Jutro w Brukseli kolejna nadzwyczajna narada ambasadorów NATO w sprawie Ukrainy i wydarzeń na Krymie. Tym razem spotkanie odbywa się na wniosek Polski w ramach artykułu 4. traktatu waszyngtońskiego. Stanowi on, że sojusznicy będą się konsultować, jeśli zdaniem któregokolwiek z nich zagrożona jest jego integralność terytorialna lub bezpieczeństwo.
Rada Północnoatlantycka odbyła się już wczoraj i zakończyła się potępieniem działań Rosji na terytorium Ukrainy.

>>> Czytaj najświeższe informacje dotyczące sytuacji na Ukrainie w specjalnym raporcie Forsal.pl

Z kolei dziś Unia Europejska potępiła Rosję i zagroziła sankcjami, ale jeszcze nie zdecydowała się na ich nałożenie. Takie są wnioski z nadzwyczajnego spotkania ministrów spraw zagranicznych Wspólnoty w Brukseli. Naradę zwołano w trybie pilnym w związku z wydarzeniami na Krymie. To akt agresji - uznali unijni szefowie dyplomacji. Zażądali wycofania rosyjskich wojsk z Krymu i powrotu do baz. Była zgoda co do mocnego potępiania, ale jeszcze nie było jednomyślności w sprawie ukarania Rosji, czego domagała się Polska przy wsparciu krajów bałtyckich i Szwecji. „Polska odczuwa rozwój sytuacji na Ukrainie ze szczególną wrażliwością, reszta Europy jest czasami o pół fazy za nami” - skomentował szef polskiego MSZ. Nie bez znaczenia są bliskie relacje łączące niektóre kraje Europy Zachodniej z Rosją. Między innymi Francja, Niemcy i Włochy naciskały przede wszystkim najpierw na mediacje i dialog i nie chciały podejmować decyzji o sankcjach. Także prorosyjskie Grecja i Cypr i Słowenia nie chciały uderzać w Rosję sankcjami. Na razie ministrowie jedynie zagrozili więc, że jeśli sytuacja na Krymie nie poprawi się, wtedy Unia podejmie bardziej zdecydowane kroki.

Nadzwyczajny szczyt Unii Europejskiej w sprawie Ukrainy odbędzie się w czwartek. Tak zdecydował szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski powiedział w Brukseli, że na spotkanie z udziałem unijnych liderów powinien być zaproszony także premier Ukrainy.

Reklama

O sankcjach za to mówią Stany Zjednoczone. Przed spotkaniem w Waszyngtonie z premierem Izraela, amerykański prezydent powiedział dziennikarzom, że Moskwa złamała prawo międzynarodowe interweniując militarnie na Ukrainie. Podkreślił, że dla Rosji oznaczać to może dyplomatyczne i gospodarcze sankcje, które doprowadzą do jej izolacji. Barack Obama zaznaczył, że dziś Władimir Putin musi zezwolić międzynarodowym obserwatorom na rozpoczęcie mediacji w sprawie takiego porozumienia, które będzie do przyjęcia dla wszystkich Ukraińców.

Tymczasem z Ukrainy płyną sprzeczne informacje o ultimatum, które miał postawić ukraińskim siłom na Krymie szef rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Taką informację, z powołaniem się na anonimowe źródła w ukraińskim MON podała agencja Interfax-Ukraina.

Z kolei rosyjski Interfax przekazuje oświadczenie Floty Czarnomorskiej, która podkreśla, że nie ingeruje w sprawy wewnętrzne Krymu i zaprzecza doniesieniom o groźbach wobec ukraińskich wojsk.

Przedstawiciel sztabu Floty Czarnomorskiej stwierdził w rozmowie z agencją, że tego typu informacje są kłamstwem. Zaznaczył też, że „nikomu nie uda się napuścić na siebie rosyjskich i ukraińskich żołnierzy”.

