W dzisiejszych czasach rozrósł się, do czego asumpt dało m.in. widmo katastrofy klimatycznej. Kto teraz siedzi po obu stronach tej barykady? Kto ma silniejsze argumenty? Jaka przyszłość czeka branżę mięsną, a jaka tzw. zwierzęta hodowlane?

Do Komisji Europejskiej wiosną br. wpłynął oficjalny wniosek o pełny zakaz hodowli zwierząt na użytek człowieka. Wystosowała go inicjatywa obywatelska pod nazwą „End The Slaughter Age” (ETSA).Do czerwca 2023 roku mają czas na zebranie przynajmniej miliona podpisów z przynajmniej 7 krajów Unii. Do tej pory zebrano niewielką część tej liczby – podpisało się trochę ponad 51 000 osób. Prym wiodą Włosi. Polska wypada blado – podpisało się mniej niż 500 osób. Nie wygląda, jakby marzenie o pustych klatkach miało w najbliższym czasie się spełnić. Z drugiej strony – produkcja mięsa to jedna z najbardziej obciążających klimat gałęzi przemysłu i panuje konsensus naukowy co do konieczności co najmniej redukcji hodowli przemysłowej. Może więc ci, którzy żyją z mięsa, mają się jednak czego obawiać?

Kto zarabia na zjadaniu zwierząt?

Reklama

W przygotowanym przez Fundację im. Heinricha Bölla i Instytut na Rzecz Ekorozwoju raporcie „Atlas mięsa. Fakty i dane na temat zwierząt, które zjadamy” (2022) możemy przeczytać, że 10 największych firm z tej branży pochodzi z Brazylii, USA, Chin, Japonii i Unii Europejskiej. Są to m.in. JBS, Tyson Foods, Cargill czy WH Group. Sama tylko pierwsza (i największa) z wymienionych posiada ponad 400 oddziałów w 15 krajach. Codziennie zabija 75 tys. sztuk bydła, 115 tys. świń, 14 mln sztuk drobiu i 16 tys. jagniąt. Produkuje w ten sposób ok. 210 tys. ton mięsa miesięcznie. W samej tylko Brazylii sprzedaż produktów JBS miała w 2019 roku wartość 48,8 mld dolarów.

Światowe koncerny mięsne sprzedają swoje produkty także w naszym kraju. Przykładowo, największa w Polsce firma z tej branży, Animex, jest częścią chińskiego koncernu WH Group. Należą do niej takie marki jak Krakus, Morliny, Berlinki, Morlinki, Mazury Ełk i Yano. Marka Sokołów została przejęta przez duński koncern Danish Crown, a Drosed należy do francuskiej grupy L.D.C. Wśród znanych firm mięsnych z polskim kapitałem wymienić należy przedsiębiorstwa Tarczyński S.A., JBB Bałdyga, Olewnik, Krakowski Kredens, Gobarto, Wipasz, ZM Szubryt, Cedrob czy Kawiks. Dostarczają one produkty na rynek polski, ale także zagraniczny, np. Gobarto sprzedaje mięso w Europie, Azji, obu Amerykach i Afryce. W pierwszym półroczu 2022 roku osiągnęła 9,3 mln zł zysku netto. Większość wytwarzanego w Polsce mięsa przeznaczana jest na eksport. W 2021 roku jego wartość dla branży wynosiła 7 mld euro.

Zyski przedsiębiorstw mięsnych nie pochodzą tylko ze sprzedaży – branżą tą interesują się firmy inwestycyjne, banki i fundusze emerytalne, chętnie udzielając pożyczek, gwarancji i kredytów odnawialnych, a także inwestując w jej rozwój. Według wspomnianego wyżej raportu w latach 2015-2020 ogólnoświatowe firmy mięsne i mleczarskie otrzymały 478 mld dolarów dofinansowania. To więcej niż 365 mld euro, które Unia Europejska wydaje na 7-letni budżet Wspólnej Polityki Rolnej. Wśród podmiotów zainteresowanych inwestowaniem w mięso znajdziemy takie firmy jak BNP Paribas, Bank of America, Royal Bank of Canada, Citigroup, Santander, Credit Suisse, Deutche Bank i wiele innych.

