„Raptem zjawił się na Starówce Antoś Tuleja. Dowiedziawszy się, że jesteśmy na Starym Mieście, wymógł pozwolenie na przejście kanałami, by do nas dołączyć. Przylazł, często na kolanach, z karabinem, by nas odnaleźć w momencie agonii Starówki”. Tak po latach Stanisław Likiernik, żołnierz oddziału dyspozycyjnego „A” Kedywu Okręgu Warszawskiego AK, wspominał pojawienie się swojego kolegi na Starym Mieście w czasie sierpniowej insurekcji.

Antoni Tuleja, wówczas 25-letni, przed powstaniem brał udział w akcjach bojowych oddziału „A”, choć formalnie do niego nie należał. Przez kilku szkolnych kolegów był z nim związany towarzysko. Gdy 1 sierpnia wybuchły walki, znaleźli się w różnych dzielnicach. Ale gdy dotarła do niego informacja o przyjaciołach bijących się na Starówce, wiedział, co musi zrobić. 28 sierpnia przeszedł ze Śródmieścia na Starówkę. Z miejsca, które jak na warunki wojenne było spokojne, dotarł w sam środek piekła. Historyczna dzielnica miasta leżała w gruzach. Co chwila wybuchały pożary, których nie było już ani komu, ani czym gasić. „Płacz przenoszonych, wyrwanych ze snu dzieci, jęki i przekleństwa rannych porzuconych bez opieki, błagania starców o pomoc zlewały się z wybuchami pocisków granatników i wystrzałami w jakąś makabryczną symfonię chaosu i zniszczenia” – pisał nieznany świadek tamtych dni.

Niemal wszyscy myśleli tylko o tym, żeby wyjść stamtąd – choćby do Niemców. Tuleja – tak jak inni podobni do niego – zdecydował, że chce być z ludźmi, z którymi zbliżyło go pięć lat okupacji i konspiracji.

Takie postawy były nie tylko wyrazem patriotyzmu, lecz także efektem wieloletnich starań Armii Krajowej, aby przywiązać do siebie ludzi, dając im jednocześnie oparcie w świecie, w którym wydawało się, że nie ma nic pewnego. Konspiracja nie tylko wyznaczała konkretne cele – takie jak walka o wolność czy zemsta na wrogu – ale również pomagała otaczać się podobnie myślącymi ludźmi. Spełniała ideał buntu wyrażony kilkanaście lat później przez Alberta Camusa w „Człowieku zbuntowanym”: „Buntuję się, więc jesteśmy”.

Reklama

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I E-DGP