Komisja Europejska niebawem podejmie decyzję, czy przyznać Polsce 80 mln euro dotacji na budowę terminalu LNG w Świnoujściu. Rosjanie i Niemcy budujący Gazociąg Północny chcą opóźnić inwestycję. Ich lobbing ma dowieść, że szkodzi środowisku. Scenariusz w tym starciu jest podobny do tego z czasów wojen gazowych Rosja – Ukraina. I do tego, gdy przekonywano deputowanych Parlamentu Europejskiego o nikłej szkodliwości Gazociągu Północnego na środowisko Bałtyku. PR-owsko-lobbingowa machina Gazpromu i jego wspólników – E.ON Ruhrgas i BASF/Wintershall znów działa jak dobrze naoliwiony mechanizm. Postanowiliśmy przyjrzeć się dotychczasowym praktykom energetycznych gigantów. Zbadać, jak udawało im się przekonać innych do swoich racji.
Klub byłych eurokratów
Gdy Peter Guilford odchodził z pracy jako spec od PR-u szefa Komisji Europejskiej Romano Prodiego nie musiał radykalnie zmieniać nawyków. Firma doradcza GPlus, którą założył, mieści się niemal drzwi w drzwi z siedzibą Komisji w brukselskim Berlaymont. Jak pisze branżowy „PRWeek”, gdy policja podczas unijnych szczytów z udziałem europejskich przywódców odcina Berlaymont kordonem bezpieczeństwa – jego biuro zawsze jest po właściwej stronie metalowych barierek. Czyli tam, gdzie przywódcy.
Różnica polega jedynie na tym, że dziś nie płacą mu unijni podatnicy. Zarabia na świadczeniu usług m.in. dla jednego z największych koncernów energetycznych na świecie – rosyjskiego Gazpromu. Stawki nie należą do najniższych. Bo i doświadczenie Guilforda jest imponujące. Najpierw pracował jako brukselski korespondent brytyjskiego dziennika „The Times”. Później został rzecznikiem komisarza ds. handlu, by gładko przejść na posadę rzecznika komisarza ds. konkurencji i nabrać umiejętności jako unijny negocjator w trudnych rozmowach o przystąpieniu Chin do Światowej Organizacji Handlu. Taka wiedza – albo inaczej, takie kontakty – są warte o wiele więcej niż emerytura eurokraty.
Reklama
Rosyjskie zlecenia dla GPlus wahają się od 200 tys. do 3 mln euro rocznie (w zależności od tego, kto podaje te dane, samo Gplus czy konkurencja).
Oczekiwania Gazpromu są klarowne: chodzi o to, by unijni eurokraci uwierzyli w jedyną słuszną wizję ładu energetycznego: Gazociąg Północny tak, bo omija pośredników – Polskę i Białoruś. Gazociąg Południowy tak, bo omija niepewną i niecywilizowaną Ukrainę, która co gorsze kradnie Gazpromowi gaz i jeszcze wywołuje wojny o surowiec, których rezultaty odczuwa cały kontynent. Gazoport LNG w Świnoujściu nie, bo jest szkodliwy dla... dzikich ptaków i nietoperzy zamieszkujących moczary Meklemburgii.
Gra koncernów
Terminal LNG – inwestycja warta niemal 3 mld złotych – ma być gotowy w drugiej połowie 2014 roku i zaspokajać nawet do 40 proc. polskiego zapotrzebowania na gaz. Dla Rosjan i Niemców pomysł jest groźny. Część surowca z Gazociągu Północnego miała trafiać do Polski poprzez Niemcy lub bezpośredni przełącznik. I tym samym zapewnić opłacalność kosztownej inwestycji. Jedni i drudzy lobbują na rzecz opóźnienia LNG. Wtedy uda się podpisać kontrakty z odbiorcami w Europie i wyeliminować z gry potencjalnych konkurentów. Zdaniem Alexandrosa Petersena z ośrodka analitycznego Rada Atlantycka (w której pracowali m.in. doradca Baracka Obamy ds. bezpieczeństwa James Jones i obecny wysłannik Białego Domu ds. Afganistanu i Pakistanu Richard Holbrooke) taki scenariusz jest całkiem realny. Zresztą to właśnie Petersen jako pierwszy, powołując się na swoje źródła, podał informacje o lobbingu przeciw gazoportowi.
