Pani dokument "Do ostatniej kropli" mówi o jednostkach, które walczą o rzeki, często wbrew politykom i korporacjom. Dziś rozmawiamy przed wydarzeniem, na którym będzie on pokazany przedstawicielom instytucji europejskich jako wstęp do konferencji o Niebieskim Ładzie. Czy to świadczy o jakiejś zmianie wśród polityków?

Oby. Gdy zostałam zaproszona na wydarzenie, czułam podwójną radość, ponieważ nie musiałam starać się o organizację tego pokazu - ta propozycja sama do mnie przyszła. Według mnie jest to dowód na to, że film pojawił się we właściwym momencie i mówi o temacie, który jest w tej chwili najważniejszy, czyli o kryzysie wodnym. Opowiadam o nim językiem dokumentu, z perspektywy aktywistów. Ten sposób narracji uświadamia, że nie możemy już tkwić w naszych bańkach - nadszedł czas, w którym decydenci i aktywiści powinni starać się rozwiązywać problemy razem.

Każda rzeka pokazana w filmie ma swojego „rzecznika”.

To są fantastyczni bohaterowie. Gdybym zamiast nich oddała głos ekspertom zamkniętym w swojej bańce wiedzy i ekspertyzy, prawdopodobnie byśmy tutaj dzisiaj nie siedziały, a film przeszedłby bez większego echa.

Reklama

Czy do zrozumienia natury potrzebna jest wrażliwość? Niektórzy pani bohaterowie to także artyści, jak Michał Zygmunt, który zareagował na katastrofę na Odrze.

Film opowiada o nadmiernej eksploatacji rzek, które są dla nas podstawowym źródłem wody. Ludzie, którzy walczą o rzeki, mają zupełnie inną perspektywę niż politycy zamknięci w biurowcach. Oni żyją nad rzeką, mają więc świadomość tego, co jej jest potrzebne i szybciej zauważają jej chorobę. Często lepiej też rozumieją jej przyczyny, niż politycy przygotowujący regulacje.

Regulacje też są jednak niezbędne.

Oczywiście, ten film nie ma być krucjatą przeciwko politykom i decydentom. Chciałabym jednak, żeby tematami ważnymi dla naszego całego gatunku zajmowali się politycy, którzy są otwarci na głosy ludzi takich jak bohaterowie mojego filmu, wykonujących organiczną pracę u podstaw.

Ten film to dopiero początek. Razem z Piotrem Nieznańskim, współautorem i prezenterem filmu, a do tego aktywistą skupionym na rzekach, doszliśmy do wniosku, że tym, czego najbardziej brakuje, jest odpowiednia edukacja. Na bazie tego filmu i doświadczeń Piotra oraz doświadczenia Fundacji Forum Inicjatyw Społecznych zbudowaliśmy zarys programu edukacyjnego dla szkół, który chcemy zaproponować najpierw w Polsce, a docelowo w całej Europie.

Jak będzie on wyglądał w praktyce?

To pomysł edukacji sprawczej – chcemy, żeby dzieci wyszły ze szkolnych ławek i poszły nad rzekę, gdzie nauczymy ich rozwiązywania problemów w bezpośrednim kontakcie z naturą. Będzie oczywiście też część merytoryczna, ale nie będzie polegać na wkuwaniu formułek dyktowanych przez nauczyciela. Będziemy koncentrować się na takiej formie przekazu, która uczyni atrakcyjnym opowiadanie o tych wyzwaniach, z którymi dzisiejsi uczniowie bardzo niedługo się zmierzą.

Chcemy edukować przyszłych decydentów, bo to oni będą musieli posprzątać bałagan, który im zostawiamy. My, starsze pokolenie, jesteśmy strasznymi przodkami. W ten sposób możemy to chociaż częściowo odpokutować.

Czy w takim razie myśli pani, że decydenci, którzy są odpowiedzialni za niszczenie rzek, za rzadko nad nie chodzili?

Myślę, że dzielimy się na dwie grupy ludzi. Pierwsza, gdy idzie nad rzekę, będzie doceniać jej piękno, podziwiać niesamowitą przyrodę. Druga grupa zacznie się zastanawiać, ile może na niej zarobić.