Na zjadaniu zwierząt zarabiają także osoby zatrudnione przez branżę mięsną. Według opublikowanego w lutym 2020 roku raportu przygotowanego przez Biuro Strategii i Analiz Międzynarodowych PKO BP„Branża mięsna. Wzrost znaczenia polskich producentów na świecie” w 2018 roku w Unii Europejskiej zatrudnienie przy produkcji i przetwórstwie mięsa znalazło łącznie ponad 1 milion osób. W samej Polsce – ponad 120 tys. Jak z kolei można przeczytać w raporcie przygotowanym przez International Labour Organization w 2021 roku, choć nie dysponujemy danymi na temat światowego zatrudnienia w tej branży, to np. tylko Chinach produkcja samej wołowiny dała pracę blisko 9 milionom ludzi. W USA przemysł mięsny zatrudnia 360 tys. osób, w Brazylii500 tys., w Argentynie422 tys., w Australii190 tys. Czy jednak są to miejsca pracy, które należy szczególnie chronić?

Na gruncie polskim sprawdził to publicysta Jaś Kapela. Zatrudnił się przy łapaniu drobiu w kurniku oraz w ubojni. Wytrzymał trzy dni. Swoje przeżycia opisał w książce „Polskie mięso. Jak zostałem weganinem i przestałem się bać”. Podobne doświadczenie stało się udziałem aktywistki Ilony Rabizo, opisała je w książce „W kieracie ubojni”. Realia tej pracy to niskie wynagrodzenia, śmieciowe umowy (lub zarabianie „na czarno”) i obowiązki bardzo obciążające psychikę: krew i kał tryska na twarz, kury drapią i dziobią, zwierzęta próbują rozpaczliwie walczyć o życie. Na świecie nie jest lepiej – świadectwa, które dziennikarka Gail Esnitz zgromadziła w czasie swojego dziesięcioletniego śledztwa i zebrała w książce „Slaughterhause”, przytacza Jonathan Safran Foer w eseju „Zjadanie zwierząt”. Są to m.in. wyznania byłych rzeźników, którzy opowiadają, jak doprowadzeni do emocjonalnej ostateczności znęcali się nad zwierzętami, które mieli uśmiercić.

Kto i dlaczego zjada zwierzęta?

(Prawie) wszyscy zjadają. Każdy obywatel Polski przeciętnie ok. 80 kg rocznie (według danych IERiGŻ). To za dużo. W Unii Europejskiej je się mniej mięsa: według prognoz IndexBox w 2022 roku spożycie wyniesie ok. 68 kg na osobę. Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem (działająca w strukturach WHO) zaleca, aby jeść nie więcej niż 750 g tygodniowo (poniżej 40 kg rocznie). To, co może niepokoić osoby zarabiające na mięsie, to spadkowa tendencja tego spożycia. IndexBox prognozuje, że w UE w 2025 roku będzie się spożywać rocznie 67,5 kg mięsa na osobę. Pół kilograma w ciągu 3 lat nie wydaje się dużym spadkiem, jednak jeśli weźmiemy pod uwagę, że jeszcze w 2018 roku w Unii Europejskiej każda osoba spożyła średnio 69,8 kg, widzimy, że coś w tym względzie się zmienia. Również w Polsce – Instytut Ekonomiki, Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej prognozuje, że ta tendencja będzie trwać.

