Piątek kończy pełen napięcia tydzień na rynkach finansowych i niestety kończy go "awanturą". Ustąpienie Jourgena Starka ze stanowiska wiceprezesa Europejskiego Banku Centralnego może być preludium dalszych kłopotów strefy euro. Stark, podobnie jak wcześniejszy prezes Bundesbanku Axel Weber, reprezentuje konserwatywny i "niemiecki" punkt widzenia na obecną sytuację, dał się poznać jako przeciwnik interwencji ECB na rynku obligacji krajów eurolandu. Jego ustąpienie "z powodów osobistych" ma zapewne bezpośredni związek z działaniami ECB na tym polu i może być zapowiedzią niemieckiego separatyzmu od kłopotów krajów południa Europy, które nie zdołały dotąd przekonać rynków, że poradzą sobie z obsługą zadłużenia w nowych warunkach gospodarczych. Notowania CDS'ów dla greckiego długu wskazują nawet na 93-proc. prawdopodobieństwo upadłości Grecji (obligacje dwuletnie dają prawie 100 proc. rentowność), ale stawki CDS rosną także w przypadku pozostałych krajów południa Europy oraz europejskich instytucji finansowych. Dla przeciwwagi - rentowność niemieckich obligacji dwuletnich spadła dziś po raz pierwszy w historii poniżej 0,4 proc. Rynek długu wskazuje więc precyzyjnie czyje podejście do zadłużenia bardziej mu odpowiada.

Na fali spadku notowań euro wobec dolara ucierpiał także złoty. Agencje podają, że skłoniło to Bank Gospodarstwa Krajowego do interwencji na rynku walutowym, choć prezes NBP, Marek Belka nie uznał tempa spadku złotego za sygnał do niepokoju. Ale już Dominik Radziwiłł, wiceminister finansów, uznał że osłabienie złotego nie ma "usprawiedliwienia", być może więc interwencja była inicjatywą rządową. O ile spadek złotego do euro i franka udało się powstrzymać (pod koniec dnia złoty notowany był odpowiednio o 6 i 4 grosze poniżej porannego maksimum), o tyle wyprzedaży na giełdzie nie mogła powstrzymać żadna interwencja.

W całej Europie inwestorzy sprzedawali dziś akcje na tle kolejnych słabych danych makro (wzrosły zapasy hurtowników w USA, zmalało tempo produkcji przemysłowej w Chinach) i bezradności rządów w walce z kryzysem zadłużenia w Europie, ale to w Warszawie i Budapeszcie indeksy nurkowały najgłębiej. Po spadku o 5-6 proc. akcje takich banków jak BRE, Pekao czy PKO BP walczyły o dwuletnie minima (PKO BP jest już najtańszy od października 2009 r.), o prawie 6 proc. zniżkowały też akcje Telekomunikacji. Sam WIG20 spadał o 4,4 proc. krótko po 17-tej, warto jednak zwrócić uwagę, że w tym samym czasie straty indeksów małych i średnich spółek były o połowę mniejsze. Wyprzedaż była więc głównie dziełem kapitału zagranicznego, który zdewastował także BUX, który momentami tracił nawet 7 proc. Po dzisiejszej sesji BUX przełamał sierpniowe minima i znalazł się na najniższym poziomie od lipca 2009 r.