Prof. Jolanta Kurkiewicz, nestorka polskiej demografii, wyjaśnia, że Polek jest generalnie więcej niż Polaków, bo żyją średnio o 8 lat dłużej od mężczyzn, a zarazem od upadku PRL, a zwłaszcza w XXI wieku, znacznie częściej niż panowie migrują z tzw. Polski powiatowej do wielkich miast – bo tam są lepsze szkoły i większe szanse na znalezienie pożądanej pracy.

- Kobiety mają większą od mężczyzn skłonność do nabywania średniego, a zwłaszcza wyższego wykształcenia i to jest od wielu lat jednym głównych powodów ich migracji z terenów o słabo rozwiniętej infrastrukturze – opisuje prof. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.

Profesor Kurkiewicz zwraca również uwagę na wciąż spore znaczenie czynników kulturowych: wiele kobiet chce uciec spod władzy wójta i plebana oraz spod oka (i języków) babć i ciotek pytających: „kiedy ślub?”. Równocześnie rodzi się coraz mniej dzieci (wśród których jest z natury więcej chłopców) i społeczeństwo błyskawicznie się starzeje. A im starsza grupa wiekowa, tym większa dominacja kobiet. Efekt? U schyłku PRL-u w Warszawie przypadało 114 kobiet na 100 mężczyzn, kilka lat później już 116, zaś w 2009 już 118.

Reklama

- Zjawisko stopniowego wzrostu lub utrzymywania się wysokiej przewagi kobiet obserwowaliśmy we wszystkich metropoliach. Nagle wydarzyło się jednak coś nieprzewidzianego: wojna w Ukrainie. Ona silnie wpłynęła na demografię nie tylko w napadniętym przez Rosjan kraju, ale i w wielkich miastach w Polsce – komentuje prof. Jolanta Kurkiewicz.

Przypomina, że przed wybuchem wojny wśród imigrantów z Ukrainy było mniej więcej tyle samo kobiet co mężczyzn, zaś wśród zatrudnionych w większej części kraju (z wyjątkiem Warszawy i paru innych miast z rozwiniętymi usługami opiekuńczymi) przeważali mężczyźni. Wiosną 2022 r. dramatycznie się to zmieniło: tysiące ukraińskich mężczyzn wyruszyło na front lub zaczęło tworzyć zaplecze dla walczących kolegów, natomiast nad Wisłę ściągnęło w krótkim czasie ponad 3 mln ukraińskich kobiet z dziećmi.

- Mężczyźni nie mogą lub nie chcą wyjeżdżać z Ukrainy. Ich ubytek w Polsce odczuli m.in. nasi rolnicy oraz przedsiębiorcy z sektora budowlanego, produkcyjnego i transportowego – komentuje prof. Paweł Kaczmarczyk, który kończy właśnie badania nad (nie)dopasowaniem migrantów do potrzeb polskiego rynku pracy. Skala tego dopasowania zdecyduje w znacznej mierze o tym, jak wielu przybyszy zostanie nad Wisłą na dłużej lub na stałe.

Obecnie w populacji 1,5 mln uchodźców posiadających PESEL, blisko 1,2 mln to kobiety i dziewczynki. Profesor Paweł Kaczmarczyk podkreśla, że w pierwszej fazie migracji uchodźczynie starały się przebywać jak najbliżej ukraińskiej granicy, by móc szybko wrócić do domów. Ale z badań prowadzonych w kolejnych fazach wynika jasno, że sytuacja mocno się zmieniła: doszło do bardzo dużej koncentracji Ukrainek w największych miastach w Polsce, co doprowadziło w krótkim czasie do wzmocnienia obserwowanej tam dotąd tendencji do feminizacji i wręcz radykalnego zwiększenia liczebnej dominacji kobiet.

Miasta kobiet: Warszawa, Kraków, Wrocław, Rzeszów

Przed wybuchem wojny w Ukrainie w Warszawie mieszkało ok. 1,87 mln ludzi, w tym 860 tys. mężczyzn i ponad 1 milion kobiet. Wszystko wskazuje na to, że w ostatnim roku stolica Polski stała się miastem ponad 2-milionowym, z nie więcej niż 880 tys. mężczyzn i ponad 1,1 mln kobiet (w tym ok. 100 tys. Ukrainek). Oznacza to, że na 100 panów przypada około 127 pań. Ich przewaga pojawia się już w przedziale wiekowym 20-25 lat i zaczyna być miażdżąca w kolejnych (zwłaszcza 30-34 lat oraz po 60-ce). W najstarszych grupach już wcześniej kobiet było w stolicy ponad dwa razy więcej niż mężczyzn.

