Jak twierdzi Hanna Gronkiewicz-Waltz, decyzja została wydana pochopnie. A to dlatego, że pierwotny właściciel działki został spłacony już w latach 50. XX wieku na podstawie umowy międzynarodowej między PRL-em a Danią. Umowy takie jak ta z Danią nazywa się w prawie umowami indemnizacyjnymi (odszkodowawczymi). I tak jak jeszcze pół roku temu niemal nikt nie miał pojęcia, co to określenie znaczy, tak dziś jest ono nagminnie używane w telewizji, radiu i prasie. Za dwa, trzy lata stanie się kluczowe w kontekście polskiego budżetu.
Wartość działki przy Chmielnej 70 szacuje się na 120–160 mln zł. To bardzo dużo. Kwota, której utrata zaboli m.st. Warszawę, ale również nie zabije. Wyobraźmy sobie jednak, że takich działek, które zostały zbyt pochopnie przekazane, jest kilkadziesiąt albo kilkaset. Skąd taki wniosek? Oddajmy głos samej Hannie Gronkiewicz-Waltz, która 30 sierpnia na naszych łamach („Prezydent nie odda stolicy bez walki”, DGP 167/2016) mówiła tak: „Do 2008 r. w ogóle nie sprawdzano, czy zagraniczni spadkobiercy stołecznych działek otrzymywali odszkodowania na mocy układów odszkodowawczych. Dopiero wiceprezydent Jakubiak kilka lat temu to zarządził”. Po tych słowach padło pytanie: „Czyli niewykluczone, że w mieście jest dużo więcej przypadków podobnych do Chmielnej 70?”. Na co odpowiedziała: „Mowa nawet o kilku tysiącach zwróconych nieruchomości”.
Hanna Gronkiewicz-Waltz grubo przesadziła. Jeśli doszło do reprywatyzacji gruntów, które mogły być objęte umowami indemnizacyjnymi, takich przypadków na pewno nie były tysiące. Raczej setki. Przyjmijmy liczbę 400. Załóżmy też, że wartość przeciętnej działki nie jest tak znacząca jak tej na placu Defilad. Ustalmy umownie dla prostego obliczenia, że wynosi ona 10 mln zł. I teraz pomnóżmy liczbę działek wydanych, a objętych układami indemnizacyjnymi, przez ich wartość. Cztery miliardy złotych. Być może tyle – a dokładniej grunty o takiej wartości – będzie chciała odzyskać w sądach Warszawa, wskazując, że właściciele lub ich spadkobiercy zostali już spłaceni w PRL. I po prostu w III RP nikt tego nie zauważył.
Ciekawe jest to, że prezydent stolicy, bądź co bądź profesor nauk prawnych, czeka batalia na gruncie, na którym powinna czuć się najlepiej, czyli w salach sądowych. Rzecz w tym, że Hanna Gronkiewicz-Waltz zaszkodziła sama sobie, zlecając w 2011 r. ekspertyzy dotyczące indemnizacji dwóm prawnikom, prof. Janowi Barczowi oraz prof. Maciejowi Kalińskiemu. Z ich pracy wynika, że w sądzie wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej poniesie klęskę. A przeciwnicy procesowi, czyli właściciele i użytkownicy wieczyści zreprywatyzowanych gruntów, będą strzelali do stołecznego magistratu z amunicji, której on sam im dostarczył. Po kolei jednak.
Reklama
Treść całego artykułu można znaleźć w Magazynie DGP oraz na stronie edgp.gazetaprawna.pl.