– Praca jest żmudna, być może na pokolenia. Ale my nie mamy zamiaru przestać. Sygnał, jaki musi dotrzeć do każdego zakątka świata, do osoby, która napawa się urodą „Portretu młodzieńca” Rafaela czy wielu innych utraconych dzieł jest taki: nigdy nie odpuścimy – zapewnia wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Małgorzata Omilanowska. – Nie pozwolimy, by zrabowane dzieła ktoś wieszał sobie w muzeum lub nimi handlował – dodaje.

Ostatnie tygodnie to wysyp informacji o kolejnym powracającym do Polski dziele. W piątek ogłoszono, że we współpracy z FBI odzyskaliśmy 75 obrazów Hanny Gordziałkowskiej-Weynerowskiej, które zaginęły pod koniec lat 90. Ledwie kilka dni wcześniej Niemcy oficjalnie zwrócili nam „Schody pałacowe” Francesco Guardiego. Miesiąc temu odzyskaliśmy zbiór 42 rysunków i litografii wybitnych polskich twórców, w tym Juliusza Kossaka, Józefa Chełmońskiego i Leona Wyczółkowskiego. W lutym wrócił zrabowany obraz niemieckiego malarza Johanna Conrada Seekatza „Św. Filip chrzci sługę królowej Kandaki”. Wydawać by się mogło, że odzyskiwanie dzieł to urzędnicze zadanie. Nic podobnego.

Sztuka, dyplomacja i ciche wojny sąsiedzkie

Jeśli zajrzeć za kulisy tych powrotów, okazuje się, że od przeszło 20 lat trwa cicha, ale bardzo intensywna wojna na wielu frontach o zwrot 63 tys. (według szacunków MKiDN) wciąż zaginionych obrazów, rzeźb, grafik, książek, mebli. Ostatni przykład wygranej bitwy to powrót „Schodów pałacowych” Guardiego. O tym, że dzieło spoczywa w muzeum w Stuttgarcie, polskie władze wiedziały od blisko 20 lat, jednak Niemcy nie chcieli się zgodzić na jego zwrot, traktując obraz jak kartę przetargową w negocjacjach w sprawie Berlinki (czyli zbiorów Biblioteki Pruskiej, zawierającej m.in. cenne manuskrypty porzucone przez uciekających w 1945 roku Niemców). Aby odzyskać „Schody pałacowe”, trzeba było posiłkować się mocniejszym planem B.

Reklama

Wersja oficjalna brzmi: to dobry gest sąsiadów z Zachodu. Wersja półoficjalna: efekty przyniósł telefon ministra Radosława Sikorskiego do szefa dyplomacji Niemiec. Wersja nieoficjalna najbliższa prawdy: polski rząd wynajął kancelarię, która postawiła muzeum ultimatum – albo obraz zostanie zwrócony, albo zostanie wytoczony proces, najpierw przed sądem niemieckim, a jeżeli to będzie konieczne, przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.

Gdy to nie przyniosło efektu, w styczniu tego roku w berlińskim dzienniku „Tagesspiegel” ukazał się ostry w tonie artykuł. „Szykuje się kolejny skandal. Zakrawające na groteskę podejście do tego zupełnie jednoznacznego przypadku, czyli znowu odwlekanie sprawy przez federalne władze” – pisała gazeta, komentując przepychanki o Guardiego. Nietrudno się domyślić, kto zainspirował prasę. Kilka dni po tej publikacji Niemcy zgodzili się oddać „Schody pałacowe”.

O kulisach odzyskiwania najcenniejszych zabytków urzędnicy nie chcą i nie mogą mówić. Nic dziwnego, bo każdy sukces okupiony jest zaangażowaniem wielu osób, a informacje na temat zrabowanych dzieł często docierają do Polski nieoficjalnymi kanałami. – Mamy dostęp do katalogów publikowanych przez domy aukcyjne, ale to nie wystarcza. Wysyłamy naszych pracowników, aby dokumentowali inwentarze różnych kolekcji, zarówno państwowych, jak i prywatnych – wyjaśnia dr Tomasz Makowski, dyrektor Biblioteki Narodowej. – Nieocenione usługi oddają nam również polscy badacze, profesorowie i doktoranci, którzy na potrzeby swoich prac naukowych przeglądają zasoby bibliotek na całym świecie i czasem przy okazji odnajdują zaginione dzieła z polskich zbiorów. Przykładem może być odnalezienie przed trzema laty rękopisu Juliusza Słowackiego „Podróży na Wschód”, na który natrafił dr Henryk Głębocki z UJ w Rosyjskiej Bibliotece Państwowej w Moskwie. Ten rękopis uchodził za zaginiony – dodaje.

W podobny sposób odnalazł się niedawno w Dreźnie jeden ze średniowiecznych teologicznych manuskryptów pochodzący z biblioteki kolegiaty w Wiślicy, znajdujący się przed wojną w Bibliotece Narodowej. Takich przykładów jest sporo, choć nie nagłaśnia się ich często.