Czy to oznacza, że świat przechodzi na wegetarianizm i producenci mięsa powinni powoli zacząć się przebranżawiać? Bynajmniej. O ile Unia Europejska (a także Stany Zjednoczone, gdzie np. notuje się najwyższe spożycie mięsa na osobę w skali roku – ponad 100 kg) powolutku przemieszcza swoje upodobania w roślinną stronę, o tyle w skali świata zapotrzebowanie na ten produkt jest coraz większe. Według Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) popyt na mięso rośnie głównie w krajach rozwijających się, choć trzeba pamiętać, że np. w państwach afrykańskich jest nadal dużo niższy niż w UE czy USA – w ciągu 10 lat ogólne spożycie tego produktu wzrosło z 17 do 17,5 kg na osobę w skali roku. Prawie 1/3 światowej konsumpcji mięsa zawdzięczamy Chinom, choć spożycie na osobę jest tu o połowę mniejsze niż w USA (ale rośnie). Biorąc pod uwagę wymienione i szereg innych czynników, OECD przewiduje, że zapotrzebowanie na mięso będzie nadal rosło, choć w nieco wolniejszym tempie.

Co takiego ma w sobie, że ludzkość je pokochała i pochłania 340 mln ton rocznie? Odpowiedzieć na to pytanie próbowała polsko-kanadyjska dziennikarka Marta Zaraska w książce „Mięsoholicy. 2,5 miliona lat mięsożerczej obsesji człowieka”. Możemy w niej przeczytać, że w diecie hominidów mięso pojawiało się sporadycznie. Do menu człowieka bezpowrotnie trafiło ok. 2,5 mln lat temu, ale w małych ilościach i było to wymuszone zmianami klimatycznymi – pełnowartościowe, roślinne jedzenie przestało być dostępne. Biologicznie nie jesteśmy od mięsa uzależnieni. Pożądamy białka. Gdy jego ilość spada poniżej 15 proc., zaczynamy bardzo go pragnąć, wszystko jedno, pod jaką postacią. Dopuścić do takiej sytuacji jest jednak niezmiernie trudno, częściej brakuje nam witamin czy minerałów.

Zaraska nie znajduje jednoznacznej odpowiedzi, skąd w ludziach mięsna namiętność. Może to za sprawą występującego w mięsie i rybach inozynianu sodu, odpowiedzialnego za powstawanie smaku umami? A może jednak ciało wyczuwa, że jeśli zrezygnuje ze zjadania zwierząt, to zachoruje?

Czy to zdrowo nie zjadać zwierząt?

Tak, zdrowo. Jak już wspomniałam wcześniej, statystycznie spożywamy go i tak za dużo, a konsensus naukowy jest taki, że diety wegetariańskie, w tym wegańska, są zdrowe, a w niektórych przypadkach nawet zalecane. Dla sprawiedliwości należy jednak dodać, że część polskich naukowców ma znacznie ostrożniejsze stanowisko wobec wykluczania z diety mięsa.

W 1994 roku Academy of Nutrition Dietetics wydała, oparty o rezultaty badań opisane w kilkuset artykułach naukowych, dokument zatytułowany „Stanowisko na temat diet wegetariańskich”, w którym rozstrzygnęła, że diety wegetariańskie, w tym także wegańskie, jeśli dobrze je zaplanować, są zdrowe i spełniają zapotrzebowanie żywieniowe, a co więcej – ich stosowanie może być skutecznym środkiem zapobiegającym niektórym chorobom (m.in. krążenia). Mogą być stosowane przez osoby na wszystkich etapach życia – także podczas ciąży, laktacji czy okresu niemowlęctwa. Nie ma także przeciwskazań, aby dietę wegańską stosowali sportowcy. Dokument ten jest aktualizowany na podstawie badań, ostatni raz – w 2021 roku.

Podobnego zdania są m.in. Brytyjskie Stowarzyszenie Dietetyczne (British Dietetics Association) i Amerykańska Akademia Pediatrów (American Academy of Pediatrics). Zalecają, żeby dietę wegetariańską czy wegańską dobrze planować – unikniemy w ten sposób potencjalnych niedoborów.

