Indeks naszych największych spółek od początku grudnia ubiegłego roku, czyli od dziesięciu tygodni, idzie w bok i porusza się w wąskim przedziale 2700-2780 punktów, podczas gdy wskaźniki we Frankfurcie i na Wall Street biją niemal każdego dnia rekordy trwającej od dwóch lat hossy. Osłabienie naszej giełdy nie jest jedynie krótkotrwałym epizodem, bowiem patrząc z nieco dłuższej perspektywy, ze stagnacją mamy do czynienia już od października 2010 roku. Od tego czasu WIG20 nie wychodzi poza 2600-2800 punktów. O ile dziesięciotygodniowy marazm można uznać za mało istotny, to trwającego 4,5 miesiąca lekceważyć nie wypada. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę zbieżność cykli dwunastomiesięcznej dynamiki indeksu największych spółek i dynamiki produkcji przemysłowej.

>>> Czytaj też: Balcerowicz: Nie nazywajmy koniecznych reform cięciami

Dynamika indeksu blue chipów osiągnęła maksimum na poziomie 65 proc. w lutym 2010 roku i od tego czasu zdecydowanie spada. W grudniu 2010 roku indeks był niecałe 15 proc. wyżej niż w grudniu 2009 roku. Widoczne są analogie do przebiegu odrabiania strat po poprzednich giełdowych załamaniach, a szczególnie tego po pęknięciu bańki internetowej z 2001 roku. Po dołku z września 2001 roku dynamika zmian indeksu osiągnęła szczyt na poziomie 61 proc. w marcu 2004 roku, po czym w sierpniu tego samego roku spadła do około 5 proc. Wówczas mieliśmy do czynienia z dwoma dołkami na zbliżonym poziomie (5,3 i 5,8 proc.), oddalonymi od siebie o osiem miesięcy, po czym dynamika zmian WIG20 znów zaczęła rosnąć. Jeśli historia miałaby się powtórzyć, w kwietniu powinniśmy mieć drugi dołek dynamiki zmian indeksu. Nie oznacza to, że WIG20 musiałby znacząco stracić na wartości. Wystarczyłoby, gdyby utrzymał się w zakresie obecnej stabilizacji.

Warunki z lat 2002-2006 są podobne do tych, z którymi mamy do czynienia obecnie. I to z punktu widzenia czysto rynkowego, jak i makroekonomicznego. Mimo, że 12-miesięczna dynamika zmian WIG20 uległa załamaniu w latach 2004-2005, indeks w tym czasie znajdował się w trendzie wzrostowym. Podobnie jest i tym razem. W czasie obecnego załamania dwunastomiesięcznej dynamiki, WIG20 nie traci na wartości, lecz znajduje się w trendzie bocznym, blisko rekordowo wysokich poziomów.

Reklama

Najbardziej interesujące są jednak analogie dotyczące zmian dynamiki WIG20 i dynamiki produkcji przemysłowej. Od 1994 roku szczyt dwunastomiesięcznej dynamiki indeksu największych spółek pojawiał się w tym samym czasie (marzec i maj 2004 roku) lub nieznacznie wyprzedzał pojawienie się lokalnego maksimum dynamiki produkcji przemysłowej. Analogiczna prawidłowość występuje w przypadku dołków obu parametrów. Giełdowy indeks wyprzedza dynamikę produkcji przemysłowej średnio o trzy, cztery miesiące.

>>> Czytaj też: Szaleństwo regulacji, czyli na co choruje nasz świat

Obecną słabość WIG20 można więc wiązać z malejącą dynamiką produkcji przemysłowej. Sygnały możliwego osłabienia tempa wzrostu gospodarczego dają także inne wskaźniki. Po pięciu miesiącach dynamicznego wzrostu w styczniu obniżyła się wartość zyskującego coraz większą popularność wskaźnika PMI, prognozującego sytuację w przemyśle. Od października ubiegłego roku spada wyliczany przez Główny Urząd Statystyczny wskaźnik koniunktury w przemyśle. Sama produkcja przemysłowa wzrosła w grudniu 2010 roku o 11,5 proc. w porównaniu do grudnia 2009 roku, mocniej niż w listopadzie, jednak analitycy spodziewali się jej zwyżki o 12,2 proc. W porównaniu do listopada obniżyła się zaś o 4,1 proc. Od września ubiegłego roku zwiększa się stopa bezrobocia. Według wstępnych szacunków resortu pracy w styczniu stopa bezrobocia wyniosła 13,1 proc. Rośnie ona już od listopada ubiegłego roku.

Jeśli dodamy do tego osłabienie dynamiki produkcji przemysłowej i zamówień przemysłu w Niemczech oraz rozpoczęcie cyklu podwyżek stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej, to statystyczne obserwacje zyskują szersze potwierdzenie. Wszystko wskazuje na to, że możemy mieć do czynienia z sytuacją podobną do tej z lat 2004-2005, czyli z przejściowym osłabieniem impetu naszego przemysłu. Co niekoniecznie musi wiązać się z poważniejszym pogorszeniem koniunktury na giełdzie.