Niestety efekty działań tych drugich na długo z nami zostają. Jeżeli po jednej z największych katastrof we współczesnej historii rzek, jaka miała miejsca na Odrze latem zeszłego roku, nasz były rząd przyjął specustawę odrzańską, która zakłada zrobienie z rzeki wodnej autostrady, to coś jest nie tak. Po Odrze miałyby pływać statki o zanurzeniu dwóch metrów, mimo że w okresach letnich niektóre odcinki mają ledwie 20 cm głębokości. Mam jednak nadzieję, że ta ustawa nigdy nie zostanie wprowadzona w życie i że pójdziemy w zupełnie innym kierunku – tak, jak wydarzyło się w przypadku w Albanii.

Mówi pani o rzece Vjosa – ostatniej dzikiej rzece Europy, na której miały powstać zapory i elektrownie wodne. Zamiast tego stała się parkiem narodowym.

Uratowała ją jednostka, czyli biolog Olsi Nika. Gdy 10 lat temu dowiedział się, że albański rząd planuje zmasakrować ostatnią wolno płynącą rzekę w Europie, powiedział, że się na to nie zgodzi. Zbudował wokół siebie cały ruch i wytłumaczył ludziom, dlaczego obrona Vjosy jest tak ważna. Mało tego, przekonał biznes – Patagonia, firma z dalekiej Kalifornii, nagle pojawiła się w malutkiej Albanii, by wesprzeć walkę tego człowieka. To wsparcie okazało się kluczowe. Myślę, że ta historia daje nam dwie inspiracje: po pierwsze, pokazuje nowy model ochrony przyrody polegający na tworzeniu parków narodowych, utrzymujących rzeki w ich naturalnym stanie. Po drugie, jest to inspiracja dla firm pokazująca, jak mogą wspierać organizacje pozarządowe.

Czy wierzy pani w podobne zaangażowanie innych firm, np. przez realizację celów ESG?

To zależy, jak będzie to robione - istnieje oczywiście niebezpieczeństwo greenwashingu. Wiem, że przedsiębiorcy chcą przede wszystkim zarabiać, ale dobrej odpowiedzi udzieliła w tym temacie prawniczka z Kanady, która pomogła ludności Innuitów w walce o rzekę. Na zarzuty, że zahamuje to rozwój gospodarczy w regionie, powiedziała, że nie chce hamować rozwoju, tylko walczy o taki rozwój, który będzie szanował prawa środowiska, które jest potrzebne nam wszystkim, także przedsiębiorcom. Jego nadmierna eksploatacja to akt autosabotażu, w którym podcinamy gałąź, na której razem siedzimy.

Naszym działaniom często brakuje logiki. Podpisujemy porozumienie paryskie, w którym deklarujemy ograniczenie emisji dwutlenku węgla, po czym niszczymy lasy, rzeki i mokradła, które są naszymi największymi sprzymierzeńcami w tej walce, bo w sposób naturalny pochłaniają dwutlenek węgla.

W przeszłości robiła pani dokumenty o atakach terrorystycznych, wojnach.

To też jest film o wojnie. I to najgłupszej, jaką człowiek mógł wypowiedzieć – wojnie przeciwko naturze, w imię postępu i rozwoju. Inaczej się w niej zabija, inaczej liczy ofiary, ale to też jest wojna.

Na początku filmu Piotr mówi, że kiedy rodził się w 1970 roku, na danym odcinku rzeki pływało dziesięć ryb, a dziś została jedna. Doprowadziliśmy stan bioróżnorodności planety do poziomu załamania, a przecież jest ona gwarantem naszego istnienia.

Co panią najbardziej zaskoczyło podczas przygotowywania dokumentu?

Zaskoczył mnie raport, który ostatecznie pozwolił mi wybrać sposób, w jaki opowiem o tym temacie. Był to dokument będący efektem czteroletniej pracy międzynarodowego zespołu naukowców, który skupiał się na stanie rzek w skali globalnej. Wynikało z niego, że największe problemy z rzekami mamy w naszej rozwiniętej, postępowej Europie. To tu płynie trzecia najbardziej brudna rzeka świata.

Sarno we Włoszech, o której opowiada pani w dokumencie.

Tak, wnioski z tego reportu mnie poraziły. Podjęłam wtedy dwie ważne decyzje: opowiadam z perspektywy rzek i z perspektywy Europy.

W dokumencie pojawia się też Kanada, w której nadano osobowość prawną rzece.

To był bardzo staranny zamysł - ta historia ma funkcjonować na zasadzie prowokacji i inspiracji, jaką drogę możemy obrać w zakresie odbudowy systemu rzecznego w Europie.

ikona lupy />
Ewa Ewart / Materiały prasowe