Postanowiłam się dowiedzieć, co na ten temat sądzi polska nauka. Wysłałam zapytanie do Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej Państwowego Instytutu Badawczego, gdzie przekierowano mnie do Wydziału Żywienia Człowieka na SGGW. Odpowiedzi udzieliła mi dr inż. Ewa Fürstenberg:

"Według amerykańskiej Akademii Żywienia i Dietetyki (Academy of Nutrition and Dietetics, 2021) 'odpowiednio zaplanowane diety wegetariańskie, w tym wegańskie, są korzystne dla zdrowia, mają odpowiednią wartość odżywczą i mogą przynosić korzyści zdrowotne w zapobieganiu i leczeniu niektórych chorób.'

Dieta wegetariańska jest potencjalnie dietą o niższej wartości energetycznej, mniejszej zawartości kwasów tłuszczowych nasyconych, a większej – kwasów nienasyconych, niż standardowa dieta tzw. zachodnia. Zawiera mniej lub nie zawiera w ogóle cholesterolu, a jednocześnie dostarcza więcej błonnika pokarmowego i większe ilości niektórych składników mineralnych i witamin (E i C) i innych antyoksydantów, a także steroli roślinnych. Stosowanie (długotrwałe) diety wegetariańskiej może zatem wiązać się z poprawą stanu zdrowia, w tym mniejszą masą ciała (ryzyko otyłości jest u laktowegetarian, semiwegetarian i wegan blisko 2-krotnie niższe w porównaniu do osób odżywiających się dietą tradycyjną), zmniejszonym ryzykiem rozwoju cukrzycy typu 2, chorób układu krążenia (miażdżycy, nadciśnienia tętniczego), próchnicy zębów, kamicy żółciowej i niektórych nowotworów złośliwych (np. jelita grubego). U osób cierpiących na cukrzycę typu 2, czy nadciśnienie tętnicze dieta wegetariańska zwykle ułatwia kontrolę glikemii i ciśnienia tętniczego.

Rezygnacja ze spożywania produktów zwierzęcych może wiązać się jednak z niedoborem białka, witamin B12 i D oraz takich składników mineralnych jak Ca, Fe, Zn i Se. Poza tym diety bazujące na produktach roślinnych zawierać mogą wiele substancji antyodżywczych, ograniczających dostępność składników odżywczych.

Zgodnie ze stanowiskiem Komitetu Nauki o Żywieniu Człowieka PAN (2019):

Odpowiednio urozmaicone i skomponowane diety wegetariańskie, dopuszczające spożywanie niektórych produktów zwierzęcych np. dieta laktowegetariańska, laktoowowegetariańska, ichtiowegetariańska, semiwegetariańska, czy fleksitariańska mogą w pełni zaspokoić zapotrzebowanie osób dorosłych na wszystkie niezbędne składniki odżywcze. Diety takie mogą być stosowane okresowo przez osoby dorosłe, zwłaszcza prowadzące siedzący tryb życia, jako element profilaktyki ww. przewlekłych chorób niezakaźnych. Diety wegetariańskie (z wyjątkiem frutariańskich i witariańskich), stosowane pod kontrolą lekarza i dietetyka, mogą być elementem terapii niektórych takich chorób, głównie otyłości, cukrzycy typu 2 choroby niedokrwiennej serca, nadciśnienia tętniczego, a także przewlekłych zaparć.

Stosowanie radykalnych odmian wegetarianizmu wiąże się z niebezpieczeństwem niedoborów żywieniowych i wymaga spożywania produktów wzbogacanych w witaminy i składniki mineralne oraz stosowania ich suplementacji. Eksperci Komitetu Nauki o Żywieniu Człowieka PAN odradzają natomiast wszystkim grupom ludności stosowanie najbardziej rygorystycznych odmian wegetarianizmu (frutarianizmu i witarianizmu), które mogą być szkodliwe dla zdrowia, gdyż nie dostarczają ilości składników odżywczych zgodnych z zapotrzebowaniem określonym w normach żywienia.