>>> Ameryka patrzy na Polskę. Amerykański raper 50 Cent rozważy inwestycje w polskie start-upy

Jak udowodnić własność dzieł skradzionych podczas wojny?

Odszukanie zagrabionego dzieła to jedno. Drugi etap to udowodnienie, że zostało ono skradzione z polskich zbiorów. – Niestety, w czasie wojny straciliśmy nie tylko 70 proc. zasobów bibliotek i archiwów, ale także ich dokumentację. Inwentarze i katalogi zostały spalone. Dlatego każdy przypadek odzyskania zagrabionego dzieła poprzedza detektywistyczna praca – podkreśla dyrektor Makowski.

Dr Monika Kuhnke z zespołu ds. rewindykacji dzieł sztuki działającego w MSZ wyciąga zdjęcie odwrocia obrazu Guardiego. – Proszę zobaczyć: znaki własnościowe Muzeum Narodowego zostały zniszczone, zerwane nalepki, rozgniecione dawne pieczęcie. Za to widnieje duży, naniesiony na czerwono numer 130, który stanowi dla nas wskazówkę. Dodatkowe potwierdzenie, że jest to ten sam obraz, który został skradziony z warszawskiego muzeum w czasie wojny. To numer nadany przez Niemców, którzy inwentaryzowali działa sztuki „zabezpieczone”, czyli de facto zrabowane na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Następnie miały one zostać wywiezione do Rzeszy – tłumaczy dr Kuhnke.

Ale zdarzają się też takie sytuacje, że znaki własnościowe zachowały się. – Tak było np. z portretem Jana III Sobieskiego, który z domu aukcyjnego na północy Niemiec dosłownie w kilka dni odzyskał nasz konsul generalny w Hamburgu. Obraz ten to XIX-wieczna kopia oryginalnego portretu króla, ale dla nas cenna, bo z ciekawą historią – dodaje dr Kuhnke. Przyznaje również, że konieczna była pomoc niemieckiej policji.

Uciekający negocjator z Ameryki Południowej

Znacznie bardziej skomplikowane było odzyskiwanie zbioru grafik, które odnalazły się w Ameryce Południowej. Jak mówi dr Kuhnke, przebieg rewindykacji przypominał nieco film sensacyjny. Do naszej ambasady zgłosił się antykwariusz z propozycją odsprzedaży tego zbioru za astronomiczną sumę kilkakrotnie przewyższającą wartość rynkową. Rozpoczęły się rozmowy. Trwały kilka lat. Posiadacz prac co jakiś czas znikał, zmieniał nazwiska, numery telefonów i swoje żądania finansowe. Na nic się zdały argumenty, że jest to zbór zarejestrowany w międzynarodowych wykazach strat wojennych. Wreszcie zamilkł. Dopiero po paru latach podjął kontakt z MSZ. – Okazało się, że nasz pierwszy rozmówca zmarł, a do negocjacji przystąpił jego syn – wspomina dr Kuhnke.

>>> Technologie zmieniają nasze odbieranie sztuki. Muzyka na życzenie: streaming napędza rynek fonograficzny

Nowy właściciel też miał finansowe żądania. Udało się je zbić do minimum. Negocjacje były trudne. – Bałam się, że nasze argumenty, głównie dotyczące niskiej wartości zbioru, mogą spowodować jego zniszczenie – przyznaje ekspertka z MSZ.

Aż siedem lat trwała batalia, tyle że tym razem sądowa o prawa do XVII-wiecznego dywanu z rodzaju tzw. polskich kobierców skradzionego z Muzeum Czartoryskich. W 1990 roku trafił na aukcję w Londynie wystawiony za 200 tys. funtów przez szwajcarskiego antykwariusza, który odziedziczył go po ojcu. Ten odkupił zabytek od Niemców, wiedząc o jego pochodzeniu. Polska szybko o dywan się upomniała, ale Szwajcarzy szli w zaparte, próbując udowodnić, że to bliźniaczy egzemplarz, bo według nich takie dywany zawsze były produkowane w parach.

Proces ciągnął się latami i kosztował majątek. Dopiero mały element, a konkretnie rząd chorągiewek widniejących na zdjęciach i na dywanie, był bezsprzecznym dowodem na to, że to polskie dzieło. Proces w 1997 roku zakończył się ugodą, ale i tak Fundacja Czartoryskich dywan musiała wykupić, opłacając antykwariuszowi koszt jego przechowywania.

– Myślę, że za kilka dziesięcioleci zaginione i zrabowane dzieła będą masowo wypływać, dlatego że rodzinna pamięć o kradzieży popełnionej przez dziadka czy ojca będzie mniejsza – podkreśla dr Makowski. Dziś jeszcze te obiekty często przechowywane są w domach, w prywatnych kolekcjach, ponieważ żyje ten, który je ukradł, albo jego dzieci. Jednak za jedno, dwa, trzy pokolenia świadomość popełnionego czynu zacznie zanikać i wtedy odzyskamy wiele utraconych dóbr kultury – podsumowuje dyrektor Biblioteki Narodowej.