We wrześniu urodziło się zaledwie 22 tys. dzieci. To aż o 4,7 tys. mniej niż rok wcześniej. Łącznie od początku tego roku na świat przyszło niespełna 210 tys., czyli aż 25 tys. mniej niż w analogicznym okresie poprzedniego.

Dane pokazują, że tylko w styczniu urodziło się więcej dzieci niż rok wcześniej, w każdym kolejnym miesiącu było ich mniej. Dlatego nadal nie widać spodziewanego popandemicznego odbicia w urodzeniach.

Jeśli ten trend będzie kontynuowany, a nic nie wskazuje, żeby się zmienił, to możemy się spodziewać, że łącznie w tym roku urodzi się poniżej 280 tys. dzieci — najmniej od II wojny światowej.

Reklama

Czemu liczba urodzeń w Polsce spada

Składa się na to kilka czynników. Po pierwsze, systematycznie spada liczba potencjalnych matek. W dorosłość wchodzą obecnie roczniki urodzone w połowie lat 2000, kiedy na świat przychodziło około 350 tys. dzieci rocznie, tymczasem jeszcze dekadę wcześniej było to ponad 400 tys. Jednocześnie przemiany cywilizacyjne i kulturowe powodują, że wiek urodzenia pierwszego dziecka idzie w górę. Obecnie wynosi on 28,8 lat, a jeszcze w 2010 r. był o dwa lata niższy. Do tego dochodzi raportowany spadek urodzeń wywołany brakiem poczucia stabilności związanym z pandemią Covid, a potem wojną w Ukrainie. Część demografów dolicza do tych czynników efekty orzeczenia TK z 2020 r., czyli obawy związane z zaostrzeniem prawa aborcyjnego.

To powoduje, że od lat jest coraz gorzej nie tylko jeśli chodzi o liczbę urodzeń, ale także o wskaźnik dzietności. Odbił on do poziomu powyżej 1,4 dziecka na kobietę po wprowadzeniu świadczenia 500 plus, co demografowie wiązali z tzw. przyspieszeniem kalendarza. Oznacza to, że 500 plus skłoniło pary, które planowały posiadanie dzieci, do szybszego ziszczenia tego marzenia. Apogeum, jeśli chodzi o wskaźnik dzietności, nastąpiło w 2017 r., jednak potem wskaźnik znów zaczął się obniżać, a pandemia i wojna spowodowała jego spadek poniżej 1,3 dziecka na kobietę. Tymczasem poziom gwarantujący zastępowalność pokoleń wynosi powyżej 2,1 dzieci na kobietę.

Zgonów także mniej

Pozytywnym trendem jest pokazany w danych GUS spadek liczby zgonów. Zsumowana liczba zgonów z ostatnich 12 miesięcy to 414 tys., gdy na koniec zeszłego roku było to niemal 450 tys. Niestety spadek liczby urodzeń jest większy niż liczby zgonów, dlatego nożyce między nimi coraz bardziej się rozwierają. Obecnie porównania zsumowanej dwunastomiesięcznej liczby zgonów i urodzeń pokazuje 134-tys. lukę między nimi, która przy naszej demografii jest nie do zasypania. Tylko w części ratunkiem może być migracja. Zresztą około 5 proc. rodzących się dzieci w Polsce to dzieci obcokrajowców.

Co na to politycy?

Pytanie, na ile skuteczne mogą się okazać polityczne recepty? Od zeszłej dekady działania prorodzinne zaczęły się przesuwać do politycznego mainstreamu. Jeszcze w czasach rządów PO-PSL wprowadzono roczny urlop rodzicielski czy tzw. kosiniakowe oraz program "Maluch", rozwijany potem przez PiS. Za czasów PiS rozbudowana została sfera transferowa przez wprowadzenie świadczenia wychowawczego, czyli 500 plus, ale także rodzinnego kapitału opiekuńczego i duże dofinansowanie programu "Maluch". Ostatnia kampania przyniosła podwyżkę świadczenia wychowawczego z 500 do 800 plus od początku 2024 r., ale także zapowiedzi KO wprowadzenia tzw. babciowego, Trzeciej Drogi ulgi dla rodzin 3 plus czy Lewicy waloryzacji 500 plus o wskaźnik inflacji. Katarzyna Kotula z Lewicy mówiła ostatnio w wywiadzie dla DGP o wprowadzeniu mechanizmów, które sprawią, że ojcowie w większym stopniu będą wykorzystywać urlopy wychowawcze. Oprócz tego na tapecie są też: dalsze zwiększenie liczby miejsc w żłobkach czy programy mieszkaniowe. W tym kontekście traktowane jest też przywrócenie finansowania in vitro przez państwo.

Pomimo perspektywy wprowadzenia tych rozwiązań demografowie podkreślają, że z powodu struktury społeczeństwa nie ma mowy o radykalnym zwrocie, a raczej w najlepszym razie o łagodzeniu niekorzystnych trendów.