Zgodnie z aktualnym stanem wiedzy dzieci, młodzież, kobiety ciężarne i karmiące powinny ze względu na dużą zawartość wysokowartościowego białka, dobrze przyswajalnego żelaza hemowego, miedzi i cynku spożywać umiarkowane ilości mięsa (osoby dorosłe do 0,5 kg tygodniowo). Dlatego w żywieniu niemowląt i małych dzieci nie powinny być stosowane weganizm i odmiany wegetarianizmu wykluczające tylko (całkowicie lub częściowo) mięso (laktowegetarianizm, laktoowowegetarianizm, ichtiowegetarianizm, semiwegetarianizm, czy fleksitarianizm), gdyż diety te mogą niekorzystnie wpływać na rozwój niemowląt i małych dzieci. Według ekspertów Komitetu Nauki o Żywieniu Człowieka PAN diety takie nie powinny być również stosowane przez starsze dzieci, młodzież, kobiety ciężarne i karmiące oraz przez osoby ciężko pracujące fizycznie. Zapotrzebowanie tych grup na składniki odżywcze jest wyższe, a prawidłowe zbilansowanie jadłospisu dużo trudniejsze. Stąd grupy te są w większym stopniu narażone na wystąpienie niedoborów żywieniowych i ich konsekwencji zdrowotnych."

Czym zastąpić smak zwierząt?

Osoby, które chcą zrezygnować z mięsa, ale nie mogą się obyć bez jego smaku, to doskonały target dla firm z branży spożywczej. Nic dziwnego, że pomysły zmonetyzowania tej potrzeby przychodzą do głów przedsiębiorców zajmujących się zdrową żywnością. A także wegankom i weganom szukającym swojej drogi zawodowej. Patrząc tylko na polski rynek – od lat 90. funkcjonuje marka Polsoja, która, obok tradycyjnie przypisywanego diecie wegetariańskiej tofu, ma w swojej ofercie także sojowe parówki, salami, wędliny czy pasztety. Również w latach 90. powstała kojarzona ze zdrową żywnością firma Sante, która wprowadziła iście pionierskie produkty wege do swojej oferty – kotlety sojowe. Dzięki zbiórce crowdfundingowej w 2016 powstała marka Bezmięsny Mięsny, pod którą kryją się roślinne produkty (na bazie seitanu – białka pozyskiwanego z glutenu pszennego) jawnie inspirowane mięsem – gyros, boczek, kaszanka, pepperoni, salami, shoarma… Dostępne są także w Polsce produkty słynnego start-upu Beyond Meat, który w 2013 roku wypuścił na rynek roślinne analogi mięsa.

Innym, jakże interesującym przypadkiem, są produkty roślinne tworzone przez firmy z branży mięsnej. Koronnym przykładem jest Tarczyński S.A., dostarczający od 1991 roku na rynek mięsne wędliny, kabanosy i parówki. Kiedy dzisiaj wejdziemy na ich stronę internetową i klikniemy w zakładkę „produkty”, marka Rośl-Inne pojawia się na pierwszym miejscu. W ofercie znajdziemy wegańskie kabanosy, frankfurterki, kiełbaski i parówki. Ciekawy jest zwłaszcza ten ostatni przykład: firma zdecydowała się zmienić skład produktu, co tłumaczy w następujący sposób: „Staramy się kreować trendy, ale także słuchać głosów naszych konsumentów. Efektem tego jest między innymi zmiana receptury naszych parówek, z których – właśnie na prośbę klientów – wyeliminowaliśmy białko jaja. Dzięki temu te stały się produktem w pełni wegańskim.”

Firma Tarczyński nie chce zdradzić, jak wygląda sprzedaż linii Rośl-Inne na tle innych produktów. Nie dowiedziałam się więc, czy ich zdaniem trend jest rozwojowy.

