Datę 31 października ustalono 11 kwietnia, niecałe dwa tygodnie po tym, jak nie udało się dotrzymać pierwotnego terminu, czyli 29 marca, ani nawet uzyskać do tego dnia poparcia Izby Gmin dla porozumienia (gdyby Izba Gmin przyjęła je do 29 marca, przesunięcie daty brexitu byłoby krótsze). UE nie omieszkała wówczas podkreślić, że przedłużenie terminu jest "nie dłuższe niż do 31 października", a porozumienie uzgodnione z ówczesną brytyjską premier Theresą May nie podlega renegocjacji.

Pod koniec maja May, widząc, że nie ma szans na to, by jej umowa z Unią uzyskała poparcie posłów - którzy trzy razy ją odrzucili, zapowiedziała rezygnację na początku lipca. Jej następcą w roli lidera Partii Konserwatywnej i premiera został zdecydowany zwolennik brexitu Boris Johnson, który oświadczył, że zamierza renegocjować umowę i usunąć z niej kontrowersyjny zapis o tzw. irlandzkim backstopie, a jeśli Bruksela się nie zgodzi, Wielka Brytania wyjdzie 31 października bez umowy.

Negocjacje faktycznie prowadzono, choć Unia przez długi czas wskazywała, że nowy rząd w Londynie nie przedstawia żadnych konkretnych propozycji i właściwie nie wiadomo, co chciałby zmienić. Tymczasem Johnson zaczął mieć problemy również w kraju, bo posłowie - w większości przeciwni brexitowi, a brexitowi bez umowy w szczególności - postanowili zapobiec takiemu scenariuszowi.

Na początku września Izba Gmin przyjęła głosami opozycji i buntowników z Partii Konserwatywnej ustawę o wyjściu z UE - od nazwiska inicjatora określaną jako ustawa Benna - która nałożyła na premiera obowiązek zwrócenia się do Brukseli z wnioskiem o przesunięcie terminu brexitu do 31 stycznia 2020 r., jeśli do 19 października parlament nie zaakceptuje porozumienia z UE (którego wówczas jeszcze nie było) lub nie zgodzi się na brexit bez umowy. Datę wybrano nieprzypadkowo, bo na 17-18 października zaplanowany był szczyt UE, uważany za ostatni moment na porozumienie, jeśli termin brexitu miałby zostać dotrzymany.

Reklama

2 października brytyjski rząd wreszcie przedstawił swoje propozycje na zastąpienie backstopu, które UE początkowo uznała za niewystarczające, ale po dalszych negocjacjach i ustępstwach, głównie ze strony brytyjskiej, ostatecznie 17 października ustalono warunki porozumienia. Zgodnie z tą umową całe Zjednoczone Królestwo po zakończeniu w 2020 r. okresu przejściowego wyjdzie z unii celnej z UE, zaś Irlandia Północna pozostanie w unijnym jednolitym rynku w zakresie obrotu towarami.

Izba Gmin miała głosować nad przyjęciem porozumienia 19 października, czyli w dniu wskazanym w ustawie Benna jako ostateczny termin. Do głosowania jednak nie doszło, bo najpierw posłowie przyjęli poprawkę uzależniającą akceptację umowy od przyjęcia niezbędnego powiązanego z nią ustawodawstwa. Chodziło o to, by uniknąć przypadkowego brexitu bez umowy, czyli sytuacji, w której posłowie poprą samą polityczną deklarację, jaką jest umowa z UE, zaś formalna ustawa nie zdąży przejść całej ścieżki legislacyjnej. W tej sytuacji głosowanie nad porozumieniem nie miało sensu i 19 października wieczorem Johnson wysłał żądany przez posłów wniosek - choć się pod nim nie podpisał i dołączył do niego list, w którym przekonywał, że przesunięcie brexitu to błąd.

Mimo tego wniosku Johnson podjął jeszcze jedną próbę dotrzymania terminu. 22 października rząd zgłosił projekt ustawy o porozumieniu w sprawie wystąpienia z UE (w skrócie nazwanej WAB), która włącza postanowienia umowy z UE do brytyjskiego prawa. Jednocześnie zaproponował szybką dla niej ścieżkę legislacyjną, licząc, że jeśli prace zakończą się w ciągu trzech dni, nadal możliwy będzie brexit w dniu 31 października. Posłowie wprawdzie wstępnie poparli projekt ustawy, zgadzając się na skierowanie go do pracy w komisjach, ale odrzucili rządowy harmonogram prac nad nim, co przesądziło o odłożeniu wyjścia z UE.

Aby przełamać pat wokół brexitu, Johnson złożył 28 października wniosek o skrócenie kadencji parlamentu, ale podobnie jak dwa poprzednie wnioski w tej sprawie ten również nie uzyskał wymaganego poparcia dwóch trzecich członków Izby Gmin. Dzień później posłowie przyjęli jednak ustawę o przeprowadzeniu przedterminowych wyborów 12 grudnia.

Wybory mogą rozwiązać sytuację, jeśli w nowej Izbie Gmin znajdzie się większość mogąca poprzeć jakieś rozwiązanie. Gdyby więc Partia Konserwatywna zdobyła większość - co jest całkiem możliwe, ale nie jest pewne - należy się spodziewać szybkiego przyjęcia zarówno ustawy WAB, jak i akceptacji porozumienia z UE. Wtedy do brexitu mogłoby dość nawet wcześniej niż 31 stycznia 2020 r. (UE zgodziła się na elastyczną datę).

Jasnym rozwiązaniem byłoby też zwycięstwo Liberalnych Demokratów - choć prawdopodobieństwo tego jest znikome - bo zapowiedzieli oni, że natychmiast wycofają wniosek o wyjście z UE.

Ale możliwe są jeszcze dwa scenariusze, które sprawy brexitu nie rozwiązują w szybki sposób. Jeśli wybory wygrałaby Partia Pracy - co w świetle obecnych sondaży jest mało prawdopodobne, ale nie jest niemożliwe - to zgodnie z zapowiedzią będzie chciała ona renegocjować umowę, tak aby Wielka Brytania pozostała w unii celnej, a następnie poddać ją pod referendum, dając Brytyjczykom wybór między jej umową a rezygnacją z brexitu. Laburzyści zapewniają, że zamkną tę sprawę w ciągu sześciu miesięcy od objęcia władzy, co jednak wydaje się zbyt optymistycznym założeniem.

Drugi nierozwiązujący brexitu scenariusz to wybory, w których żadna z partii nie będzie miała większości - co jest realne - a ponieważ główne ugrupowania na razie wykluczają zawarcie między sobą jakiejś koalicji, pat może trwać dalej. W takiej sytuacji opóźnienie brexitu do 31 stycznia przyszłego roku wbrew zapowiedziom Brukseli wcale nie byłoby ostatnim.