Ma być dużo zieleni, ławek, skwerów, placów zabaw dla dzieci, a oprócz tego czysto, ładnie, bez hałasu, bezpiecznie i funkcjonalnie.
A kto powinien to zrobić? W myśleniu na temat miasta pokutuje podejście, że albo trzeba przyjść na gotowe, albo wykłócić się o swoje. Dopiero od niedawna uczymy się wspólnej odpowiedzialności władz, mieszkańców, firm, instytucji i organizacji pozarządowych za teren, na którym razem żyjemy.
Może więc ma być to miasto nie tyle obywatelom przyjazne, ile przez nich współtworzone? Podstawowa relacja opiera się na finansach: mieszkaniec łoży na swoje miasto, które następnie oferuje mu określone usługi. W Polsce ten związek przyczynowo-skutkowy został poważnie zaburzony przez m.in. znikome znaczenie podatków płaconych bezpośrednio na rzecz wspólnoty lokalnej. Samorząd nie utrzymuje się z pieniędzy swoich mieszkańców, tylko z państwowej redystrybucji. Podatnik nie wie zatem, ile środków pochłania finansowanie usług, z których korzysta. Zostaje zerwana więź między ceną a kosztem realizowanego przez wspólnotę zadania. Prowadzi to do wielu nieporozumień: na przykład obywatele zakładają, że miasto ma im coś dać. Ścieżkę rowerową, bezpłatne przedszkole itp. Gdyby każdy widział we własnym zeznaniu PIT, jaką kwotę ze swojego dochodu odprowadza na działanie samorządu, bardziej interesowałby się, na co ta suma będzie przeznaczona, i rozumiałby, że każda usługa kosztuje. Aby jak najlepiej spożytkować także swoje własne pieniądze, chętniej brałby udział we wspólnym z władzami uzgadnianiu strategii dotyczących własnego miasta. A zarządzający musieliby bardziej liczyć się z ich zdaniem i razem budować możliwe do realizacji scenariusze rozwoju w danej wspólnocie.
Reklama
Należy się skupić na zaoferowaniu obywatelom realnych szans samorealizacji w ramach organizmu miejskiego. Stworzyć warunki dla ludzkich działań. Obserwujemy eksplozję nowych ruchów społecznych, coraz głośniej i śmielej mówi się o inicjatywie uchwałodawczej mieszkańców, dochodzi do wielu aktów spontanicznej samoorganizacji społecznej. Na pewno nie są potrzebne nowe instytucje i przepisy, tylko przestrzeń do wypełnienia, wolna od sztywnych uregulowań. Istotniejsze, by połączyć możliwości miasta z oczekiwaniami jego obywateli. Ktoś, kto płaci podatki w Warszawie, chciałby dostać od niej coś szczególnego, jakąś nagrodę za swój wkład w jej funkcjonowanie. Miastu powinno zależeć na przyciąganiu do siebie obywateli, na pewnego rodzaju konkurencji o człowieka. Stąd np. pomysł karty warszawiaka – swoistej premii za bycie podatnikiem, w ramach której np. opłaty za bilety długookresowe będą tańsze dla osób ze stolicy. Różnicowanie stawek w zależności od miejsca płacenia podatku powinno być jednak powiązane z dostępem do informacji o rzeczywistym koszcie danej usługi. W Polsce brakuje określenia, kim jest członek wspólnoty. Czy zostaje nim tylko osoba zameldowana na terenie danego miasta? A może powinien to być podatnik niezamieszkały na terenie samorządu, tylko tam pracujący? Jeśli nie zostanie to ustalone, coraz więcej osób będzie jeździło na gapę – korzystało z usług bez ponoszenia za nie bezpośredniej odpłatności.
Kluczem do sukcesu i uwspólniania troski o miasto byłoby jak najszybsze zlikwidowanie aktualnego rozziewu pomiędzy urzędnikiem a mieszkańcem. Niektóre samorządy i ludzie już zaczynają to rozumieć – prowadzony jest dialog, formułowane są potrzeby, dyskutowane kierunki działań, rozwiązywane problemy. Na przeszkodzie staje jednak wiele instrumentów systemowych, które trzeba zacząć naprawiać.
ikona lupy />
Agata Dąmbska Forum Od-nowa materiały prasowe / Dziennik Gazeta Prawna