Przyszłościowym zagadnieniem pozostaje powstające w hodowli komórkowej tzw. czyste mięso. Historię tej innowacji opisał Paul Shapiro w książce „Czyste mięso. Jak hodowla mięsa bez zwierząt zrewolucjonizuje twój obiad i cały świat”. Póki co zwiększa się raczej liczba startupów zajmujących się tym zagadnieniem, niż szansa na to, że zakończą one epokę hodowli przemysłowych. Barierą są wciąż zbyt duże koszty produkcji. Inne problemy, takie jak niezadowalająca konsystencja, mogłyby może być do pominięcia. Niemniej, w 2018 roku rozeszła się wieść, że mięsny gigant Tyson Foods inwestuje w „clean meat”. Zapytałam firmę Tarczyński, czy pójdzie w jego ślady, ale to także tajemnica.

Czy powinniśmy zjadać zwierzęta?

Najbardziej oczywistym i rzadko już na poważnie podważanym przeciwwskazaniem jest widmo katastrofy klimatycznej. Jej zapobieżenie nie wymaga zupełnego pozbycia się przez człowieka mięsożernych odruchów, ale zlikwidowania hodowli przemysłowych – już tak. Odpowiada ona bowiem, według Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), za 56-58 proc. gazów cieplarnianych emitowanych przez cały przemysł spożywczy. W 2018 roku 17 proc. gazów cieplarnianych emitowanych przez Unię Europejską pochodziło z chowu zwierząt. A ponadto – ich utrzymanie zajmuje 70 proc. wszystkich gruntów rolnych. Mniej więcej 40 proc. terenów uprawnych na całym świecie służy tylko produkcji pasz dla zwierząt hodowlanych. Wiąże się to z wylesianiem, degradacją gruntów i utratą różnorodności biologicznej. Organizacje non-profit – GRAIN oraz Institute for Agriculture and Trade Policy – obliczyły, że pięć największych firm mięsno-mlecznych (JBS, Tyson Foods, Cargill, Dairy Farmers of America i Fonterra) generuje łącznie w ciągu roku większą emisję niż koncerny naftowe, takie jak BP, Shell czy Exxon. Taki koszt ponosi klimat za 18 proc. kalorii i 37 proc. zapotrzebowania na białko, które w skali całego świata pokrywa mięso.

Czy branża mięsna ma odpowiedź na te generowane przez siebie problemy ekologiczne? W „Atlasie mięsa” możemy wyczytać, że producenci próbują wytwarzać większą ilość mięsa z jednego zwierzęcia i ograniczać przypadającą na nie ilość paszy. O przykłady szczegółowych rozwiązań zapytałam firmę Tarczyński S.A. oraz Związek Polskie Mięso – organizację reprezentującą interesy zrzeszonych w niej producentów (m.in. Animex, Gobarto, JBB Bałdyga, Olewnik, Sokołów). Związek nie odpisał na mojego maila, nie zdołałam się też dodzwonić do biura. Tarczyński odpowiedział:

– (..) stale poszerzamy asortyment pełnowartościowych przekąsek, które z powodzeniem mogą być komponentem zbilansowanej diety. Mowa tutaj zarówno o produktach mięsnych, jak i roślinnych. (...) W czwartym kwartale 2022 roku w Ujeźdźcu Małym – siedzibie naszej firmy i jednocześnie głównym zakładzie produkcyjnym – uruchomiliśmy własną elektrociepłownię kogeneracyjną. To kluczowa dla nas inwestycja, która docelowo pozwoli zredukować emisję dwutlenku węgla (CO2) do atmosfery o prawie 60 proc., zwiększając tym samym nasze bezpieczeństwo i niezależność energetyczną. (...) konsekwentnie ograniczamy zużycie papieru oraz plastiku w opakowaniach produktów naszej marki. Aktualnie do ich wytwarzania stosujemy materiały w 70 proc. pochodzące z recyklingu. (...)

Oprócz kwestii związanych z ekologią, mamy też wzbudzające chyba najwięcej emocji zagadnienia etyczne. Zapytałam zarówno Tarczyńskiego, jak i ZPM, jakie kroki podejmują w celu zwiększenia dobrostanu zwierząt, ale odpowiedzi nie uzyskałam. O dobrostan zwierząt troszczy się kto inny.

Kto nie zjada zwierząt?