Nie jest to dziejowy rekord. W 1931 r. na 100 mężczyzn w milionowej wówczas Warszawie przypadało 119 kobiet, a 1945 r. w morzu ruin zamieszkiwanym przez niespełna pół miliona ludzi współczynnik ten skoczył do 154. W spisie z 1946 r. okazało się, że w stolicy są 142 kobiety na 100 mężczyzn. „Ta wielka przewaga liczebna kobiet tłumaczy się przede wszystkim większym stosunkowo wyniszczeniem mężczyzn przez Niemców w czasie okupacji kraju, większym odsetkiem mężczyzn wywiezionych przymusowo na roboty i do obozów, opuszczeniem kraju przez wojska polskie po klęsce 1939 r. i niezakończoną repatriacją” – można przeczytać w roczniku statystycznym z 1947 r.

W Krakowie największą przewagę kobiet nad mężczyznami GUS odnotowywał dotąd również po wojnach światowych: wedle spisu z 1921 r. było ich 118 na 100 mężczyzn, a w 1946 r. – 122. Później proporcje wyrównały się, ale trend ten odwrócił się po upadku PRL, pod koniec XX wieku. Tuż przed rosyjską napaścią na Ukrainę w stolicy Małopolski mieszkało 780 tys. ludzi, w tym 417 tys. kobiet, co dawało współczynnik niespełna 115 kobiet na 100 mężczyzn. Dwa miesiące po rosyjskiej napaści na Ukrainę, gdy do Krakowa – drugiego po Warszawie celu migracji uchodźców – napłynęło ok. 80 tys. Ukrainek z dziećmi, liczba kobiet pod Wawelem wzrosła do prawie pół miliona. Wskaźnik feminizacji skoczył przez to do prawie 130, a więc poziomu niespotykanego w najnowszej historii.

We Wrocławiu rekordowy wskaźnik feminizacji – prawie 142 kobiety na 100 mężczyzn - odnotowano po II wojnie światowej. Wedle spisu z 1946 r., przekazane Polsce miasto było totalnie zniszczone i liczyło wówczas w sumie 186 tys. mieszkańców (wobec 621 tys. w 1939), w tym ponad 109 tys. kobiet. Pod koniec lat 60. populacja Wrocławia przekroczyła 500 tys., a współczynnik feminizacji wynosił 107. W chwili upadku PRL w 640-tysięcznym mieście było 110 kobiet na 100 mężczyzn, ale w 2002 roku – przy tej samej liczbie mieszkańców – już 113, zaś w 2011 nawet 114.

Wedle szacunków z drugiego miesiąca wojny w Ukrainie, w 673-tysięcznym Wrocławiu schroniło się ok. 250 tys. Ukraińców, w tym 80 proc. kobiet i dziewczynek. Oznaczałoby to, że liczba kobiet wzrosła do ok. 556 tys., zaś mężczyzn do 366 tys. Współczynnik feminizacji wyniósłby wtedy blisko… 152, czyli więcej niż po hekatombie II wojny światowej. Obecną liczbę Ukraińców w mieście (uchodźców i migrantów ekonomicznych) szacuje się na 200 tys., z czego trzy czwarte to kobiety i dziewczynki. Daje to współczynnik feminizacji powyżej 142, a więc na poziomie tego z 1946 r.

W Łodzi przed rosyjską napaścią na Ukrainę było ponad 670 tys. mieszkańców, w tym ponad 365 tys. kobiet, co dawało jeden z najwyższych w kraju współczynników feminizacji – 119 kobiet na 100 mężczyzn; był on nieco niższy niż w dwóch poprzednich dekadach (wtedy notowano 120) z uwagi na migrację części łodzianek do Warszawy. Szacunki w drugim miesiącu wojny w Ukrainie mówiły o ok. 115 tys. uchodźców w mieście, w tym ponad 85 tys. kobiet i dziewczynek. Oznaczałoby to wzrost populacji kobiet do 450 tys., a mężczyzn (i chłopców) do 335 tys. Wskaźnik feminizacji przekroczył wtedy 134. Obecnie, przy ok. 80 tys. uchodźców (wśród których kobiety i dziewczynki stanowią ok. 75 proc.) wynosi ok. 130. Kobiety dominują we wszystkich grupach wiekowych, z wyjątkiem najmłodszej. Dotychczasowe prognozy demograficzne zakładały zapaść ludnościową Łodzi – przed 2050 r. populacja miała spaść poniżej 500 tys. (w 2031 – poniżej 600 tys.). Teraz możliwe są nieco mniej dramatyczne scenariusze.