O sprzecznych sygnałach w sprawie ultimatum mówił też w Brukseli minister Radosław Sikorski. Szef polskiej dyplomacji stwierdził po spotkaniu ministrów spraw zagranicznych Unii, że informacji o ultimatum nie potwierdzają źródła ukraińskie. Zarówno MON Ukrainy jak i sztab generalny Ukrainy nie potwierdzają doniesień o rosyjskich groźbach. - zaznaczył Sikorski. Dodał, że jednocześnie są informacje z samego Sewastopola, że mają tam miejsce negocjacje.

>>> Rosyjskie spółki straciły w kilka godzin tyle, ile jest warta cała Chorwacja (WYKRES DNIA)

Informację o ultimatum podała agencja Interfax-Ukraina, powołując się na anonimowe źródła w ukraińskim ministerstwie obrony narodowej. Według nie, szef rosyjskiej Floty Czarnomorskiej dał ukraińskim siłom na Krymie czas do jutra, do godziny 4 rano na poddanie się. W przeciwnym wypadku rosyjskie wojska rozpoczną szturm. Doniesień o ultimatum nie potwierdziły inne źródła.

Rosjanie przejmują kolejny punkt na Krymie. Tym razem to przeprawa promowa w ukraińskim mieście Kercz. Jest ono położone nad Cieśniną, która oddziela Rosję od Krymu. Wieczorem na promowe przejście graniczne kilkoma promami przypłynęli żołnierze oraz ciężarówki wojskowe Kamaz. Według agencji Interfax-Ukraina, promy chroniła Flota Czarnomorska. Żołnierze nie mieli pozwolenia na wwiezienie broni na teren Ukrainy. Przejęli promowy posterunek graniczny w Kerczu. Jak czytamy w komunikacie ukraińskiej służby granicznej, ich działania łamią międzynarodowe umowy.

Ukraińska Straż Graniczna zaostrzyła kontrole na granicy z Rosją. Władze podejrzewają, że w prorosyjskich demonstracjach na wschodzie kraju biorą udział obywatele sąsiedniej Rosji.

W mediach pojawiają się zdjęcia skonfiskowanych na terytorium Ukrainy dowodów osobistych z meldunkiem z rosyjskiego Biełgorodu czy autobusów na tamtejszych numerach w Charkowie. Ich pasażerowie mieli brać udział w promoskiewskich manifestacjach. Dlatego Straż Graniczna zwiększyła kontrole, aby nie dopuścić do przyjazdu zorganizowanych grup. Władze obawiają się też wojskowych, którzy będą udawać cywilów.

Politycy, na przykład lider Swobody Ołeh Tiahnybok, proponują kontrole także poza przejściami. Miałyby one być zorganizowane na Krymie.

Na razie kontrole odbywają się jedynie na przejściach - wszyscy przekraczający granicę są pytani o cel podróży. Samochody i autobusy, a także przedziały w pociągach mają być dokładnie kontrolowane. Pomagają w tym milicja i wolontariusze.
Na razie poza Krymem, Rosja nie ma większych zdobyczy. Prorosyjscy demonstranci wtargnęli do siedziby Administracji Obwodowej w Doniecku. Odbywało się tam posiedzenie Rady Obwodowej.

Deputowani wybrali na stanowisko nowego przewodniczącego Rady Obwodowej dotychczasowego gubernatora Andrija Szyszackiego - urzędnika związanego z najbogatszym Ukraińcem Rinatem Achmetowem. Wywodzący się z Doniecka biznesmen jest zdecydowanym przeciwnikiem separatyzmu.

To właśnie spotkanie zwolenników oddzielenia Zagłębia Donieckiego od Ukrainy odbywało się od rana przed budynkiem. Wiele z 2 tysięcy osób miało ze sobą rosyjskie flagi. Zwolennicy separatyzmu wzywali Władimira Putina do interwencji wojskowej w obwodzie donieckim. Próbowali kilkukrotnie szturmować siedzibę lokalnych władz, ale milicja dała im odpór. W końcu jednak około stu osobom udało się wejść bocznymi drzwiami. Lider prorosyjskich sił Pawło Hubariow twierdzi, że jest „ludowym gubernatorem” obwodu, kontroluje około tysiąca uzbrojonych mężczyzn i żąda interwencji Moskwy.

>>> Polecamy: "Putin żyje w innym świecie". Świat komentuje działania Rosji na Ukrainie