To bardzo podzielone środowisko: dużo osób i organizacji, nie zawsze zgadzających się ze sobą co do celu i metod. Najkrócej mówiąc, można w nim wyróżnić welfarystów i abolicjonistów.

Wśród welfarystów znajdziemy np. organizację Compassion in World Farming, założoną w Anglii w 1967 roku przez Petera Robertsa, który sam, zanim został aktywistą, zajmował się hodowlą bydła mlecznego. Jest to podmiot odpowiadający za szereg kampanii i nacisków politycznych, które doprowadziły, bądź starają się doprowadzić, do korzystnych dla zwierząt zmian – zmniejszenia ilości kilometrów, przez które można transportować żywe istoty; zwiększenia powierzchni klatek, w których są przetrzymywane itp. Często walczą ramię w ramię z przedstawicielami ekohodowli zwierząt. W materiałach rozpowszechnianych przez Compassion raczej nie znajdziemy słowa „weganizm”, często natomiast przewija się przez nie słowo „dobrostan”.

Według badania socjologa prof. Przemysława Sadury, dotyczącego postaw młodych Polek i Polaków wobec konsumpcji mięsa, przeprowadzonym w 2021 roku na osobach w wieku 15-29 lat, 44 proc. z nich ogranicza zjadanie mięsa (fleksitarianie) lub w ogóle go nie je (wegetarianie). Wśród nich zapewne znajdziemy zadeklarowanych welfarystów. Niechętnych hodowli przemysłowej, ale niekoniecznie samemu mięsu.

Jeśli ktoś deklaruje abolicjonizm, zapewne zostanie weganinem (wykluczy nie tylko mięso, ale wszystkie produkty odzwierzęce). Abolicjoniści wychodzą z założenia, że nie można mówić o dobrostanie w przypadku istoty, która jest zabijana, chociaż chce żyć. Ich idea w ocenie większości społeczeństwa uchodzi za radykalną – chcą, aby ludzkość skończyła z hodowaniem zwierząt nie tylko na skalę przemysłową, ale w ogóle. Zrąb tej postawy znajdziemy w nazywanej „biblią ruchów prozwierzęcych” książce filozofa Petera Singera „Wyzwolenie zwierząt” z 1975 roku, jednak idea ta mocno się rozwinęła. Weganizm nie jest już tylko etyczną dietą, ale stylem życia zasadzającym się na przesłaniu o niekrzywdzeniu, nieeksploatowaniu, szacunku, dostrzeżeniu w zwierzęciu nieludzkim osoby: podmiotu zamiast przedmiotu. W tym nurcie działa m.in. polski aktywista prozwierzęcy z ponad dwudziestoletnim stażem, Darek Gzyra, autor zbioru esejów „Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta”. Ekofeministyczną odmianę tego myślenia znajdziemy w aktywizmie Karoliny Skowron (obecnie dyrektorki Akcji Demokracji). Skowron swoją działalnością stara się udowodnić, że pomiędzy eksploatacją zwierząt a dyskryminacją kobiet istnieją ogromne podobieństwa: chodzi o uprzedmiotowienie czyjegoś ciała. Przykładem podejścia abolicjonistycznego jest też wspomniana już inicjatywa obywatelska ETSA.