Poznań liczył przed wojną w Ukrainie 547 tys. mieszkańców, w tym prawie 290 tys. kobiet, co dawało współczynnik feminizacji powyżej 114. Wśród przebywających wtedy w aglomeracji około 100 tys. Ukraińców (z czego 50 tys. w samym Poznaniu) było więcej mężczyzn. Po napływie uchodźców to się diametralnie zmieniło – ponad trzy czwarte z nich to kobiety i dziewczynki; panie stanowią także ponad dwie trzecie wszystkich uchodźców, którzy podjęli dotąd pracę w mieście. Wedle ostrożnych szacunków w ciągu roku wskaźnik feminizacji mógł w Poznaniu wzrosnąć do 120 kobiet na 100 mężczyzn.

W Gdańsku, który na koniec 2021 r. liczył ok. 486 tys. mieszkańców, w tym 160 tys. kobiet, współczynnik feminizacji utrzymywał się długo na poziomie 111, ale w Przymorzu Wielkim i w okolicach Jelitkowa dobijał do 125. W kwietniu 2022 r. w mieście znajdowało się ok. 184 tys. Ukraińców, w tym 80 proc. kobiet i dziewczynek. Podbiło to współczynnik feminizacji w okolice 130, a więc do poziomu z okresu tuż po II wojnie światowej. Teraz liczbę Ukraińców szacuje się na 80 – 100 tys., z silną dominacją kobiet. Współczynnik feminizacji z pewnością przekracza 120.

Znacznie mniejszy wpływ wywarły Ukrainki na demografię niespełna 400-tysięcznego Szczecina i 338-tysięcznej Bydgoszczy. Wskaźnik feminizacji wynosił tu przed wojną w Ukrainie – odpowiednio 110 i 113, a obecnie skoczył do 112 i 115.

W Lublinie i Białymstoku przed wojną przypadało 113 kobiet na 100 mężczyzn. Teraz jest ich ponad 120. Podobne zjawisko zaobserwowano w Katowicach, gdzie w pewnym momencie przebywało nawet 90 tys. uchodźców. Dziś jest ich znacznie mniej, ale i tak stolica Górnego Śląska ma rekordowy od II wojny odsetek kobiet.

I wreszcie Rzeszów. Wedle ostatniego Narodowego Spisu Powszechnego było to pod koniec 2021 roku 18. pod względem liczby ludności miasto w Polsce. Tuż przed wybuchem wojny w Ukrainie liczyło 185 tys. mieszkańców, ale w kwietniu 2022 r. (jak informował raport Unii Miast Polskich) - już ponad 300 tysięcy, z czego ponad jedną trzecią stanowili Ukraińcy. Nie ma się co dziwić: to największy ośrodek położony blisko polsko-ukraińskiej granicy. Od tego czasu większość z ponad 100 tys. uchodźców wróciło na Wschód lub pojechało dalej, szacuje się że w stolicy Podkarpacia pozostało 40 tys. obywateli Ukrainy. To podbiło liczbę mieszkańców o prawie 22 procent. Jednocześnie zmieniło strukturę demograficzną, bo blisko 90 proc. przybyszy to kobiety i dzieci.

Współczynnik feminizacji wynosił wcześniej w Rzeszowie 112; na Podkarpaciu wyższy był tylko w Przemyślu – 113. Średnia w regionie wynosi 104 i jest sporo niższa od ogólnopolskiej (107), dlatego że bardzo dużo kobiet z podkarpackiej wsi ucieka do miast – w pierwszej kolejności do Rzeszowa, a w następnej do Warszawy, Krakowa, Wrocławia i innych metropolii. Obecne szacunki mówią, że w mieście jest blisko 130 tys. kobiet i niespełna 100 tys. mężczyzn, co podbija współczynnik feminizacji do 130. To rekord od II wojny światowej.

Ukrainka pozna Polaka i urodzi?

- Wcześniej do największych i najprężniejszych polskich miast napływały z Polski powiatowej przede wszystkim kobiety młode, nastoletnie i dwudziestoletnie – do szkoły i na studia, oraz trzydziestoletnie – do pracy. Wśród Ukrainek dużo jest kobiet starszych, po czterdziestce, z dwójką, trójką, czwórką dzieci oraz seniorek. Wśród młodszych dominują te, które już mają mężów lub partnerów w Polsce lub Ukrainie. Ponadto mamy tutaj bardzo dużo dzieci, w tym dziewczynek – opisuje prof. Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego.

