Nie tylko stała się pierwszą formacją sprawującą w Polsce samodzielne rządy, i to przez okres dwóch kadencji, ale też zaprowadziła w swoich szeregach żelazną dyscyplinę. Rozwinęła i skonsolidowała wynaleziony jeszcze za rządów PO-PSL system „przekazów dnia” – instrukcji medialnych, zapewniających spójność narracyjną zaplecza rządu. Z Sejmu uczyniła w niespotykanym wcześniej bezwolną stopniu maszynkę do głosowania, a z mediów publicznych – posłuszną MaBeNę, zgodnie z postulatem prof. Andrzeja Zybertowicza.

Być może Jarosławowi Kaczyńskiemu wydawało się, że tak zbudowana zewnętrzna jedność i klarowna struktura, z nim samym jako kluczowym ośrodkiem władzy, rozwiąże problem. A podziały frakcyjne i różnice interesów, jeśli nie znikną, to przynajmniej znajdą się pod kontrolą. Okazało się jednak, że jest inaczej. Spory o dominację wybuchły z większą siłą niż kiedykolwiek. Brak przejrzystości, zgodnie ze znanym powiedzeniem o łowieniu ryb w mętnej wodzie, zachęcił tylko polityków do ostrzejszej gry. Pod rządami formacji Kaczyńskiego, wspólne instytucje zostały poddane ostatecznej kolonizacji przez partyjno-państwowe i biznesowe frakcje.

O tym, jak dalece ustępujący rząd poległ w starciu z resortowością świadczy dobitnie jedna z ostatnich ważnych decyzji, jaka wyszła z rządu Mateusza Morawieckiego. Zielone światło MKiŚ dla jądrowego projektu Daniela Obajtka i Michała Sołowowa, decyzja, która powinna reprezentować wolę polityczną rządu jako całości, nie tylko wydana została dosłownie kilka dni przed przekazaniem władzy – w okresie, kiedy legitymizacja ustępującej administracji jest bardzo wątpliwa – ale też w atmosferze głębokiej niezgody pomiędzy poszczególnymi instytucjami, wbrew decyzji służb, mających stać na straży jego bezpieczeństwa.

Wpływ Orlenu i Obajtka na rząd

Reklama

Fakt, że, pod naciskiem OSGE, decyzja mimo wszystko zapadła potwierdza tezę, którą wiele razy na łamach DGP stawiałem: w relacjach między odchodzącym rządem a spółkami energetycznymi „ogon macha psem”. Podmioty kontrolowane przez państwo, na czele z Orlenem, wywalczyły decydujący wpływ na władzę, często wchodząc w buty planistów i regulatorów swojej działalności. Doprowadzając – w nieformalnym sojuszu z Amerykanami – do podjęcia przez rząd korzystnej dla siebie decyzji Obajtek dał ostateczny dowód, że ma na jego decyzje silniejsze przełożenie niż jego własne służby.

To zwieńczenie konsekwentnej i dość umiejętnie wdrażanej strategii prezesa Orlenu obliczonej na – z jednej strony – budowę sieci polityczno-biznesowych sojuszy, w której ważną rolę odegrać mieli wpływowi w PiS Dawid Jackiewicz i Adam Hofman. Z drugiej zaś, na traktowanie „z buta” wszystkich, którzy mają co do jego pomysłów i metod zastrzeżenia, od Piotra Woźniaka i Piotra Naimskiego poczynając, a na Mariuszu Kamińskim kończąc. Wymiar bezpieczeństwa zawsze odgrywał w tych kalkulacjach drugorzędną rolę. Dziwić może tylko, że to podejście wygrało w dzisiejszej sytuacji międzynarodowej.

Przeforsowanie swojej agendy w tym przypadku może jednak okazać się dla Obajtka i jego ludzi zwycięstwem pyrrusowym. Przed nami okres mniej lub bardziej spektakularnych rozliczeń, a prawdopodobny szef przyszłego rządu już zasygnalizował chęć wzięcia tej decyzji na warsztat. Pytania zresztą nasuwają się same, choćby w kontekście przekazania na ostatnie 2 tygodnie rządów PiS teki ministra w ręce byłej menedżerki z Grupy Orlen. Kilku naszych rozmówców ocenia wprost, że Anna Moskwa, która ustąpiła jej miejsca w resorcie, nie podpisałaby decyzji wbrew opinii ABW.

Otwarte pozostaje pytanie, czy razem z Obajtkiem i jego planami na dno pójdzie cała idea włączenia Polski w pierwszą falę inwestycji SMR. Nasi rozmówcy z kręgów przyszłej koalicji nie chcą tego przesądzać bez pełnego dostępu do informacji, a większy lub mniejszy wpływ na nich może też odegrać polityczna presja z Waszyngtonu. Pójście „po bandzie” w walce o decyzję zasadniczą daje jednak poważne argumenty do ręki wcale niemałej grupie wątpiących w technologię małych reaktorów. Publiczny audyt tych planów to dobry pomysł, a wątpliwości zgłaszane przez służby i część polityków PiS dodatkowo go legitymizują. Dobrze jednak, by nie oznaczał on z automatu odrzucenia narzędzia, które może pomóc choćby w dekarbonizacji polskiego ciepłownictwa.