– Trwa ostra gra lobbingowa o opóźnienie o dwa, trzy lata budowy LNG w Świnoujściu – mówi „DGP” Petersen. – Warto się temu uważnie przyglądać – dodaje. Jego zdaniem nie chodzi tylko o dotację z Komisji Europejskiej, ale kwestionowanie sensu inwestycji. – Lobbing trwa nie tylko w Komisji, również w Parlamencie Europejskim i w poszczególnych stolicach. W przypadku rządów wszystko odbywa się na średnim szczeblu kluczowych z punktu widzenia projektu ministerstw – mówi nam Petersen. Głównym rozgrywającym jest konsorcjum NordStream, budujące Gazociąg Północny.
I rzeczywiście sprawą z LNG zajmuje się podsekretarz stanu w ministerstwie gospodarki Niemiec Jochen Homann (czyli nie osoba ze świecznika). Choć wcześniej władze Meklemburgii nie miały żadnych zastrzeżeń.
Niemcy nie chcą gazoportu
Jak precyzuje „Wall Street Journal Europe”, front przeciw LNG w Świnoujściu buduje E.ON Ruhrgas i BASF/Wintershall. Koncerny mają przy tym błogosławieństwo niemieckiego rządu. Choć ten jak tylko potrafi, próbuje dowieść, że w niczym nie maczał palców.
Na pytanie posła Zielonych z Bundestagu Olivera Krischera o szkodliwość LNG w Świnoujściu sekretarz stanu z ministerstwa gospodarki Jochen Homann odpowiada jedynie orwellowską nowomową: „Trwają konstruktywne rozmowy na temat możliwości wysoce negatywnych środowiskowych skutków transgranicznych budowy terminalu”. Zaraz dodaje, że LNG w Świnoujściu nie będzie żadną konkurencją dla Gazociągu Północnego. Nie potwierdza tego niemiecki rządowy ośrodek analityczny Centrum Transformacji (dawniej Centrum Studiów i Analiz Bundeswehry).
Z jego ekspertyzy „Skutki niedoboru zasobów naturalnych dla polityki bezpieczeństwa” wynika, że dla Berlina priorytetem pozostaje partnerstwo energetyczne z Rosją i Gazociąg Północny. Centrum Transformacji sugeruje, że warto zaryzykować pogorszenie stosunków z Polską w sporach o projekty energetyczne, jeśli stawką jest bezpieczeństwo dostaw rosyjskiego surowca do Niemiec. A Polska w analizach centrum została określona jako państwo, które „nie ma możliwości uczestniczenia w związkach energetycznych”.
Przy próbach opóźnienia polskiego LNG taktyka koncernów energetycznych i rządu niemieckiego polega na powoływaniu się na konwencję z Espoo (również Polacy nawiązywali do niej, kwestionując budowę Gazociągu Północnego) i unijny program ochrony środowiska Natura 2000. Polscy i niemieccy ekolodzy z Meklemburgii nie zgłaszali pretensji, rząd w Berlinie ma jednak wątpliwości.
A koncerny – jak twierdzi Petersen – przypuściły szturm w Brukseli. Co ciekawe, jeszcze do niedawna prezes E.ON Wulf Bernotat ostro krytykował Komisję Europejską. W rozmowie z „Financial Times” komentował: „Zawsze mówi się o Rosji, ale prawdziwym zagrożeniem jest Komisja Europejska”. Teraz jego firma zmieniła zdanie. Okazuje się, że najlepszym partnerem do sekowania polskiego LNG stała się właśnie ona. Jak ustaliliśmy, E.ON ma również swoich ludzi w Parlamencie Europejskim. Mimo że oficjalnie nie zarejestrował się na unijnej liście lobbujących koncernów – ma dla swoich ludzi dziewięć przepustek do budynku Parlamentu Europejskiego (na liście PE figurują cztery nazwiska, ustaliliśmy jednak, że w sumie wydano dziewięć wejściówek). To najwięcej ze wszystkich lobbujących w Europie koncernów (mniej przepustek mają nawet Deutsche Bank, Nokia, Nestle czy BMW).
