W Europie obawa o inflację zmieniła się w obawę o przedłużająca się deflację, zwłaszcza w mniej elastycznych gospodarkach UE. W USA sytuacja jest nieco dziwna, gdy ceny jednych dóbr spadają, innych gwałtownie rosną. W rezultacie mamy do czynienia biflacją, która może się utrzymywać przez kilka najbliższych lat. Natomiast w krajach o bardzo wysokiej stopie wzrostu – Chinach, Indiach, można nawet spodziewać się hiperinflacji.

W portalu Seeking Alpha z 14 czerwca br. znajduje się ciekawy artykuł Dian L.Chu o sytuacji w USA i pośrednio o perspektywach rozwoju sytuacji na świecie w najbliższych latach. Jak wiadomo od początku wielkiego pompowania pieniędzy przez Fed, a w mniejszym stopniu także przez EBC, ekonomiści spierają się czy grozi nam inflacja .W 2009 r. w USA dominowały obawy przed inflacją, a nawet hiperinflacją. Tymczasem wzrost cen był niski, rzędu 2 proc. Ale niektórzy „inflacjoniści” twierdzili, że inflacja w USA była dużo większa, bo rząd kilkakrotnie zmieniał definicję koszyka usuwając niektóre podstawowe dobra, zwłaszcza usługi. Zwyciężył w końcu pogląd, że przy spadkach produkcji (do połowy 2009) i zmniejszeniu się dochodów, a także oszczędności trudno oczekiwać inflacji. Co prawda skończyły się w 2010 r. spadki PKB, ale chłodna ocena sytuacji gospodarczej krajów rozwiniętych wskazywała, że raczej możemy oczekiwać niskiego wzrostu w perspektywie 1-2 lat. Do tego dochodzą zagrożenia rosnącego długu publicznego i nieuniknione cięcia budżetów.

W rezultacie obawa o inflację zmieniła się w obawę o przedłużająca się deflację, zwłaszcza w mniej elastycznych gospodarkach europejskich. Tłumaczy się to zjawisko tym, że banki zamieniają chore aktywa na pieniądze z Fed gwałtownie usiłują polepszyć jakość swoich bilansów. Podobnie robią banki europejskie, które dopiero przygotowują się do zapowiadanych testów bezpieczeństwa. W rezultacie wielkość kredytów spada względnie i bezwzględnie, a w rezultacie i M3.

Z drugiej jednak strony rośnie cena i popyt na złoto, co naturalnie koreluje się z obawą o wzrost inflacji. Dzieje się to przy równoczesnej aprecjacji dolara. Jak pisze inny autor ma tu miejsce ciekawe zjawisko – otóż aby kupić złoto, trzeba najpierw mieć dolary. Jeśli się ma inne aktywa (lub jeśli jest się inwestorem w innej walucie) to trzeba najpierw zamienić je na dolary. W ten sposób popyt na złoto, a więc ucieczka do save haeven, podnosi cenę dolara. Okazuje się, że dolar może rosnąc niekoniecznie w wyniku wzlotu zaufania do tej waluty.

W każdym razie sytuacja jest nieco dziwna i, wracając ponownie do wyjaśnienia Dian L.Chu, mamy do czynienia biflacją, która może się utrzymywać przez kilka najbliższych lat. Jest to sytuacja kiedy dochody osób fizycznych spadają i zmienia się ich struktura konsumpcji – nabywają tylko podstawowe dobra. Tak się składa, że w USA są to towary i usługi związane ze zdrowiem, energią, transportem, etc. Ich ceny z powodu mało elastycznego popytu, poszły górę. Natomiast konsumenci zmniejszają wydatki na mieszkania i nowe samochody, co przy elastycznym popycie powoduje spadek cen. Zwłaszcza spadek cen domów i zakupów nowych domów w znaczny sposób przyczynia się do obniżenia wskaźnika inflacji. W rezultacie mamy wzrost cen na jedne dobra, a spadek na inne – i to jest właśnie biflacja

Reklama

Pełna treść artykułu: USA i gospodarka światowa – deflacja, inflacja, biflacja?