"Wydaje się, że zeszłotygodniowa wizyta Emmanuela Macrona w Pekinie, a także komentarze francuskiego prezydenta tuż po niej stanowią dowód na to, że desperacja nie jest najlepszym doradcą. Francuski prezydent, uciekając przed problemami wewnętrznymi oraz utratą znaczenia na arenie międzynarodowej, dał się zupełnie rozegrać Chińczykom, przez co jego wizyta w Pekinie przebiegła znacznie gorzej niż zeszłoroczny wyjazd do Chin kanclerza Olafa Scholza" - ocenia Popławski.

Macron wrócił na dyplomatycznej tarczy

"O ile niemiecki przywódca, krytykowany przez wielu za podjęcie samotnej wyprawy wyglądającej trochę na audiencję u Xi Jinpinga, potrafił mimo to utrzymać dosyć asertywne stanowisko wobec Pekinu, nie unikając kontrowersyjnych tematów, o tyle Macron nie tylko nic nie uzyskał, ale wręcz pozostawił wrażenie podzielonego Zachodu. Macron nie wykorzystał zupełnie potencjału jednoczesnego i skoordynowanego pobytu w Pekinie jego i przewodniczącej KE Ursuli von der Leyen. Pekin zdołał wysłać światu sygnał, że będzie sobie dobierał partnerów do rozmów w myśl zasady +dziel i rządź+" - podkreśla ekspert.

Reklama

Zwraca uwagę, że unikający kontrowersji Macron był w Chinach fetowany na każdym kroku – na płycie lotniska powitał go sam minister spraw zagranicznych, o tyle w chińskich mediach panowała niemal zupełna cisza.

Uderzenie w sojusz z USA

"Wrażenie skłóconego Zachodu spotęgowały krytyczne wobec USA komentarze Macrona po wizycie, w których podkreślał różne polityczne wizje Europejczyków i Amerykanów oraz kolejny raz powtarzał frazesy o autonomii strategicznej Unii. W obecnej sytuacji brzmi to groteskowo. Nie trzeba się szczególnie interesować polityką, żeby wiedzieć, że to na Amerykanach spoczywa obecnie główne brzemię za zapewnianie bezpieczeństwa Europie. Podczas gdy działania Macrona sprowadzają się głównie do tchnących bezradnością rozmów telefonicznych z Putinem. Efekt dyplomatyczny wizyty francuskiego przywódcy w Państwie Środka był zresztą zbliżony do rezultatów wieloletniej polityki Berlina i Paryża wobec Kremla: kilka dni po wizycie Macrona Chińczycy zdecydowali się na bezprecedensowe w swej skali ćwiczenia inwazji na Tajwan" - wskazuje Konrad Popławski.

Gospodarcze owoce wizyty - jak podkreśla analityk OSW - też są skromne.

Na rękę wrogom USA

"Paryż wprawdzie chwalił się wielkimi kontraktami, jednak znaczna ich część to powtórzenie wcześniejszych deklaracji. Natomiast bardzo groźne z punktu widzenia spójności Zachodu, a jednocześnie spełnieniem marzeń Chin, Rosji czy Iranu mogły być słowa francuskiego prezydenta o dążeniu do ograniczenia zależności od eksterytorialności dolara. Można to odczytywać jako niechęć do podążania śladem sankcji finansowych narzucanych przez USA Chinom, ale też Rosji, których siła oddziaływania jest niezwykle duża, dzięki temu, że dolar jest walutą rozliczeń międzynarodowych. W ten sposób europejskie koncerny były m.in. zmuszane do przestrzegania amerykańskich sankcji nałożonych na Iran, a obecnie jest to też efektywny mechanizm dyscyplinujący przedsiębiorstwa zachodnie wobec prób obchodzenia sankcji wobec Rosji, zwłaszcza że w UE wciąż istnieją liczne problemy z implementację sankcji na szczeblu krajowym" - tłumaczy ekspert.

Wzmocnić znaczenie euro

"Macronowi chodzi też zapewne o wykorzystywanie w większym stopniu euro w rozliczeniach transakcji międzynarodowych, co jest zgodne z chińską polityką na rzecz ograniczania wykorzystania dolara na świecie i podmywania konkurencyjności gospodarki amerykańskiej. Gromadzenie dolara jako głównej globalnej waluty rezerwowej gwarantuje od dekad silny na niego popyt, a Amerykanom tanie koszty zadłużania się, stanowiące ważny czynnik ich hegemonii w świecie" - dodaje.

"Z perspektywy Europy Środkowej z wizyty Macrona płynie wniosek, że spór w UE o wizję relacji transatlantyckich nie został pogrzebany wraz z inwazją Rosji na Ukrainę, ale zaczyna być odgrzewany. Wydaje się, że francuska wizja lawirowania między Chinami i USA może być w regionie w smak jedynie Orbanowi, natomiast znacząca większość państw zdaje sobie sprawę, że europejska autonomia jest mrzonką a realnym gwarantem bezpieczeństwa Europy są tylko Stany Zjednoczone. Warto więc zaktywizować np. Inicjatywę Trójmorza do silniejszego akcentowania w europejskiej debacie jednolitości celów strategicznych z Waszyngtonem i niejednoznaczności chińskiego stanowiska wobec wojny na Ukrainie. Może to obudzić w USA ponowne zainteresowania tym formatem. W przeciwnym razie takie głosy z UE jak stanowisko prezydenta Macrona mogą tylko ośmielać Chiny do bardziej otwartego wspierania Rosji, a w USA wzmacniać te nurty, które wątpią w solidarność UE z USA" - podsumowuje Popławski.

Artur Ciechanowicz