Zwraca uwagę, że największe jest prawdopodobieństwo osiedlenia się w Polsce na stałe Ukrainek, które dołączyły do swoich partnerów pracujących u nas przed wybuchem wojny. W drugiej kolejności pozostanie w naszym kraju na stałe będą rozważać te, które w ostatnim roku podjęły pracę. W trzeciej – te, które zaczną pracować w najbliższych tygodniach, w związku ze zmianą przepisów o wspieraniu uchodźców (od 1 marca przybysze muszą dopłacać do swego utrzymania).

– Wielu Ukrainkom wyczerpują się oszczędności, albo też środki wysyłane im z Ukrainy przez partnerów i rodziny zaczęły być niewystarczające do życia nad Wisłą, bo tam jest potężna zapaść gospodarcza spowodowana wojną, a u nas koszty z tego samego powodu bardzo wzrosły. Aby przetrwać, coraz więcej osób podejmuje pracę. A to sprzyja pozostaniu w Polsce na stałe. Im dłuższy czas na uchodźstwie, tym staje się to bardziej prawdopodobne – tłumaczy demograf.

Profesor Jolanta Kurkiewicz dodaje, że populacja uchodźczyń jest dobrze wykształcona – i silnie zmotywowana do pracy. To z kolei sprzyja osiedleniu nad Wisłą. – Rolę nie do przecenienia odgrywają tu polscy pracodawcy, którym po prostu zależy na zatrudnianiu Ukrainek i Ukraińców. Załatwiają mieszkania, naukę języka, żłobki i przedszkola dla dzieci. To wiążę uchodźczynie z naszym krajem – przyznaje prof. Piotr Szukalski.

W jego opinii, jeśli wojna w Ukrainie będzie się przedłużać, to nawet większość z tych, których obecnie gościmy, stanie się częścią polskiego społeczeństwa. Z ankiet i analiz naukowców z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że wojna silnie wzmocniła wśród ukraińskich migrantów obecnych w Polsce wcześniej – obserwowaną od 2018 r. – tendencje do długookresowego pobytu. Wśród uchodźców wojennych dominuje niepewność oraz chęć powrotu do ojczyzny. Ale z każdym dniem rośnie odsetek próbujących sobie w Polsce układać życie. W perspektywie kilku lat może to zaowocować m.in. wzrostem liczby małżeństw mieszanych oraz rodzonych przez Ukrainki dzieci.

W 2011 r. w całej Polsce odnotowano nieco ponad 200 małżeństw Polaków z Ukrainkami, w 2014 – niespełna 400, ale potem – wraz z falą ukraińskiej migracji do Polski po rosyjskiej agresji na Krym i Donbas – liczba ta gwałtownie rosła i w 2018 r. małżeństw takich było już 1.338, zaś w 2021 r. (mimo pandemii i lockdownów) – 1.839.

Skala urodzeń nie jest na razie proporcjonalna do skali migracji, ale również rośnie. W 2014 r. nad Wisłą przyszło na świat 375 tys. dzieci, w tym 227 ukraińskich (0,6 promila). W 2021 roku na 332 tys. urodzonych w Polsce dzieci, cudzoziemskich było już ponad 9 tys. (2,7 proc.), w tym ukraińskich 6590 (2 procent) – 30 razy więcej niż 7 lat wcześniej. Statystyki za rok 2022 pokazują skokowy wzrost liczbowy i procentowy: na 305 tys. dzieci ogółem, cudzoziemki powiły 14,5 tys. (4,75 proc.), z czego Ukrainki 12,4 tys. (ponad 4 proc.) – 55 razy więcej niż osiem lat wcześniej.

Krzysztof Inglot, ekspert rynku pracy z Personnel Service, zwraca uwagę, że udział Ukrainek w gronie rodzących cudzoziemek wzrósł z 22 proc. w 2014 roku do 85 proc. w 2022. W jego opinii, w ciągu najbliższych pięciu lat, a może nawet szybciej, co dziesiąte dziecko w naszym kraju będą rodzić cudzoziemki, z czego większość – Ukrainki.

