Co ciekawe, liczba strajków spadła nawet po ubiegłorocznym podniesieniu wieku emerytalnego.
Skąd ten spokój? Po pierwsze, Polak coraz rzadziej pracuje na tradycyjnej umowie o pracę. A jeśli już ma pracę, to bardziej skupia się na niej niż na kontestowaniu warunków zatrudnienia. No i spadła przynależność pracowników do związków zawodowych.
W Europie jest na odwrót. W Hiszpanii od 2008 roku, kiedy upadł bank Lehman Brothers, inicjując światowy kryzys finansowy, dochodziło rocznie do ponad 700 strajków. W Wielkiej Brytanii w latach 2008–2011 strajkowano średnio 130 razy rocznie. Rekordowy był 2011 r., gdy na ulicę wychodzono 194 razy. Polską zachowawczość potwierdzają wyliczenia magazynu „The Economist” oparte na danych Światowej Organizacji Pracy. Wynika z nich, że Polacy pod względem dni przeznaczonych na strajki są w lidze państw skandynawskich. Przerywamy pracę nieco częściej niż Szwedzi i Holendrzy, ale rzadziej niż Duńczycy czy Finowie. Przebijają nas również Niemcy.
– Obecnie obok pracowników zatrudnionych na pełen etat występują pracownicy z umowami na czas określony lub zaangażowani w firmie przez agencje pracy tymczasowej – tłumaczy prof. Juliusz Gardawski, socjolog z SGH. Jego zdaniem w sytuacji gdy bezrobocie rośnie, pracownicy na pełnych etatach niechętnie godzą się na strajk, bo mogliby stracić cenną formę zatrudnienia. – A ci zatrudnieni w nietypowych formach (np. na umowy cywilne) nie są zainteresowani strajkiem, bo nic im on nie daje – dodaje.
Reklama
Profesor Henryk Domański, socjolog z PAN, wskazuje, że do związków zawodowych należy 6 proc. pracowników. Na początku lat 90. – 25 proc.
Spadło też poparcie społeczne dla związkowców i organizowanych przez nich akcji. – W odczuciu społecznym często nie mają racji. Obawiają się takiej reakcji i dlatego rzadko uciekają się do strajków – ocenia Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest-Banku. Z kolei prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych uważa, że związki organizują mało strajków, bo na ogół biorą pod uwagę sytuację ekonomiczną firm – nie chcą powodować ich bankructw. – Najbardziej na liczbę strajków wpływa sytuacja na rynku pracy – podkreśla prof. Kabaj. Jeśli jest dobra, protestów jest więcej. Tak było w rekordowym pod tym względem 2008 r. Odbyło się wówczas blisko 13 tys. strajków, a uczestniczyło w nich 209 tys. pracowników (co daje średnio 16 osób na protest). Jednak wówczas stopa bezrobocia była stosunkowo niska – wynosiła 9,5 proc. Równocześnie mocno rosły wynagrodzenia – przeciętne pensje w przedsiębiorstwach wzrosły realnie o 6,1 proc. Ale była to tylko średnia. Co oznacza, że w jednych firmach płace rosły szybko, a w innych mało albo wcale. – Tam gdzie nie było podwyżek albo były niewielkie, wybuchały strajki, bo działał efekt demonstracji – wyjaśnia Kabaj.
Z kolei prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny, uważa, że protestów pracowniczych jest mało, ponieważ pierwsze symptomy spowolnienia gospodarczego uderzyły w Polaków w sposób bardzo rozproszony. Nie były wycelowane w jedną, zorganizowaną grupę zawodową czy społeczną. – Protesty pojawiają się wówczas, gdy negatywne skutki zmian odczuwa właśnie taka grupa – podsumowuje prof. Czapiński.
W 2008 roku w 13 tys. protestów wzięło udział 209 tys. osób.