Z kolei partner E.ON przy budowie Gazociągu Północnego – BASF/Wintershall jest drugim koncernem w Europie pod względem wydatków na lobbing. W 2008 r. tylko trzy z 50 największych firm w Europie wydały na przekonywanie do swoich racji sumy powyżej miliona euro. BASF zainwestował 1,2 mln euro. Przed nim była tylko Telefonica. I BASF, i E.ON znajdują się również na liście CNN 50 największych lobbystów. Pierwsza firma zajmuje 13. pozycję, druga 29.
Zapytaliśmy polskiego deputowanego do Parlamentu Europejskiego, jak do tej pory wyglądał lobbing w wykonaniu rosyjskich i niemieckich koncernów. – Jest schematyczny i... bardzo spektakularny. Pamiętam, jak w sprawie Gazociągu Północnego trzy kolejne komisje PE kwestionowały inwestycję, ostatecznie jednak sprawę rozmyto, wnosząc setki poprawek. Głównie za pośrednictwem posłów niemieckich – mówi „DGP” unijny deputowany Ryszard Czarnecki. – Koncerny organizują w Strasburgu seminaria, konferencje, gdzie promują swój punkt widzenia. Wspierają ludzi, którzy go prezentują – dodaje.
W przypadku lobbowania w Komisji proceder wygląda nieco inaczej. Mówi nam o tym Nina Katzemich z organizacji LobbyControl, która przygląda się działaniom grup wpływu. Korporacje mają swoje biura w Brukseli i utrzymują stałe kontakty z konkretnymi departamentami unijnej egzekutywy – opowiada. Ich lobbyści, gdy jest taka potrzeba, przekonują Komisję za pośrednictwem swoich ekspertów, docierają głównie do asystentów komisarzy.
Kastę najbardziej wartościowych lobbystów stanowią byli wysocy rangą eurokraci Komisji. Znają procedury podejmowania decyzji. Wiedzą, do kogo zadzwonić. Mają numery telefonów komórkowych do pierwszego szeregu eurokratów, każdego kto coś znaczy w Brukseli.
„Aktywa” Gazpromu w Europie to prawdziwa armią specjalistów od przekonywania. Wszystko dzieje się lege artis. Są wpływowi, z doskonałymi kontaktami, dobrze wykształceni, obyci w świecie, zwłaszcza na politycznych salonach. Pracowali albo jako spece od PR w kluczowych komisjach, albo reporterzy dużych tytułów prasowych. Angus Roxburgh, jeden z obecnych pracowników firmy PR-owskiej przyjmującej zlecenia od Gazpromu był nawet korespondentem wojennym BBC w Czeczenii. Śledząc sieć lobbingową Rosjan, trudno się dziwić, że Gazociąg Północny ma tak dobrą prasę w Europie. I tylko Polska czasem nieodpowiedzialnie nazwie go nowym paktem Ribbentrop- Mołotow.