- Można się spodziewać, że będzie u nas podobnie jak w Wielkiej Brytanii czy Irlandii po pojawieniu się tam setek tysięcy Polek: to nie od razu przełożyło się na liczbę urodzeń, potrzeba bowiem dwóch-trzech lat, by okrzepnąć, poznać kogoś, upewnić się, że to ten, ewentualnie zalegalizować związek – choć w przypadku polskich miast, zwłaszcza największych, przestało to być konieczne – tłumaczy prof. Piotr Szukalski. Dodaje, że Ukrainki muszą najpierw na masową skalę wyjść z domów – nie tylko na spacery z dziećmi, ale do pracy, klubów, kawiarni – żeby móc kogoś poznać.

Panny, wdowy, rozwódki. Kres staropanieństwa

Wedle prof. Jolanty Kurkiewicz jest coś, co łączy migrację do wielkich polskich miast w wykonaniu Ukrainek z terenów wojennych i Polek z prowincji: to przekonanie, że metropolie dają o wiele większe możliwości rozwoju zarówno samej kobiecie, jak i jej dzieciom - tym, które już są, i tym, które ewentualnie mogą się pojawić. – Metropolie są także najlepszym miejscem do życia dla tych kobiet, które w ogóle nie planują mieć dzieci, a ich liczba rośnie, oraz tych, które niekoniecznie potrzebują mieć partnerów. Jeszcze nie tak dawno panna, a już zwłaszcza stara panna, miała w Polsce ciężkie życie, szczególnie na wsi. Dzisiaj to zanika, na terenach przylegających do aglomeracji jest w zasadzie nieobecne, ale im dalej od stolicy danego regionu, tym to jest częstsze i intensywniejsze, a przez to może skłaniać do wyjazdów kobiety, które nie chcą być poddawane żadnej presji – wyjaśnia demografka.

Zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz: nie tak dawno w miejskim liceum czy na studiach można było bardzo szybko wywnioskować, kto pochodzi z miasta, a kto ze wsi, co wywoływało komentarze i mogło wpędzać w kompleksy dziewczęta z mniejszych ośrodków. Dzisiaj różnic właściwie nie ma, albo są one niewidoczne z uwagi na wyrównywanie się poziomów i stylów życia, dostęp do tych samych zdobyczy cywilizacyjnych i tych samych mediów. Przez to kobiety nie mają już takich oporów, jak kiedyś i po prostu „jadą w świat”.

Z kolei mężczyźni, ze swą silną pozycją w tradycjonalistycznych środowiskach wiejskich i małomiasteczkowych, wolą zostać. Efekt? Singielki ze wsi zwiększają współczynnik feminizacji największych miast, a… coraz więcej rolników szuka żony. W wielu gminach na wschodzie Polski kobiet jest o 20 procent mniej niż mężczyzn, a nawet jeśli proporcje wynoszą statystycznie 100 do 100, to panowie mają ogromną przewagę liczebną w przedziałach wiekowych od kilkunastu do 60 lat, a panie – w grupie od 60 lat wzwyż. W całej wschodniej Małopolsce, na Podkarpaciu, w Świętokrzyskiem i na Lubelszczyźnie na terenach wiejskich mamy do czynienia z pokaźną nadreprezentacją mężczyzn typu „kawaler do wzięcia”, w wieku 30-60 lat.

Różnice spowodowane przez migrujące kobiety i ich sposób funkcjonowania widać coraz wyraźniej w statystykach GUS. W polskich miastach w populacji osób w wieku 15 i więcej lat mężatki stanowią 49,9 proc. kobiet (gdy na wsi 57,3 proc.), panny 25,6 proc. (na wsi 23,1), rozwódki ok. 11 proc. (na wsi 5 proc.), a wdowy 10 proc. U mężczyzn wygląda to inaczej: w miastach 33,6 proc. stanowią kawalerowie (na wsi 34,5), żonaci 54 proc. (na wsi 57,3 proc.), rozwodników jest 10 proc., a wdowców 7 proc. Przy tym w Dolnośląskiem, Zachodniopomorskiem i Lubuskiem odsetek rozwódek i rozwodników jest dwa razy wyższy niż na Podkarpaciu i w Małopolsce.

Im większe miasto, tym mniejszy odsetek mężatek, a większy panien i rozwódek. Jeszcze przed napływem Ukrainek mężatki stanowiły 45 procent wszystkich warszawianek (kilka dekad temu – 80 procent, a wieku 18-60 lat – 95 proc.), a panny – 32,5 proc. Wdów było w stolicy 10 proc., a rozwiedzionych 11 proc.

