Z Mattem Taibbim rozmawia Jakub Dymek
Czy naprawdę chcieliście ze swoją koleżanką Katie Halper, by podcast poprowadził z wami Baszar al-Asad?
(śmiech) Tak naprawdę to nie. On wcale tak dobrze nie wypada za mikrofonem.
Miałem nadzieję, że powie pan „nie potwierdzam, nie zaprzeczam”.
Reklama
Dobrze poinformowane źródła donoszą, że to może, choć nie musi być prawda.
Ale pomysł na wasz podcast „Useful Idiots' (Pożyteczni idioci) polega na tym, że zapraszacie ludzi, którzy z jakiegoś powodu są dla mediów głównego nurtu zbyt kontrowersyjni, problematyczni lub grozi im - jak się dziś mówi - anulowanie. O to chodzi, prawda?
Tak. Gdy zaczynaliśmy, grono takich ludzi było dość małe. Dziś liczba rzeczy, które są tabu i na które nie ma miejsca w amerykańskiej debacie, rośnie. Zrobiliśmy właśnie wywiad z autorem nowej książki o rodzinie Bidenów, reporterem serwisu Politico - Benem Schreckingerem. To jest bardzo dobra dziennikarska robota. Autor próbuje ustawić się gdzieś pośrodku...
...i to jest w jakiś sposób kontrowersyjne?
Dokładnie! Książka Schreckingera dokumentuje niewygodne dla Bidenów historie. Jak ta o zgubionym laptopie Huntera, syna prezydenta, na którym odnaleziono kompromitujące e-maile. Temat wymazano z telewizji kablowych. Coś nie do pomyślenia jeszcze 10 czy 12 lat temu. To zaczęło się na dobre latem 2016 r. Jako reporterzy zajmujący się kampaniami wyborczymi długo dyskutowaliśmy, czy z powodu Trumpa należy w jakiś sposób zmienić zasady gry. Ja stałem mocno na stanowisku, że to błąd. Jeśli media zaczną zajmować stanowisko w kampanii, ludzie nie będą mieli powodu, by wierzyć w ich bezstronność przy innych okazjach. I tak się właśnie stało. Dziś ludzie włączają telewizor i oczekują przede wszystkim propagandy. Po obu stronach sporu - czy chodzi o prawicową telewizję Fox, czy CNN.
W swojej książce „Nienawiść” przekonuje pan, że media po obu stronach zajmują się przede wszystkim nakręcaniem wzajemnej nieufności, żalu i wściekłości. I to nie jest uboczny produkt polaryzacji politycznej w Ameryce, lecz właściwy produkt sprzedawany odbiorcom.
Ja sam doszedłem do tego przekonania po latach pracy w branży. Nasz model biznesowy to nienawiść. Większość z nas pracuje w mediach, które są z definicji albo konserwatywne, albo mainstreamowe. To oznacza, że mówimy albo do wyborców prawicy, albo wykształconych mieszczuchów, którzy głosują na demokratów. Pracowałem w „Rolling Stone”, typowym magazynie liberalnej inteligencji. I dziś myślę, że moim zadaniem było przede wszystkim sprawić, by wyborcy demokratów poczuli się lepiej. Spora część tego dziennikarskiego formatu polega po prostu na publikowaniu rzeczy, które pokazują konserwatystów i prawicę jako durniów, pozwalają się z nich pośmiać, nakręcają „naszą stronę”. Nie robiliśmy tego oczywiście tak napastliwie, jak dziś robią to telewizje informacyjne, ale formuła była podobna. Chcesz mieć czytelników? To napisz coś, co pokaże im, że „tamci” są źli. Najlepszy sposób. W internecie tylko tak można sprawić, że newsy jeszcze zarabiają na siebie. Mamy więc dwie stojące naprzeciw siebie machiny do produkcji jadu, podziałów i podejrzliwości.
Debatę publiczną w Polsce i USA łączy nieufność wobec Rosji. Teza, z której jesteś ostatnio najbardziej znany, jest w Ameryce kontrowersyjna. Napisałeś, że tzw. Russiagate, czyli teoria o zmowie sztabu Trumpa z rosyjskimi służbami specjalnymi, to medialny fałsz. Taki sam jak broń masowego rażenia Saddama Husejna. O co chodzi?
Zacznijmy od tego, że kiedy mieszkałem w Rosji i pracowałem tam jako dziennikarz, byliśmy niezwykle krytyczni wobec panującej tam korupcji i autorytaryzmu władzy. Gazetę, którą założyłem, zamknął Putin. Znałem osobiście dziennikarzy, którzy zostali zamordowani, ludzi takich jak Artiom Borowik czy Anna Politkowska. Znałem się i często rozmawiałem z Jurijem Szczekoczichinem. Russiagate to po prostu fejkowa historia. Cała ta sprawa wypłynęła dzięki opracowaniom zrobionym na potrzeby i za pieniądze kampanii Hillary Clinton, które dostarczyli mediom działacze partyjni. Dla mnie jako dziennikarza było obraźliwe, że inni łyknęli to tak łatwo, nie sprawdzając źródeł. Cała sprawa mocno zaszkodziła mojej karierze, bo wiele osób w branży tak nienawidziło Trumpa, że kiedy wyrażałem wątpliwości, czuły się osobiście atakowane. A w porównaniu do broni masowego rażenia Saddama chodziło o to, że wówczas, podobnie jak teraz, świadomie wprowadzano media w błąd i my też daliśmy się nabrać.