Wpływanie przez Gazprom na opinię jest profesjonalną układanką, która obejmuje niezależnie działające od siebie podmioty. To nie żaden mityczny układ, w którym rozgrywają tajemniczy agenci służb specjalnych. Po prostu nowoczesny, czysty i w pełni legalny biznes PR-owski. Wymieńmy tylko najważniejszych graczy pracujących w kreowaniu wizji świta Gazpromu: to agencja Gplus Petera Guilforda w Brukseli, w której pracuje też były sekretarz prasowy wpływowego komisarza ds. przemysłu Guntera Verheugena – Gregor Kreuzhuber. We Francji Gazprom lansuje Bernard Volker, były szef sekcji międzynarodowej kanału telewizyjnego TF1. W Berlinie agencja Dimap, w Rzymie – Reti. Niektórzy, jak brytyjski lord Peter Truscott, mają z Rosją nawet związki rodzinne. Żona byłego parlamentarzysty unijnego i speca od Rosji oraz lobbysty Gazpromu Swietłana jest rodowitą Rosjanką. Zresztą Truscott miał nawet przez przyjaciół poważne kłopoty. Zbyt często chwalił się swoimi obiadami z przedstawicielami koncernu. To, co w Brukseli nie jest grzechem, na Wyspach Brytyjskich okazało się zbyt daleko posuniętą zażyłością. Sprawę opisał w ubiegłym roku w artykule pt. „Lord do wynajęcia” prestiżowy brytyjski dziennik „The Times”.
Jeden czy dwa krytyczne artykuły w „Timesie” czy „Financial Timesie” to jednak mało, by zmieniać metody działania. Korzystanie z usług ludzi takich jak Truscott czy Guilford opłaca się. I są na to dowody.
Podczas wojny gazowej Rosja – Ukraina w 2008 roku, gdy wpisywało się w Google słowa „gaz” i „Ukraina” internauta był przekierowywany do strony GazpromUkraineFacts.com, która przedstawiała wydarzenia po myśli rosyjskiego koncernu. W tym samym czasie redakcje były zalewane gotowymi – progazpromowskimi – press release'ami, które tylko należało przekleić do pisanych artykułów. Redagowali je po angielsku profesjonalni dziennikarze.
Ekspert z kapelusza
Efektem działania zachodnich doradców medialnych były również telekonferencje organizowane przez Gazprom. Również reporter „Dziennika” dostał wówczas propozycję wysłuchania racji Siergieja Kuprianowa – rzecznika Gazpromu – podczas jednej z takich telekonferencji.
Inny przykład wpływania na postrzeganie koncernu opisał w rozmowie z „DGP” proszący o zachowanie anonimowości unijny deputowany, który był świadkiem jak na posiedzeniu parlamentarnej komisji petycji jeden z deputowanych do Parlamentu Europejskiego wygłosił wykład na temat nikłego wpływu Gazociągu Północnego na środowisko Morza Bałtyckiego. – To był człowiek, który nigdy nie zajmował stanowiska w sprawach energetyki i nigdy nie był kojarzony z tą tematyką – mówi „DGP”. – Tymczasem w czasie swojego wystąpienia zaprezentował się jako znawca problemów dostaw gazu. Jest niemal pewne, że tezy wystąpienia suflowali wcześniej ludzie pracujący dla Gazpromu – dodaje.
Briefowanie unijnych deputowanych to jednak nie koniec. Agencja PR Hill and Knowlton zasłynęła z tego, że woziła posłów Parlamentu Europejskiego na wycieczkę krajoznawczą po Syberię samolotem należącym do... rosyjskiego Rosnieftu.
Po takich zabiegach trudno się dziwić, że to, co dla Polaków, Litwinów czy Ukraińców jest gazową dyplomacją czy polityką, dla Niemca, Brytyjczyka, Belga czy Francuza pozostaje po prostu doskonale przemyślaną inwestycją.
Tam, gdzie my widzimy politykę, inni - czysty biznes. Wygrywa ten, kto jest silniejszy i najlepiej opanował techniki kreowania opinii. Dla porównania: lobbing z wykorzystaniem profesjonalnych koncernów i agencji PR za LNG w Świnoujściu czy litewskiej Kłajpedzie w Brukseli i Strasburgu istnieje w śladowej formie. Albo nie istnieje w ogóle.
Lobbyści potrafią dotrzeć nawet do szefów rządów
Rozmowa z Yiorgosem Vassalosem
Jak koncerny energetyczne lobbują w Brukseli?
