Europa raczej bagatelizuje tę retorykę, uznając ją za cyniczną grę polityczną przed drugą turą. Zakłada, że w Brukseli Francja będzie się zachowywać „racjonalnie”. To złudzenie. W pierwszej turze wyborów skrajna prawica i skrajna lewica dostały po około jednej trzeciej głosów. Te wybory już pokazały głęboki niepokój Francuzów w stosunku do globalizacji, cięć oszczędnościowych i lęk o tożsamość narodową. To przełoży się na zachowanie Francji w Europie.
Obaj kandydaci, którzy przeszli do drugiej tury, obiecują bronić ukochanego francuskiego modelu socjalnego i przejścia do ofensywy w Europie.
Reklama
Obaj przeciwnicy domagają się jednak nieco innych zmian. Sarkozy zadeklarował wzmocnienie kontroli granicznej, ograniczenie imigracji i promowanie polityki „kupuj europejskie”. W przełożeniu na język UE oznacza to wzmocnienie protekcjonizmu handlowego i renegocjację traktatu z Schengen.
Postulaty Hollanda, prawdopodobnego zwycięzcy, mogą być dla jego europejskich partnerów jeszcze bardziej kłopotliwe. Obiecał poprowadzić walkę przeciwko zaciskaniu pasa w Europie. To może oznaczać tylko jedno: zapłacą Niemcy.
Ryzyko polega na tym, że w środku kryzysu finansowego rynki nie przełkną kolejnej renegocjacji traktatu europejskiego. Holland nie przyjmuje tego jednak do wiadomości. Kwalifikuje rynki jako zagrożenie dla wolności Francuzów.
Wszyscy kandydaci w tych wyborach podkreślali dzielące ich różnice, ale dla zewnętrznego obserwatora uderzające było ich podobieństwo, gdy atakowali globalizację, rynki, wychwalali francuski model socjalny.
Francuska wyjątkowość najwyraźniej kwitnie. Nie wróży to jednak dobrze. Wkrótce może stać się problemem dla całej Europy.