Amerykańska rezerwa federalna robi wiele, by doprowadzić do wzrostu cen aktywów, czyli wywołać inflację. Sekunduje jej japoński bank centralny. I mają sukcesy. Ale nie na własnym podwórku. W Japonii deflacja ma się doskonale, a w Stanach Zjednoczonych boją się jej jak ognia. Tymczasem w Chinach, Indii czy Brazylii tempo wzrostu cen już jest problemem. W Europie zaczyna nim być. W Egipcie i sąsiednich krajach stała się jednym z detonatorów społecznych niepokojów

Globalny kryzys finansowy i następujące po nim spowolnienie gospodarcze spowodowały, że w wielu krajach realne stało się zagrożenie deflacją, a strach przed tym zjawiskiem stał się powszechny. Przykład Japonii, od wielu lat borykającej się ze spadkiem cen i stagnacją gospodarczą jest wystarczająco przekonujący. Jednak realne zagrożenie spadkiem cen lub zbyt niską dynamiką ich wzrostu było widoczne jedynie w 2009 roku. Wówczas dynamika cen konsumpcyjnych w strefie euro sięgała zaledwie 0,3 proc., a w Irlandii, Hiszpanii, Portugalii i Szwajcarii wystąpił niewielki spadek cen. W Japonii obniżyły się o 1,4 proc., a w Stanach Zjednoczonych o 0,4 proc. Groźba deflacji za oceanem pojawiała się bardzo wyraźnie już pod koniec 2008 roku. W październiku tempo wzrostu cen producentów wynosiło 5,3 proc., by po miesiącu spaść do 0,2 proc., po czym aż do października 2009 roku było ujemne. W najgorszym pod tym względem lipcu 2009 roku spadek cen producentów sięgnął 6,6 proc. Z deflacją na poziomie cen konsumentów Amerykanie borykali się od stycznia do października 2009 roku.

Nie przypadkiem więc wart 787 mld dolarów pakiet pobudzania gospodarki został przyjęty w lutym 2009 roku. I w tym czasie zaczęły działać wpompowane wcześniej do systemu bankowego miliardy dolarów, rozpoczynając hossę na rynku akcji i surowców. Mechanizm ten wykazał swoją skuteczność już po kilku miesiącach. Od listopada 2009 roku ceny producentów znów zaczęły rosnąć. W marcu 2010 roku ich tempo zwyżki przekroczyło nawet 6 proc. To jednak w niewielkim stopniu przekładało się na inflację na poziomie konsumentów. Utrzymuje się ona na tym samym poziomie 1,1-1,2 proc. od połowy 2010 roku. Gdy i tempo wzrostu cen producentów zaczęło słabnąć, do akcji znów ruszył Fed, aplikując liczący 600 mld dolarów pakiet ilościowego luzowania polityki pieniężnej.

Amerykańska inflacja, napędzana drukowaniem dolarów i pompowaniem ich na rynki finansowe ma charakter kosztowy. W takiej zaś formie, poprzez te rynki bardzo łatwo rozprzestrzenia się na inne gospodarki. Niektóre, jak na przykład Brazylia, starały się różnymi metodami bronić przed napływem międzynarodowego kapitału (między innymi wprowadzając podatek od zagranicznych inwestycji), jednak żaden nie był w stanie uchronić się przed skutkami wzrostu cen na rynkach surowcowych. Choć wiele krajów także stosowało pakiety stymulujące swoje gospodarki, to jednak nie były one w stanie wywołać fali inflacyjnej, rozprzestrzeniającej się od Ameryki Południowej, poprzez Azję i zaglądającej coraz mocniej do Europy. W 2010 roku w krajach Unii Europejskiej inflacja sięgnęła już 2,1 proc., czyli poziomu zbliżonego do tego z lat 2004-2007, gdy tempo wzrostu gospodarczego sięgało 2-3,2 proc.

Reklama

W konsekwencji powstała sytuacja nie tylko zróżnicowania tempa wzrostu gospodarczego między poszczególnymi krajami, ale także rosnących coraz bardziej dysproporcji w nasileniu zjawisk inflacyjnych. Z jednej strony mamy skrajne przypadki Argentyny z inflacją przekraczającą 10 proc., Brazylii i Indii z ponad 8 proc. tempem wzrostu cen, Chin, gdzie inflacja w listopadzie 2010 roku sięgnęła 5,1 proc., a tempo wzrostu cen żywności przekracza 10 proc., z drugiej zaś kontynuujące ultra luźną politykę pieniężną dwie potężne gospodarki: amerykańską i japońską.

W krajach rozwijających się rosnąca inflacja idzie w parze z wysokim tempem gospodarki, jednak w Europie sytuacja może być bardziej skomplikowana. Najlepszym tego przykładem może być Wielka Brytania. W czwartym kwartale 2010 roku tempo wzrostu PKB spadło do 1,7 proc., zaś w ujęciu kwartał do kwartału zanotowano spadek o 0,5 proc., a jednocześnie w grudniu inflacja sięgnęła tam 3,7 proc. W Niemczech inflacja sięgnęła w grudniu 2010 roku 2 proc., poziomu najwyższego od października 2008 roku, a w strefie euro w styczniu 2,4 proc. To sprowokowało Jeana Claude Tricheta, prezesa Europejskiego Banku Centralnego, do stwierdzenia, że w razie zagrożenia inflacyjnego konieczne będą podwyżki stóp. Kilka dni później wyraźnie łagodził ton swej wypowiedzi, dodając, że w warunkach rosnących cen surowców, grożących skokiem inflacji, banki centralne nie powinny się spieszyć z decyzjami. Po czym na forum ekonomicznym w Davos ponownie zagrzmiał, że zostaną podjęte wszelkie działania, by zahamować inflację. Jeśli presja inflacyjna będzie się utrzymywać nadal przy jednoczesnym spowolnieniu tempa wzrostu gospodarczego, banki centralne staną przed trudnym dylematem. Nie uniknie go też nasza Rada Polityki Pieniężnej. Wzrost cen skłaniać będzie ku podwyżkom stóp, zaś słabnący wzrost gospodarczy wymagać będzie utrzymania ich na niskim poziomie. Walka z deflacją bywa bardzo trudna, ale i z nadmierną inflacją poradzić sobie niełatwo. Tym bardziej, gdy gospodarka jest w nienajlepszej formie.

Ostatnie dni nadały inflacyjnym zjawiskom całkiem nowy kontekst. Wzrosty notowań surowców rolnych w coraz bardziej dramatycznej formie przekładają się na sytuację w biedniejszych krajach rozwijających się. Przykład Chin z rosnącymi dynamicznie cenami żywności dramatyczny jeszcze nie jest, ale wydarzenia w Tunezji i Egipcie mogą być sygnałem nowej odsłony globalnych perturbacji. Warto przypomnieć, że poprzednia fala rozruchów w Egipcie wiosną 2008 roku także zbiegła się w czasie z hossą na rynkach zbóż, między innymi kukurydzy i ryżu oraz soi. Inflacja w Egipcie sięgała 20 proc. W czerwcu 2008 roku zwołano szczyt działającej przy ONZ Organizacji do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO). Jego tematem był kryzys żywnościowy, gwałtowny wzrost cen zbóż, powodujący zamieszki w kilku krajach tzw. Trzeciego Świata. Planowane na czerwiec 2011 roku posiedzenie najbardziej rozwiniętych państw świata G20 ma zająć się problemem bezpieczeństwa żywnościowego, rosnących cen żywności, w tym regulacjami handlu instrumentami pochodnymi na produkty związane z żywnością i energią.

Nie tylko historia, ale i inflacja kołem się toczy.