Po pierwsze mają własne – tak to nazwijmy – departamenty wpływu. Po drugie lobbystów z izb handlowych czy stowarzyszeń biznesowych, jak np. Europejskie Stowarzyszenie Producentów Gazu, które reprezentuje w unijnej stolicy interesy największych koncernów. Trzecia linia to wynajmowanie profesjonalnych zewnętrznych firm lobbingowych. Każda z nich ma wejściówkę do instytucji europejskiej, w której zapadają decyzje. Często opłacany konsultant pracuje, żeby przepchnąć jeden konkretny interes. Odwodem jest dodatkowy lobbing, np. prawnicy. Rosyjski Gazprom korzysta z usług firmy, GPlus, E.ON Ruhrgas czy BASF, które współpracują z wieloma agencjami konsultingowymi.
Kto rozpoczął lobbing energetyczny w Europie?
Prekursorem lobbingu energetycznego jest E.ON. Ruhrgas. Istnieje także taka instytucja jak Europejskie Forum Energetyczne, gdzie obecni są zarówno ludzie z Komisji Europejskiej, jak i przedstawiciele energetycznych gigantów. W ten sposób zachowuje się permanentny kontakt z ludźmi z komisji, konieczny do wywierania skutecznego wpływu. Forum jest organizowane raz w miesiącu za pieniądze korporacji energetycznych. W ramach forum przedstawiciele firm i eurokraci wygłaszają referaty. Czasami organizowane są specjalne wycieczki,które mają przybliżyć decydentom tematykę energetyczną.
Jaka jest siła oddziaływania takiego lobbingu?
Biorąc pod uwagę, że lokomotywą lobbystów Nord Stream jest były niemiecki kanclerz Gerhard Schroeder, nietrudno wyobrazić sobie, że przy większym wysiłku ludzie ci mogą dotrzeć nawet do szefa rządu. Takie spotkania oczywiście rzadko wychodzą na jaw, są skrzętnie ukrywane przed opinią publiczną. Problemem są również głębsze relacje lobbystów z unijnymi komisarzami czy parlamentarzystami.
Może pan podać jakieś przykłady?
Np. aktualny komisarz ds. energii Guenther Oettinger, który był premierem Badenii-Wirtembergii, gdzie swoje siedziby mają duże koncerny energetyczne. W trakcie pełnienia funkcji premiera landu Oettinger występował jako lobbysta rodzimej firmy ENBW z siedzibą w Karlsruhe. Aktywnie promował interesy kompanii, której częściowym właścicielem są władze regionalne. Guenther Oettinger nie jest neutralną osobą do pełnienia funkcji komisarza ds. energetyki. Z kolei była komisarz ds. zewnętrznych Benita Ferrero-Waldner w czasie sprawowania urzędu promowała budowę elektrowni słonecznych w Afryce Północnej i sprowadzanie stamtąd energii do Europy. Dziś pracuje w MunichRe, największej firmie ubezpieczeniowej na świecie, która jest największym inwestorem w projekcie produkcji energii słonecznej w... Afryce. Mamy tu poważny konflikt interesów.
Również ekspertów z unijnych think tanków oskarża się o lobbowanie. I z organizacji pozarządowych. Pan pracuje w takiej organizacji.
Problem polega na tym, że instytucje europejskie cierpią na niedostatek własnych niezależnych ekspertyz. Mają też słabe zdolności researcherskie i ograniczone źródła informacji. Dlatego komisja często zwraca się do lobbystów, i to nawet po zwyczajną techniczną informację. Parlament Europejski powołał instytucję odpowiedzialną za zbieranie danych. Czym ona w praktyce się zajmuje? Zamawia raporty od zewnętrznych firm. Komisja ma ośrodek researcherski zatrudniający 40 tys. osób, ale to za mało jak na instytucję, która składa się z pół miliona osób i decyduje dosłownie o wszystkim.
Jak lobbyści wpływają na dziennikarzy?
W „European Voice” jest stała kolumna finansowana przez Shella. Nazywa się common visions. Ta kolumna jest prezentowana jako miejsce debaty. Lecz to nie debata, tylko udający ją PR. Niech to wystarczy za przykład.
/>