Swoje wpływy w Republice Środkowoafrykańskiej Rosjanie budowali przez lata i przyznać trzeba, że poszło im całkiem nieźle. Od 2017 roku udało im się zdobyć zaufanie władz kraju, szczególnie w walce z licznymi rebeliantami.

Amerykanie rzucili wyzwanie Rosji

Pomagając jednak w walce z partyzantami i oczywiście działając w tej kwestii na zlecenie władz republiki, wagnerowcy budowali swe gospodarcze imperium. Przejmowali kopalnie złota i diamentów, inwestowali w różne firmy, piekarnie, czy nawet coś na wzór browarów, a wszystko po to, by zyskać przychylność lokalnych społeczności. I szło im całkiem dobrze, obydwie strony wydawały się być zadowolone ze współpracy, ale wszystko się zmieniło w chwili buntu Prigożyna.

Reklama

Gdy szef Grupy Wagnera rozpoczął swój marsz na Moskwę, zagotowało się też w tym afrykańskim państwie, a o kulisach niezwykłych wydarzeń ostatnich miesięcy, informuje Associated Press. Jak wynika z dziennikarskiego śledztwa, już dzień po buncie Prigożyna prezydent Republiki Środkowoafrykańskiej, Faustin-Archange Touadéra zwrócił się do USA z prośbą o pomoc.

USA, jak to mają w zwyczaju, oczywiście oficjalnie nie zareagowały, ale dziwnym trafem afrykańskim krajem natychmiast zainteresowała się Bancroft Global Development, amerykańska firma konsultingowa z dziedziny bezpieczeństwa. W rozmowie z AP jej szef wyjaśnia, co skłoniło go, by wspomóc władze afrykańskiej republiki.

- Touadera uważał, że jego rosyjscy partnerzy nie wywiązują się ze swoich obowiązków i są rozproszeni, skupiając się za bardzo na innych obszarach działalności, od browarów po centra kulturalne, zamiast stawiać czoła rebeliantom – powiedział dziennikarzom Michael Stock, założyciel Bancroft Global Development.

Najemnicy z Rosji wkroczyli do akcji

Ta waszyngtońska organizacja ma niemałe doświadczenie właśnie w Afryce. Od wielu już lat obecna jest w Somalii, gdzie zajmuje się szkoleniem Somalijskiej Armii Narodowej. Dlatego też Amerykanie doskonale wiedzieli, co może ich czekać, gdy wkroczą na teren opanowany przez rosyjskich najemników. Zanim na miejscu pojawili się instruktorzy z USA, na zwiad wysłano jednego człowieka. Reakcja Rosjan była szybka.

- Spodziewaliśmy się, że Rosjanie wpadną w panikę, więc na stanowisko naszego jedynego pracownika w Bangui wybraliśmy osobę mówiącą po rosyjsku, której zadaniem było wyłącznie siedzenie w hotelowym ogrodzie i czytanie książki przez cały dzień, czekając, aż Rosjanie pokażą, czy chcą być z nami współpracujący, wrodzy, czy nas ignorować – opowiada założyciel grupy.

Nie musiał długo czekać, by do hotelu wparowała grupa rosyjskich najemników i porwała Amerykanina. Nie wiadomo, jak skończyłyby się jego przesłuchania, ale interweniował sam prezydent Touadéra i więźnia usiano zwolnić. Po tym incydencie doszło jeszcze do kilku tajemniczych zatrzymań Amerykanów, a przed ich ambasadą wybuchły protesty.

Obecnie na terenie RŚ przebywać ma około 30 pracowników amerykańskiej firmy szkoleniowej oraz znacznie ponad 1000 rosyjskich najemników, obecnie głównie z Korpusu Afrykańskiego, który odziedziczył większość aktywów zlikwidowanej Grupy Wagnera. Nie jest pewne, jak potoczy się ta rywalizacja, ale w ocenie cytowanych przez AP ekspertów, władze tego afrykańskiego państwa chcą pokazać, że nie są zależne jedynie od rosyjskiej pomocy.