Pomiędzy tymi dwiema postawami plasuje się tzw. efektywny altruizm. Podsumowaniem jego przesłania jest książka Tobiasa Leenaerta „Jak stworzyć wegański świat? Podejście pragmatyczne”. Leenaert wychodzi z założenia, że podstawowym celem obrońców praw zwierząt jest uczynienie opcji wegańskiej domyślną. Osiąga się to z jednej strony lobbując za zmianami w prawie, które uczynią mięso towarem luksusowym (o czymś takim wspominała polska europosłanka Sylwia Spurek), z drugiej – nakłaniając ludzi do diety roślinnej. Z przytaczanych przez Leenaerta badań wynika, że weganka nazywająca mięsożercę mordercą osiągnie efekt odwrotny od zamierzonego. W ludzką naturę wpisana jest bowiem przekora – jeśli ktoś usiłuje nam czegoś zabronić, jeszcze bardziej mamy na to ochotę. Co więc należy robić? Częstować mięsożerców pysznymi, wegańskimi burgerami, namawiać ich do „bezmięsnych czwartków”, skłaniać do chociaż minimalnego ograniczenia ilości mięsa w diecie. Przekonywać ich, mówiąc o ich własnym interesie – zdrowotnym i klimatycznym. W tę stronę poszły największe działające w Polsce organizacje walczące z chowem przemysłowym. Stowarzyszenie Otwarte Klatki prowadzi akcję promującą wegańskie przepisy „RoślinnieJemy”. Fundacja Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva! stworzyła kampanię „Zostań wege na 30 dni”, w której zachęca do choćby przetestowania diety wegańskiej.

Jak w każdym środowisku, także w tym panują zdające się nie mieć rozstrzygnięcia spory. W ich centrum zlokalizowane jest pytanie: co jest dla nas ważniejsze? Czystość ideowa czy efektywność? Z pozoru łatwo na nie odpowiedzieć – oczywiście, że efektywność. Każdy spadek ilości spożywanego przez ludzi mięsa, każdy wywalczony dodatkowy centymetr klatki, w której przetrzymywane są zwierzęta, oznacza sumarycznie mniejszą ilość cierpienia na świecie. Skoro nie jesteśmy w stanie zniwelować go zupełnie (choć ETSA próbuje), to chociaż sprawmy, żeby było go jak najmniej. Warto jednak wczuć się w osoby obcujące na co dzień z, w ich odczuciu, okrutną zbrodnią na masową skalę. Spojrzenie na świat oczyma, które widziały nagrywane przez aktywistów w rzeźniach filmy (są dostępne w internecie; gorąco polecam, lojalnie ostrzegam), być może zmieni także naszą perspektywę. Może zrozumiemy, że mając przed oczyma te obrazy, ciężko z uśmiechem na ustach częstować roślinnym burgerem osobę, która deklaruje, że jadła, je i będzie jeść mięso.

Jolanta Nabiałek

Przygotowując artykuł, korzystałam z następujących źródeł:

Dariusz Gzyra, „Dziękuję za świńskie oczy. Jak krzywdzimy zwierzęta”, Warszawa 2018

Jaś Kapela, „Polskie mięso. Jak zostałem weganinem i przestałem się bać”, Warszawa 2018

Jonathan Safran Foer, „Zjadanie zwierząt”, tłum. Dominika Dymińska, wyd. 2, Warszawa 2019

Marta Zaraska, „Mięsoholicy. 2,5 miliona lat mięsożerczej obsesji człowieka”, tłum. Sławomir Paruszewski, Warszawa 2017

Paul Shapiro, „Czyste mięso. Jak hodowla mięsa bez zwierząt zrewolucjonizuje twój obiad i cały świat”, tłum. Natalia Mętrak-Ruda, Warszawa 2018

Peter Singer, „Wyzwolenie zwierząt”, tłum. Anna Alichniewicz, Anna Szczęsna, Warszawa 2018

Raport Biura Strategii i Analiz Międzynarodowych PKO BP „Branża mięsna. Wzrost znaczenia polskich producentów na świecie”, luty 2020

Raport Fundacji im. Heinricha Bölla i Instytutu na Rzecz Ekorozwoju „Atlas mięsa. Fakty i dane na temat zwierząt, które zjadamy”, styczeń 2022

Raport International Labour Organization „World Employment and Social Outlook: Trends 2021”

Tobias Leenaert, „Jak stworzyć wegański świat. Podejście pragmatyczne”, tłum. Aleksandra Paszkowska, Warszawa 2019

oraz z bazy wiedzy dostępnej na stronach Stowarzyszenia Otwarte Klatki, Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva!, Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt, Związku Polskie Mięso, Portalu Spożywczego, Wiadomości Handlowych i in.