Tylko w pierwszej godzinie można było mieć wrażenie, że komukolwiek jeszcze zależało na zawieraniu transakcji. Wtedy właśnie podaż próbowała przekroczyć 2700 pkt., ale popyt skutecznie staną na wysokości (dosłownie) zadania i WIG20 po minimalnym zejściu poniżej powrócił na plusy jednocześnie wpadając w całkowity marazm. Na rynku cytując „klasyka”: „nie było niczego”. Informacji, danych marko, komunikatów ze spółek, wyników, zamachów terrorystycznych, a przewrót w Tunezji to zdecydowanie za mało by można było wpłynąć na jakikolwiek rynek. Na tej informacyjnej pustyni momentami ocieraliśmy się o granice absurdu kiedy próbowano tłumaczyć osuwanie się niemieckiego rynku spadkiem cen Apple po tym jak spółka zakomunikowała, że słynny Prezes Steve Jobs… otrzymał lekarskie L-4. Założyciel Appla ma zdrowotne kłopoty od kilku lat, więc nie jest to nic nadzwyczajnego, a mimo to próbowano z tego zrobić argument do gry.
W końcówce sesji kupujący doszli do głosu i wyprowadzili WIG20 nawet na dzienne maksima, ale to całkowicie bez znaczenia w kontekście tygodnia czy choćby następnego dnia. Wybicie zawdzięczaliśmy głównie PZU i TP SA, a więc walorom, które ostatnio były liderami przecen. Nic więc dziwnego, że w końcu musiały się poprawić, przy czym ta poprawa to zdecydowanie za mało by liczyć na trwalsze odbicie. Tak na marginesie warto zauważyć, że przedłużona sesja w przypadku takich sesji jest nie wnosi nic nowego poza dodatkową godziną spokoju w środku dnia.