Co istotne, blisko połowa kobiet w Warszawie i innych wielkich miastach w Polsce ma wykształcenie wyższe (u panów odsetek ten wynosi 43 proc.), a 30 proc. średnie (u panów podobnie). Przeciętna długość życia warszawianek wynosiła w 2021 roku 81,1 lat (mniej o rok i 2 miesiące niż w najlepszym dotąd roku 2015 r. – efekt pandemii), gdy warszawiaków - 73,6 (mniej o dwa i pół roku niż w 2015 r.).

Prof. Jolanta Kurkiewicz podkreśla, że dobrze wykształcone i ponadprzeciętnie ambitne kobiety migrujące z mniejszych ośrodków do wielkich miast stawiają swym ewentualnym partnerom wysokie wymagania. Niektóre a priori nie biorą pod uwagę kandydatów wywodzących się z pewnych grup społeczno-zawodowych. Polki co do zasady nie interesują się też – przynajmniej na razie – przybyszami ze Wschodu, w tym Ukraińcami (wśród małżeństw mieszanych zdecydowanie dominują te złożone z Polaka i Ukrainki), a wśród cudzoziemców ewidentnie preferują Brytyjczyków, Niemców, Skandynawów, Amerykanów, Kanadyjczyków i innych obywateli Zachodu.

- Kobiety w wielkich miastach stanowią już prawie dwie trzecie absolwentów liceów i większości uczelni, jest ich coraz więcej także na kierunkach uważanych dotąd za „typowo męskie”, rośnie liczba inżynierek po politechnikach czy AGH… - wylicza prof. Kurkiewicz. I zwraca uwagę, że nie przełożyło się to na razie na udział kobiet organach władzy publicznej oraz zarządach firm i instytucji. Widać to zwłaszcza na najwyższych stanowiskach.

Prof. Paweł Kaczmarczyk podkreśla, że coraz więcej pracodawców borykających się na co dzień z niedoborem kadr - otwiera się na kobiety. Dotyczy to również sektorów gospodarki, które wedle stereotypu uchodzą za „męskie”. – Obecność dużej liczby Ukrainek może tu – znowu – wzmocnić tendencję obserwowaną już wcześniej u Polek, które pojawiły się w technikach i na studiach technicznych. Zawodowe stereotypy mogą przez to upaść szybciej, niż się spodziewaliśmy. Wśród Ukrainek jest teraz np. duże zapotrzebowanie na szkolenia na wózkach widłowych. Niewykluczone więc, że kobiety wkrótce odczarują i tę branżę. To jest możliwe także w przemyśle. Najpewniej najtrudniejsze będzie w budownictwie – przewiduje naukowiec.

Większość Polaków to kobiety, głównie mężatki

Według Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2021 w Polsce 31 marca 2021 r. mieszkało 38 036,1 tys. osób - 48,3 proc. populacji stanowili mężczyźni, a 51,7 proc. kobiety. Przez dekadę populacja kobiet uległa zmniejszeniu o 220,8 tys. (tj. 1,1 proc.), a mężczyzn – o 255 tys. (tj. 1,4 proc.). Współczynnik feminizacji utrzymał się na poziomie z 2011 r. – na 100 mężczyzn przypadało 107 kobiet. Wśród ludności miejskiej współczynnik feminizacji wyniósł 111, a na wsi 100. W 2011 r. było 101.

Najliczniejszą grupą wśród osób w wieku 15 lat i więcej były w 2021 r. w Polsce osoby pozostające w związku małżeńskim ‒ stanowiły 54 proc. (17 339 tys.), gdy w 2011 r. – 56 proc. (18 236,4 tys.). Kawalerowie i panny stanowili w 2021 r. 29 proc. badanej populacji (w 2011 r. – niespełna 29 proc.).
Udział osób owdowiałych w 2021 r. wynosił 8,5 proc. (w 2011 r. – 9,6 proc.), zaś rozwiedzionych – 7,6 proc. (w 2011 – 5 proc.)

Europa jest (przeważająco) kobieca

Według danych Eurostatu, w krajach Unii najwięcej kobiet na 100 mężczyzn przypada na Łotwie: 118 kobiet. Zbliżone współczynniki feminizacji mają Litwa i Estonia, a za nimi Portugalia (wynik robi tu Lizbona), Węgry i Chorwacja, tuż za nią Polska (107) i Francja (106,4). Tak przynajmniej było przed wybuchem wojny w Ukrainie i migracją Ukrainek.

W Szwecji liczba kobiet tylko nieznacznie przewyższa liczbę mężczyzn (100,1), ponieważ panowie żyją tam tak długo, jak panie. W Luksemburgu i na Malcie utrzymuje się nieznaczna przewaga liczebna mężczyzn.