Czesko-polskie relacje dawno nie były tak dobre. Do niedawna priorytetem naszego rządu był Budapeszt. Od początku roku akcenty zaczęły się przesuwać. Mateusz Morawiecki preferuje relacje z Pragą i stawia na premiera Andreja Babiša. Dni jego rządów mogą być jednak policzone. Choć w piątek przetrwał głosowanie nad wotum nieufności, jego koalicjanci nie wykluczają poparcia przyspieszonych wyborów.

Czechy są drugim partnerem handlowym Polski po Niemczech. Dlatego nowe otwarcie powinniśmy wykorzystać do maksimum. Między premierami jest chemia, której nie szkodzi długi spór o polską żywność: Sukcesy polskiego sektora żywnościowego są bezpośrednim zagrożeniem dla przedsiębiorstw należących do czeskiego premiera. Ale powinniśmy zachować ostrożność. W obliczu doniesień o operacjach finansowych dokonywanych przez Babiša te relacje mogą być dla Morawieckiego obciążeniem, tak jak dialog z Wiktorem Janukowyczem miał swoją cenę dla Bronisława Komorowskiego.

Mamy do czynienia z osobliwymi partnerami. Budując relacje, warto dbać o przyszłość, wybiegając poza kadencję obecnego premiera i prezydenta. Coraz częściej okazuje się, że obaj nie spełniają standardów, jakie demokratyczne społeczeństwa stawiają liderom. Ich kadencje mogą trwać jeszcze długo, ale Czesi potrafią protestować w obronie demokratycznych zasad i prędzej czy później dopną swego.

W ostatnie dwa weekendy tłumnie wyszli na ulice, sprzeciwiając się nadużyciom władzy. 17 listopada 79 lat wcześniej hitlerowscy okupanci stłumili studenckie protesty, a 50 lat później prażanie wyszli na ulice, by domagać się demokracji i wyrazić poparcie dla Václava Havla. Protesty można uznać za formę żywego pomnika demokracji, którego przesłanie co pewien czas jest aktualizowane.

Od niemal 30 lat demonstranci gromadzą się dla upamiętnienia rocznicy, a nierzadko też dla wyrażenia sprzeciwu. W 1999 r. sformułowali postulat „Dziękujemy, odejdźcie!” pod adresem dwóch największych partii pod przywództwem Václava Klausa i Miloša Zemana, obecnego prezydenta. W 2008 r. protestowali przeciw bazom NATO, a w 2014 r. prezydent otrzymał od demonstrantów symboliczną czerwoną kartkę. Tegoroczne protesty skupiły się przede wszystkim wokół dokonań premiera. Wiele wskazuje na to, że to wierzchołek góry lodowej.

Reklama

Niedawno wyszły na jaw ustalenia prokuratury, która bada nadużycia w związku z budową obiektu rekreacyjnego Čapí Hnízdo. Jak ustaliła europejska agencja antykorupcyjna OLAF, środki UE wykorzystane przy tej inwestycji zostały zdefraudowane przez premiera metodą na słupa. Gdy sprawa wyszła na jaw, zniknął syn premiera Andrej Babiš junior, który zajmował się inwestycją w imieniu ojca.

Dziennikarze „Seznam Zprávy” odnaleźli go w Szwajcarii. Ten opowiedział im o porwaniu przez dwoje Rosjan wynajętych przez ojca i przetrzymywaniu na Krymie. Alternatywą był szpital psychiatryczny i uznanie za niepoczytalnego, choć wcześniej jako pilot boeingów w firmie Travel Service przechodził rygorystyczne testy psychologiczne. Szanse, że testy były wadliwe albo nabawił się schizofrenii później, są bliskie zeru.

Konflikt wydaje się trudny do rozwiązania, ponieważ trudno sobie wyobrazić inny scenariusz niż pozostanie szefa rządu na stanowisku. Socjaldemokraci nie chcą wyjść z koalicji, którą z takim mozołem budowali. Należy się spodziewać, że prezydent zgodnie z zapowiedziami ponownie nominowałby Babiša na stanowisko premiera, zwiększając tym samym swój wpływ na obsadę ministerstw. Nawet bez koalicji taki rząd miałby wystarczająco wiele uprawnień, by rządzić i ukrywać niewygodne fakty przed opinią publiczną.

Rola prezydenta jest nie do przecenienia. Od początku kadencji wyrażał najbardziej prorosyjskie, a nierzadko też prochińskie stanowisko w całej UE. Wraz ze słabnącą siłą rządu jego rola rośnie, choć na jaw wychodzą kolejne powiązania z elitami Moskwy. O ile poprzedni gabinet, któremu przewodzili socjaldemokraci, powstrzymywał ekscentryczne zapędy prezydenta, o tyle teraz role się odwróciły. Trwanie Babiša zależy od tego, czy prezydent wciąż będzie chciał udzielać mu poparcia.

Tymczasem w całym regionie niepewność co do dalszego kierunku rozwoju UE jest potęgowana słabszym zakorzenieniem w procesach, które ową przyszłość kształtują. Poza Słowacją kraje wyszehradzkie nie przyjęły euro, a pomysł budżetu strefy grozi nam marginalizacją. Rewolucja technologiczna i zmierzch koniunktury, który w perspektywie kilku lat najpewniej będzie miał miejsce, budzą obawy w gospodarkach mniej innowacyjnych. Także rola USA w architekturze bezpieczeństwa bywa podawana w wątpliwość.

Sama próba zbliżenia perspektyw czeskiej i polskiej pokazuje więcej niż niejeden scenariusz radzenia sobie z niepewną przyszłością. Praga orientuje się na relacje z Niemcami. Polska często popada w fatalistyczną perspektywę końca porządku światowego. Czasem wydaje się, że stawia wszystko na jedną kartę, jakby UE i NATO miało zaraz nie być. Nikt nam nie zagwarantuje, że czarne scenariusze się nie ziszczą, ale zbliżenie między nami to dobra wiadomość. O ile nie stanie się zakładnikiem personalnie uwikłanych polityków.

Artykuł w ramach cyklu #DemocraCE Visegrad Insight Fundacji Res Publica we współpracy z National Endowment for Democracy i redakcjami wiodących gazet w Europie Środkowej.
Więcej: Visegradinsight.eu/democrace

>>> Czytaj też: Militarny konflikt Ukrainy z Rosją stawia Węgry w patowej sytuacji