Kryzys demograficzny i spadająca liczba urodzeń w Polsce

Są zjawiska długofalowe, których powstrzymanie jest bardzo trudne. Jednym z nich jest spadająca dzietność (a co za tym idzie, także liczba urodzeń). Nie ma na świecie państwa, gdzie spadła ona kiedyś poniżej poziomu zastępowalności pokoleń, aby dziś znów wrócić do wysokich poziomów. Poza pojedynczymi przypadkami współczynnik dzietności spada na całym świecie.

Dynamiczne spadki notowane są nawet w państwach Afryki. W Nigrze dla przykładu ,czyli kraju o najwyższej dzietności na świecie, ta wynosi obecnie 6,5. Jeszcze w 2009 roku było to ponad 7,5. W sąsiedniej Nigerii dzietność spadła w tym czasie z 6,0 do 5,0. Silne spadki widzimy także w krajach Europy. W Niemczech dzietność spadła w latach 2015-2023 z 1,50 do ok. 1,37. We Francji spadek był jeszcze mocniejszy — z 1,96 do 1,67. Na Litwie w latach 2015-2023 odnotowano spadek dzietności z 1,70 do 1,15.

Reklama

Na tle świata sytuacja w Polsce nie jest więc ani zaskakująca, ani niezwykła. Gdy dzietność skorygujemy o migrację, to ta może w tym roku ledwo przekroczyć 1,2. Znajduje się ona obecnie na najniższych poziomach w historii. Niższa dzietność kobiet sprawia, że w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci.

Liczba urodzeń w Polsce spadła o ponad 130 tys. od 2017 roku

Jeszcze w 2017 roku kobiety w Polsce urodziły ponad 400 tys. dzieci, z czego przytłaczająca większość przypadła na Polki. Od tamtego czasu liczba urodzeń wśród cudzoziemek zaczęła rosnąć, a Polek spadać. Dziś już wiemy, że w 2017 roku urodzi się mniej niż 280 tys. dzieci. W 2022 roku urodziło się w kraju ponad 305 tys. dzieci. Dziś suma liczby urodzeń za ostatnie 12 miesięcy (listopad 2022 - październik 2023) wynosi już jedynie 277,7 tys. Jeśli obecny trend zostanie zachowany, to w tym roku urodzi się w Polsce zaledwie 272 tys. dzieci.

Oznacza to, że liczba urodzeń spadła od 2017 roku o ponad 130 tys., a wzrosła przy tym liczba urodzeń wśród Ukrainek. Mówiąc najprościej — skala spadku urodzeń wśród Polek jest jeszcze większa. Należy jednak pamiętać, że nie jest to jedynie konsekwencja spadku współczynnika dzietności. Coraz niższa jest liczba kobiet w wieku największej płodności. Zmiany te wynikają ze starzenia się wyżu demograficznego z lat 70. i 80. XX wieku. Ten wyż był z kolei echem powojennego baby boom z lat 50.

Musimy dostosować się do zmian demograficznych

Gdy liczba potencjalnych matek jest niższa, to siłą rzeczy, rodzi się także mniej dzieci. Jeszcze dekadę temu, w wieku 30 lat było w Polsce 330 tys. kobiet. Dziś ta liczba spadła według danych GUS do zaledwie 234 tys. Za 10 lat będzie to już mniej niż 170 tys. Matek w okresie najwyższej płodności będzie więc 2 razy mniej. Nawet gdyby rodziły one dwa razy więcej dzieci, to liczba urodzeń w kraju by nie wzrosła.

Tymczasem problemy sprawia nam już sam wzrost współczynnika dzietności. Polki nie rodzą wystarczająco, aby nastąpiła zastępowalność pokoleń (potrzebna jest dzietność na poziomie 2,1). Nawet poprawa tej sytuacji nie sprawi, że w perspektywie 10-20 lat sytuacja demograficzna będzie lepsza. Najbliższe lata niezależnie od liczby dzieci, będą czasem gdy na rynek pracy będzie wchodzić mniej osób, niż będzie go opuszczało. Wzrośnie liczba emerytów, a pracujących najpewniej ubędzie.

Wiemy już, że musimy podjąć działania, które pozwolą nam zaaklimatyzować się w nowej rzeczywistości. Część osób wskazuje, że konieczne może być podwyższenie wieku emerytalnego Polaków. Inni twierdzą, że nie uda nam się dostosować bez odpowiedniej polityki migracyjnej. Eksperci wskazują na to, że nasze działania powinny być wielowektorowe.

Zarówno zbyt dynamiczne podwyższanie wieku emerytalnego czy przyjmowanie zbyt dużej liczby migrantów zarobkowych, wiąże się z negatywnymi konsekwencjami społecznymi. Właśnie dlatego działania rządu powinny być wielokanałowe. Taka strategia pozwoli ograniczyć społeczne koszty dostosowania państwa do nowej sytuacji demograficznej.