Rok temu po marcowej awarii w japońskiej elektrowni Fukushima, będącej następstwem połączonego z tsunami trzęsienia ziemi, przywódcy krajów UE zadecydowali o przeprowadzeniu w UE tzw. stress testów, sprawdzających wytrzymałość elektrowni jądrowych na kataklizmy i błędy ludzkie. Latem ma być gotowy raport końcowy, tymczasem sposób przeprowadzenia stress testów oraz ich zakres ostro krytykują Zieloni w Parlamencie Europejskim i niektórzy eksperci.

Unijne źródło poinformowało we wtorek, że w raporcie końcowym o stress testach, który KE chce zaprezentować na czerwcowym szczycie UE, nie należy się spodziewać informacji o wszystkich 143 elektrowniach jądrowych w UE. "Gdy eksperci stwierdzą specyficzny problem w danej elektrowni, wtedy w raporcie znajdą się rekomendacje dla niej" - powiedziało źródło. W przeciwnym razie w aneksach do raportu będą opisane jedynie poszczególne kraje.

W związku z rocznicą awarii w Fukushimie komisarz UE ds. energii Guenther Oettinger powiedział, że stress testy są wyjątkowe, ponieważ do tej pory bezpieczeństwo jądrowe było wyłączną kompetencją krajów członkowskich.

"To, że testy przeprowadzają międzynarodowe zespoły, zwiększa ich obiektywność i nadaje im prawdziwie europejski wymiar" - oświadczył Oettinger. "Unijne testy są restrykcyjne, obiektywne i solidne. Sprawdzamy bezpieczeństwo elektrowni jądrowych, to, czy mogą przetrzymać kataklizmy naturalne, wypadki lotnicze i błędy w zarządzaniu" - dodał.

Reklama

W poszczególnych krajach raporty regulatorów weryfikują grupy złożone z 6 ekspertów z różnych krajów UE oraz sprawozdawca KE; w badaniach uczestniczą też obserwatorzy z USA, Japonii, Chorwacji i Szwajcarii. Jednak eksperci nie odwiedzają wszystkich elektrowni, lecz tylko te, które sami wybiorą.

Możliwe, że w listopadzie po przeprowadzeniu stress testów KE zaproponuje unijną regulację ws. kryteriów przyznawania licencji technologiom jądrowym. Obecne kryteria budzą wątpliwości ekspertów przeprowadzających stress testy.

Współprzewodnicząca Zielonych w PE Rebecca Harms nazwała stress testy "strategią alibi". Jak zaznaczyła, po awarii w Fukushimie Japonia przyznała, że jej standardy bezpieczeństwa są niewystarczające, i przyznała to też UE, ale zakres stress testów i sposób ich przeprowadzenia są efektem kompromisu politycznego.

"Zakres stress-testów jest ograniczony, więc pewne scenariusze katastrof nie są sprawdzane. Nie stoją za nimi decyzje oparte na najlepszych dostępnych technologiach i standardach, lecz kompromis polityczny" - oceniła podczas wtorkowej konferencji prasowej w PE. "Dla pana Oettingera, który obiecał zrobić, co w jego mocy, stanowi to obciążenie, bo staje się coraz bardziej oczywiste, że nie jest to dobrze robione" - dodała. Uzasadniła to tym, że nawet najstarsze elektrownie przechodzą pozytywnie testy, choć wiadomo, że już przed laty były w nich problemy.

Jej zdaniem trudno też wyciągnąć lekcje z Fukushimy, jeśli nie wiadomo dokładnie, co tam się stało.

"Wciąż nie wiemy, jakie szkody elektrowni wyrządziło tsunami i trzęsienie ziemi. Wyjaśnienie, że przyszło tsunami i dlatego stopiły się rdzenie reaktorów, nie jest właściwe. Wypadki zdarzają się, gdy zbiega się kilka przyczyn" - powiedział podczas tej samej konferencji członek komitetu doradczego rządu ws. japońskich stress-testów prof. Masataka Goto. Dodał, że rząd dopiero na początku maja przyznał, że stopiły się rdzenie reaktorów, oraz nie poinformował, co stało się z setkami ton zanieczyszczonej wody.

Pod koniec listopada ub.r. KE przedstawiła połówkowy raport z testów bezpieczeństwa elektrowni jądrowych. Wynikało z niego m.in., że w UE potrzebna jest bardziej skoordynowana współpraca w razie awarii, np. wspólne centrum zapasowego sprzętu oraz pomocy zdrowotnej i większa niezależność regulatorów.

Z Brukseli Julita Żylińska (PAP)

jzi/ dmi/ mc/