Ida ma osiem lat. Koronawirusem niby się nie przejmuje, ale każe mamie dezynfekować ręce. I śpi z nią w łóżku. Przyznała, że to na wypadek, gdyby mama przestała oddychać albo miała kaszel i gorączkę i nie mogła jej zawołać. Marceli, czterolatek, układa ludziki z klocków jak zawsze. Teraz jednak muszą być osobno, bo „będą umarte”. W zabawach jego równolatki Klary coraz częściej lalki są w szpitalu. Ona jest z nimi jako ich mama, ale one nie mogą wyzdrowieć. Ania, siedem lat, ma dość informacji ze świata dorosłych. Dziewczynka nie chce już nawet szukać w telewizji ulubionych programów przyrodniczych. Boi się, że znowu trafi na wieści o wirusie. O całej sytuacji nie ma ochoty rozmawiać z najbliższymi. Chciałaby po prostu wrócić do szkoły i pobawić się z kolegami.
Koronawirus postawił życie całych rodzin na głowie. Od 12 marca nie działają przedszkola, żłobki i szkoły. Do dzieci nie przyjeżdżają babcie ani opiekunki. Wielu rodziców pracuje z domu, a ci, którzy muszą chodzić do swoich zakładów, przywożą z nich stres. Od dusznej atmosfery nie ma ani jak, ani gdzie odpocząć – nie ma zajęć dodatkowych, nie można się spotkać z kolegami na piłkę czy nawet posiedzieć w bramie. W całej zawierusze dzieci są na straconej pozycji. Martwią się jak wszyscy, ale ich głos nie jest słyszany. Mało kto też zadaje sobie trud, by mówić do nich ich językiem.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP
Reklama