dyrektorka zorganizowała w podziemiach szkoły prowizoryczny schron. W razie zagrożenia za szybkie sprowadzenie uczniów pod ziemię są odpowiedzialni prowadzący lekcje nauczyciele.

Oskol, początek września. W szkole wzdłuż całego korytarza widać puste otwory okienne. Na parterze i pierwszym piętrze w kurzu uwijają się robotnicy, którzy wstawiają nowe okna. Ich pracę nadzoruje ubrana w elegancką garsonkę dyrektorka szkoły. „Zuchy. Pracują bez przerwy. Nawet w nocy” – nie może się nachwalić Natalia. „Rodzice, którzy przyszli na uroczystość rozpoczęcia roku nie mogli uwierzyć, że w szkole zaczął się remont. Pytali jak mogą pomóc. Po czym zdjęli marynarki i sami zaczęli wynosić stare okna” – opowiada.

Placówka w Oskolu to jedna z dziesięciu szkół na wschodniej Ukrainie, w których wymianę okien i drzwi zorganizowało Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Remonty sfinansowała Fundacja Solidarności Międzynarodowej przeznaczając na nie 1 mln zł.

Prezes PCPM Wojciech Wilk wyjaśnia, że pomoc trafia do wiejskich szkół w obwodzie charkowskim, bo większość wsparcia zachodnich organizacji pomocowych trafia na front lub w jego pobliże. Z polską fundacją współpracują władze miasta Izium. „Nie czekamy na mannę z nieba. Staramy się uczestniczyć w remontach” – mówi Ludmiła Szamraj, szefowa tamtejszej administracji. Opowiada, że z delegacji do Polski wróciła niemal w depresji.

”Na Ukrainie początek sezonu grzewczego jest wyznaczony odgórnie i jak miesiąc wcześniej zrobi się zimno, to nie chcą włączyć ogrzewania. Co roku jest o to awantura. W Polsce nie ma z tym problemu. W szkołach jest ciepło” – mówi z nieukrywaną zazdrością. Dodaje, że na Ukrainie zapewnienie obiadów dla uczniów i ogrzanie szkół to podstawowe potrzeby. „Wymiana okien i drzwi to istotna zmiana, bo w tych szkołach okna są tak stare i nieszczelne, że po korytarzach hula wiatr” – tłumaczy Wilk.

Wizyta w szkołach na ukraińskiej wsi przypomina podróż w czasie do pierwszej połowy XX wieku. Na boisku szkolnym we wsi Mospanowo trawę między zdezelowanymi bramkami skubie koza. Obok stoi sławojka z trzema kabinami. Wcześniej korzystało z niej ponad 80 uczniów. Dopiero od niedawna w budynku szkoły jest toaleta. W szkolnych korytarzach czuć intensywny zapach farby. Ściany pokrywane są kolejnymi warstwami w różnych kolorach, drewniane podłogi są pomalowane brązową emulsją. Farbą są pokryte nawet niektóre tablice, choć przez to trudno się na nich pisze. Malowanie to najtańszy sposób na odświeżenie pomieszczeń przed kolejnym rokiem szkolnym.

Mała Kamyszewacha, koniec sierpnia. Szkołę odwiedza kuratorka, która nadzoruje remonty. Wyposażenie w budynku nie było wymieniane od 30 lat „Nie ma internetu, bo tu nawet nie ma zasięgu telefonów komórkowych” – mówi kuratorka. „Czego jeszcze brakuje?” – pada pytanie. „Brakuje wszystkiego” – uśmiecha się kuratorka i prowadzi do gabinetu chemicznego. „Gabinet to szumna nazwa” – dodaje. W wąskim pomieszczeniu na drewnianej ramie są poukładane probówki. Tablicy Mendelejewa nie widać. Jest za to jego portret. „U nas są tylko portrety” – kwituje kuratorka.

Przed szkołą trwa próba akademii na rozpoczęcie roku. 16-letnia Ola ćwiczy szkolny przebój, odczytując tekst ze smartfona: „Skończyły się wakacje, czas do szkoły” - śpiewa. Przygotowania do akademii zaczęły się tydzień wcześniej. 1 września to wielkie święto. Minister edukacji dostaje tego dnia telefony z gratulacjami.

1 września. Przed szkołą w Izumskoje rozpoczyna się akademia. Dyrektorka dziękuje polskiej fundacji za pomoc i życzy pierwszoklasistom, by to był dla nich wyjątkowy rok. Od swoich mam dostaną wstążki w barwach ukraińskiej flagi. Uczniowie śpiewają pieśń „To moja Ukraina”. Po uroczystości dzieci rozbiegają się po szkole. W klasach robią sobie selfie.

Kateryna w tym czasie jest w gabinecie dyrektorki. Opowiada, jak uciekła przed wojną z rodzinnego Pierwomajska pod Ługańskiem. Przez trzy miesiące razem z trójką dzieci żywiła się znalezionymi warzywami. „Gdy ogłosili, że otwierają korytarz humanitarny prowadzący na terytorium kontrolowane przez ukraińską armię, zabraliśmy wszystko, co tylko mogliśmy i uciekaliśmy z dziećmi na rękach. I wtedy zaczęli strzelać” – opowiada ze łzami w oczach.

Udało się dotrzeć do Izumskoje. Dzieci zostały przyjęte do szkoły, gdzie miały zapewnione bezpłatne wyżywienie. Zrzutkę na darmowe obiady dla dzieci uciekinierów zorganizowali najpierw nauczyciele, potem dołączyli do niej rodzice innych dzieci, a na końcu lokalne władze. Kateryna przyznaje, że na powrót do rodzinnej miejscowości nie ma nadziei. I dodaje: „Ludzie pomogli nam rozpocząć nowe życie”.

Grzegorz Łakomski

>>> Czytaj też: Film „Wołyń” zabije pojednanie, którego nigdy nie było