Niczym niezmącona, wydawałoby się, hossa, została przerwana z powodu, którego nikt się nie spodziewał. Wyraźne perturbacje wystąpiły też na rynku surowców. W piątek ceny ropy naftowej, złota i kontraktów terminowych na miedź zniżkowały po około 2 proc. Dziś rano tendencja ta była kontynuowana, choć z nieco mniejszą dynamiką.

Czy to wydarzenie wywrze podobny wpływ na rynek, jak upadek Lehman Brothers, czy spowoduje oczyszczający szok, podobny do tego, który nastąpił po upadku Enronu, równe osiem lat temu? Czy jest to wierzchołek góry lodowej? Trudno dziś przewidzieć. Jeszcze trudniej mieć nadzieję, że dojdzie do wstrząsu oczyszczającego świat finansów z elementów szaleństwa, nieuczciwości, pogoni za zyskiem za wszelką cenę. Po aferze Enronu i ujawnieniu ogromnej skali kreatywnej księgowości w wielu amerykańskich koncernach też spodziewano się działań uzdrawiających sytuację. Po aferze z udziałem Ivana Boesky,ego i Michaela Milkena, w wyniku której upadła inna legenda bankowości inwestycyjnej - Drexel, a także po aferze z połowy lat 80., mającej związek z obligacjami opartymi na pożyczkach hipotecznych, można sądzić, że świat amerykańskich finansów niczego się nie nauczył. Czy nauczy się teraz? I jakim kosztem?

Głupota, nieświadomość, bezczelność, zupełne oderwanie od rzeczywistości, czy zimna kalkulacja i gra? Ciekawe, co skłoniło Lloyda Blankfeina, szefa jednego z największych, najsłynniejszych i najbardziej znienawidzonych ostatnio banków inwestycyjnych Goldman Sachs, do publicznego, jakże skromnego i prostego stwierdzenia pod koniec ubiegłego roku: „robimy robotę Boga”. Zdawał sobie przecież doskonale sprawę z tego, jaka to była robota i jakie były jej skutki dla amerykańskiego, a może i światowego systemu finansowego. Oczywiście zbyt wcześnie na ferowanie wyroków, bo tamtejsza Komisja Papierów Wartościowych dopiero wystąpiła do sądu przeciw Goldmanowi. Nie sposób jednak przejść obojętnie obok takiego dysonansu, płynącego z jednej strony z wypowiedzi jednego z najbardziej wpływowych ludzi finansów, a drugiej z szykowanego przecież nie od dziś aktu oskarżenia.

Gdy Blankfein udzielił wywiadu w The Sunday Times, w którym użył porównania działalności kierowanego przez niego banku do bożego dzieła, trochę mną zatrzęsło. Zasiadłem wówczas do komputera, by „wyartykułować” nie tyle swoje oburzenie, ale zawód, jakiego po raz kolejny doznałem. Skończyło się tylko na wstępie. „Bankowość inwestycyjna i cały wielki świat finansów, głównie amerykański, którego kwintesencją jest wszystko to, co kojarzy się z Wall Street, miało i ma wielu bohaterów, wielkich, kultowych postaci. To ludzie wybitni, godni szacunku, choć wzbudzający wiele skrajnych emocji. Odkąd zacząłem zajmować się rynkiem kapitałowym, śledziłem ich losy, dokonania, wzlotyi upadki. Byłem nimi zachwycony. Imponowali mi, choć nie podchodziłem do ich działań i metod pracy bezkrytycznie. Choć nigdy nie był to usłany różami świat grzecznych i elegancko ubranych chłopców o nienagannych manierach i choć wielokrotnie dochodziło na nim do kryzysów, przestępstw, nadużyć, to miał swój urok. Wielcy traderzy, guru rynków akcji, obligacji, dokonujący gigantycznych operacji na rynkach walutowych, organizujący przejęcia i fuzje potężnych firm. Ludzie z ogromną wiedzą, talentem, charakterem, odwagą, wyobraźnią. Legendarne nazwiska, twórcy i wybitni menedżerowie takich firm jak First Boston Corporation, Lazzard, Drexel, Smith Barney, Lehman, Salomon, Morgan Stanley, Goldman Sachs”. Oczywiście było dla mniej jasne, że Goldman bardzo aktywnie uczestniczy w pompowaniu kolejnych baniek spekulacyjnych na akcjach, złocie, ropie naftowej i czym popadnie. Z tym jednak wypada się pogodzić, podobnie jak z tym, że wilk lubi owieczki. Trudniej było mi się pogodzić z tym, że Goldman napełniając wynajęte przez siebie tankowce ropą, kupowaną po 40 parę dolarów, ze stoickim spokojem wydaje rekomendację dla cen ropy na poziomie 85 dolarów za baryłkę.

Reklama

Dziś życie dopisuje „zgrabny” dalszy ciąg, który kompromituje mój naiwny mit o bankowości inwestycyjnej i jej nieocenionej roli dla rynków finansowych. Kompromitujący jest bowiem fakt, że banki inwestycyjne posługują się w swej działalności najzwyklejszym oszustwem. Pocieszam się tylko tym, że nie ja jeden byłem tak naiwny. Znalazłem się w zaszczytnym towarzystwie ludzi, którzy zdecydowali o przeznaczeniu pieniędzy podatników na ratowanie między innymi Goldmana oraz wielu instytucji finansowych, które dały się nabrać na śmieciowe papiery. Na szczęście nie były to moje pieniądze. Najważniejsze jest jednak, że kompromitacji uległ sposób myślenia i działania, który chronił chory system i chore jednostki. To on spowodował, że ten system degenerował się coraz bardziej. Skoro „system” niczego się nie nauczył, może lepiej było pozwolić upaść Goldmanowi i paru innym, a setki miliardów dolarów przeznaczonych na pomoc, wydać w bardziej sensowny sposób. Może wówczas bezrobocie byłoby mniejsze a ropa tańsza i z kryzysu wyjść byłoby trochę łatwiej. W bankowości najważniejsze jest zaufanie. W bankowości inwestycyjnej zaufanie jest wszystkim. Skoro go zabrakło, Goldmanowi zostało niezbyt wiele. Niezależnie od wyroku sądu.