Przez ponad 40 lat Europa była podzielona na blok wschodni i zachodni. Linia podziału przebiegała w poprzek kontynentu, a kryterium podziału była geopolityka.
Kolejne 20 lat to budowa jednej wspólnej Europy w ramach Unii. Klimat polityczny bardzo sprzyjał budowie tej jedności, może nawet za bardzo. Wskutek tego powstał konglomerat, w którym ustalenia polityczne wyprzedziły daleko uwarunkowania ekonomiczne, społeczne i kulturowe. Te uwarunkowania zaczynają przekształcać się w kryteria różnicujące kraje Europy na nowe dwa bloki: Północno-Wschodni i Południowo-Zachodni. Do grupy pierwszej zaliczyć można Niemcy, Holandię, Belgię, Szwecję, Austrię, Polskę, Danię, Finlandię, Czechy, Słowację, Luksemburg, Litwę, Łotwę, Estonię. Z kolei do grupy drugiej należą: Francja, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Grecja i Cypr. Kilka krajów pomijam z uwagi na ich ambiwalentność.
Jakie są cechy wspólne uczestników wymienionych bloków stanowiące jednocześnie różnice pomiędzy blokami? Dadzą się one najogólniej zawrzeć w dwóch grupach: ekonomicznej i społeczno-kulturowej.
Kryteria ekonomiczne różniące bloki sprowadzają się w istocie do różnic w poziomie konkurencyjności. Wśród najważniejszych miar można wymienić: wielkość eksportu i saldo wymiany zagranicznej, relacje pomiędzy pracą i wydajnością, zadłużenie i koszt jego obsługi.
Kryterium eksportu jest wyjątkowo wyraziste. Prawie w żadnym kraju Bloku Południowo-Zachodniego relacje eksportu do PKB nie przekraczają 30 proc. Jednocześnie nie ma w Bloku Północno-Wschodnim państwa ze wskaźnikiem eksportu do PKB niższym niż 45 proc. Średnia dla wskaźnika w Bloku P-Z wynosi 29 proc., a w Bloku P-W – 55 proc., czyli blisko dwa razy więcej. Dodatnie saldo wymiany w Bloku P-W wynosi 281,5 mld euro, a ujemne saldo w Bloku P-Z wynosi 133 mld euro. Udział w wymianie międzynarodowej w sposób jednoznaczny określa poziom konkurencyjności (wyjątkiem są wymiany surowcowe, ale nie dotyczy to krajów Unii). Nie ma w felietonie miejsca na analizę dynamiki eksportu do PKB poszczególnych krajów, można tylko podać przykład Polski, która w ciągu dwudziestu lat przeskoczyła z poziomu 20 proc. na poziom 46 proc. Relacja eksportu do PKB w Bloku P-Z cechuje się stagnacją.
Reklama
Porównanie wydajności (mierzonej PKB per capita) ze średnim kosztem pracy wykazuje przewagę Bloku P-W nad Blokiem P-Z o ok. 10 proc. Oznacza to, że pracownicy w Bloku P-Z są właśnie o tyle przepłacani w stosunku do swojej wydajności.
Średnie zadłużenie krajów Bloku P-Z jest o ok. 70 proc. większe niż Bloku P-W. Jednak koszt obsługi zadłużenia jest znacznie wyższy z uwagi na niższą wiarygodność.
Grupie kryteriów społeczno-kulturalnych trudniej przyporządkować, w stosunku do kryteriów ekonomicznych, miary ilościowe. Dlatego z konieczności trzeba się posługiwać częściej analizą jakościową.
Weźmy pod uwagę stosunek do reform gospodarczych. Zdecydowana większość krajów Bloku P-W przeszła w okresie ostatniego dwudziestolecia głębokie reformy. Niektóre kraje konsumowały to lekarstwo nawet dwukrotnie (np. Estonia, Łotwa, Litwa). Na podkreślenie zasługuje Agenda 2010 zaaplikowana przez kanclerza Schroedera w Niemczech. W dużej mierze tej właśnie reformie Niemcy zawdzięczają dzisiejszą pozycję niekwestionowanego lidera gospodarczego w Europie. Również reformy w Szwecji, które rozpoczęły się na początku lat 90. i trwają do dziś, uszczuplają obciążenia socjalne „państwa wiecznego dobrobytu” oraz umożliwiły stabilny rozwój gospodarczy na tle ogólnej recesji. A jakie reformy odnotowano w ostatnim dwudziestoleciu w Bloku P-Z? Bez nadmiernej złośliwości można stwierdzić, że polegały one głównie na skracaniu czasu pracy (np. Francja) i nadawaniu kolejnych przywilejów socjalnych (wszystkie kraje bloku). Przeanalizujmy więc skłonności do wyrzeczeń. Jest to druga strona procesu reform gospodarczych – zanim będzie lepiej, przynajmniej niektórym grupom społecznym będzie gorzej. Przesadą oczywiście będzie stwierdzenie, że społeczeństwa Bloku P-W akceptowały koszt reform z pieśnią na ustach – raczej z zaciśniętymi zębami. Ale akceptowały. Od kilku lat trudno zaś ustrzec się przed informacjami o protestach społecznych w krajach Bloku P-Z. Są one tak częste, że ich chwilowy brak jest łatwiej zauważalny niż nadmiar. Odnotowałem na tej niwie osobiste doświadczenie. W 2008 r. w ramach programu Erasmus studiowałem na Athens University of Economics and Business, którego stołówkę wybrała jako kwaterę główną dzielna, protestująca młodzież grecka (greckie lato 2008). Któregoś dnia wdałem się nieopatrznie w dyskusję o zawyżonej stopie konsumpcji w Grecji (przypominam, rok 2008 – przed kryzysem). Tłumaczyłem potomkom bohaterów spod Termopil i Salaminy, że poziom życia w Grecji porównywalny z poziomem życia w Niemczech to lekka przesada (2008 r.: Grecja 95 proc. średniej UE, Niemcy 105 proc.). Jak można się było domyśleć, duch bohaterskich pradziadków nie opuścił potomków i musiałem się szybko oddalić z miejsca dyskusji. To nawet rozumiem. Ale dlaczego następnego dnia spalili stołówkę? Tego już nie rozumiem.
Jak wiadomo, dziś w 2013 r. Grecja straciła od 2008 r. ok. 25 proc. PKB. Redukcje poziomu konsumpcji w pozostałych krajach Bloku P-Z nie muszą być aż tak drastyczne, ale obniżenie o 10–20 proc. jest wysoce prawdopodobne.
W żadnym wypadku nie życzę krajom Bloku P-Z kontynuacji dotychczasowej polityki. Ale kandydaci do Bloku P-W muszą sobie zadać pytanie – a co będzie, jeżeli społeczeństwa południowo-zachodnie jednak nie posłuchają ostrzeżeń. Czy będzie inne wyjście niż zaakceptowanie kurtyny wprawdzie nie żelaznej, ale mentalnej, idącej nie w poprzek, ale na skos Europy?