Cały czas cierpimy na deficyt mieszkań. Według Rady Ministrów na koniec 2021 r. w naszym kraju brakowało ich ok. 453 tys. I jest to założenie optymistyczne. Eksperci wskazywali bowiem, że dane rządu mogą być niedoszacowane – wyliczenia Demagoga z października 2022 r. mówiły o deficycie na poziomie ok. 1,5 mln lokali. Do podobnych wniosków doszło OKO.press, które szacowało tę liczbę na 1,38 mln. Najdalej w tej kwestii poszedł raport HRE Think Tank/UN Global Compact. Według wyliczeń z 2018 r. deficyt wynosił 2,1 mln, a do 2030 r. miał urosnąć o kolejne 600 tys.

Mając na względzie powyższe statystyki, łatwo dojść do wniosku, że kryzys mieszkaniowy jest w Polsce faktem, a każdy kolejny wolny lokal jest na wagę złota. Dla niektórych szokiem okazały się więc wyniki Narodowego Spisu Powszechnego, z których wynikało, że w Polsce niemal 1,8 mln (11,7 proc.) mieszkań stoi pustych.

Co na to rząd? Sprawę dostrzeżono już w 2021 r. – Wiemy, że pojawia się na rynku problem pustostanów. Nie możemy dopuścić do tego, żeby był to masowy problem, by nowe mieszkania stały puste i oczekiwały na wzrost wartości, zamiast być wynajmowane – mówił wiceszef Ministerstwa Rozwoju i Technologii Piotr Uściński. Jak informowały media, resorty finansów i rozwoju pracowały nad podatkiem, który miał objąć mieszkania nabywane dla celów inwestycyjnych. O pomyśle szerzej opowiedział wiceminister finansów Artur Soboń w grudniu 2022 r. – Chodzi o przyznanie samorządom uprawnienia do uchwalania wyższych stawek podatku od nieruchomości od lokali, które nie są zamieszkane na przykład przez przynajmniej trzy miesiące – tłumaczył wiceszef MF. Walka z pustostanami nie trwała jednak długo.

Cały artykuł przeczytasz w dzisiejszym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.

Reklama