Ile może ważyć czternaście przeżartych rdzą samochodów? Niech będzie, że 14 ton. Złom, za który w skupie można dostać siedem, może osiem tysięcy złotych. Zbigniew Ćwikałowski wyliczył, że za „jego” wraki państwo jest mu już winne prawie 2 mln zł.
Jak to możliwe?

Jazda bez trzymanki

Jest rok 1998. Ćwikałowski prowadzi w Zgierzu serwis napraw mercedesa. Oferuje również usługi holowania; ma też parking, więc gdy wojewoda łódzki ogłasza przetarg, by wyłonić firmę, która będzie usuwać z dróg auta pozostawione w miejscach zabronionych lub prowadzone przez pijanych kierowców, bierze w nim udział. I wygrywa. Dziś mówi o tych dwóch latach, że to była jazda bez trzymanki. – Przełom wieków to był czas na drogach bardzo niebezpieczny – wspomina Ćwikałowski. – Ludzie pili i wsiadali za kierownicę. Tygodniowo odstawialiśmy na parking po kilkanaście zatrzymanych przez policję samochodów.
Reklama
Nieuszkodzonych, jeśli kierowcy trafili na policjantów zanim wpadli do rowu czy owinęli się autem wokół latarni. Albo wraków, jeśli tego szczęścia nie mieli. Ćwikałowski i jego ludzie jeździli do stłuczek i wypadków śmiertelnych. Sami lub w obstawie uzbrojonych funkcjonariuszy, jeśli akurat musieli zabrać na lawety samochody ze złodziejskiej dziupli. Nie było ani łatwo, ani przyjemnie. Ani w trakcie, ani potem. – Świątek, piątek, w deszcz i śnieg, jechaliśmy na każde wezwanie – opowiada Ćwikałowski. – A potem jeszcze awantury. Z jednej strony klienci, którzy chcą naprawić u mnie w zakładzie najnowszy model Mercedesa, z drugiej pijani goście, którzy przychodzą po swoje auta i awanturują się, że nie chcę ich wydać. Z każdym dniem trudniej było te dwa światy pogodzić.
Ćwikałowski nie miał prawa oddać samochodu, jeśli jego właściciel nie przyniósł wydanego przez policję pisemnego pozwolenia. Aby takie dostać, musiał zapłacić kary, uregulować opłaty za holowanie oraz parking. Bywało więc, że po stare, zniszczone auta nikt się nie zgłaszał, bo opłaty były wyższe niż ich wartość. Nie opłacało się ich zabierać. A pojazdów porzuconych na ulicach bez tablic odebrać nie miał kto. Gdy w 2000 r. ogłoszono kolejny przetarg, Ćwikałowski nie wziął w nim udziału, miał dość. Umowa wygasła. Na parkingu zostało mu 15 pojazdów, po które nikt się nie zgłosił.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP