Tego typu sytuacje są łatwo dostrzegalne, ale ignorowane przez polityków. „Różowe flamingi” znajdują się w jaskrawej opozycji do „czarnych łabędzi”, czyli zaskakujących wstrząsów, których wyniki są trudne do przewidzenia.

Napięta sytuacja z atomem w tle pomiędzy Indiami a Pakistanem może okazać się najbardziej niebezpiecznym „różowym flamingiem” na świecie - informuje portal Quartz.com.

Subkontynent indyjski, na którym leżą zarówno Indie, jak też Pakistan jest w tej chwili jednym z najbardziej niebezpiecznych regionów na świecie i nadal stanowi poważne zagrożenie dla stabilności globalnego porządku. Licząca 1,8 tys. mil granica pomiędzy oboma krajami jest jedyną, na której dwa atomowe mocarstwa toczą nieustannie wojnę. W ciągu ostatnich lat groźba wybuchu jądrowego konfliktu jeszcze się umocniła.

Indie i Pakistan od momentu uzyskania niepodległości w 1947 roku stoczyły ze sobą już 3 wojny. Włączyć do nich należy batalię zakończoną w 1971 roku, podczas której Pakistan utracił około połowy swojego terytorium (obecnie Bangladesz). Obecnie tzw. „kontrolna linia”, która dzieli sporny region Kaszmiru, stała się najniebezpieczniejszym punktem zapalnym.

Reklama

>>> Czytaj też: Nierówności na świecie maleją. Walka z ubóstwem rozegra się w Indiach

Zarówno „kryzys kargilski” (Kargil to miasto w północnych Indiach – przyp. red.) z 1999 roku, jak również atak na indyjski parlament wspieranych przez Pakistan bojowników z 2001 roku wprowadziły oba narody ponownie na skraj wojny. Jednak ostatnie dwa konflikty miały miejsce już po tym, jak Indie i Pakistan stały się atomowymi mocarstwami. Szybkie i zdecydowane dyplomatyczne interwencje odegrały kluczową rolę w zapobiegnięciu wojnie.

W tej chwili sytuacja jest jeszcze poważniejsza niż ta z przełomu stuleci. Indie od 2004 roku rozwijają militarną doktrynę o nazwie „Zimny Start”, której głównym założeniem jest zniechęcanie Islamabadu do sponsorowania nieregularnych ataków na Delhi. Polega ona na natychmiastowym odwecie na każdy atak, przeprowadzenie kilku szybkich natarć wojsk pancernych na terytorium wrogiego kraju oraz zabezpieczenie potencjalnych celów odwetowego jądrowego ataku ze strony Pakistanu. Zgodnie z zaleceniami doktryny indyjskie wojsko ma być zdolne do zmobilizowania pół miliona żołnierzy w czasie krótszym niż 72 godziny.

Problem polega na tym, że Pakistan w przeciwieństwie do Chin i Indii nie zrzekł się z priorytetowego traktowania broni jądrowej. Wprost przeciwnie, pakistańscy przywódcy oświadczyli, że w przypadku konwencjonalnego ataku ze strony sąsiada odpowiedzą bezpośrednio atomem. W związku ze wzrostem militarnego potencjału Indii (o charakterze konwencjonalnym) Pakistan przyśpieszył rozwój programu nuklearnego rozpoczynając testy broni jądrowej krótkiego zasięgu. Według niektórych obserwatorów pakistański program jest najszybciej rozwijającym się na świecie. Pakistan ma według szacunków wystarczająco materiału rozszczepialnego, by do 2020 roku wybudować ponad 200 głowic nuklearnych, czyli więcej niż będzie miała w tym czasie Wielka Brytania.

>>> Czytaj też: Chiny ruszają na podbój Pakistanu. Zainwestują 46 mld dolarów

Rozwój pakistańskiego programu zupełnie zmienia geopolityczny układ sił na subkontynencie. Poza zmuszeniem Indii do strategicznych wojskowych zmian niesie też ze sobą ryzyko dostania się części silnie rozproszonej pakistańskiej broni jądrowej w ręce ekstremistycznych terrorystów.

USA oraz reszta świata w tej chwili niewiele mogą zrobić, by zdeeskalować konflikt na indyjskiej granicy. Jednak amerykańscy politycy powinni poświęcić znacznie więcej uwagi i zaangażowania temu konfliktowi. Nawet niewielkie kroki mogą mieć znaczenie. Należy przede wszystkim utworzyć więcej kanałów dyplomatycznych, które umożliwią lepszy dialog i mediację pomiędzy zwaśnionymi stronami. USA powinny też nawiązać relacje z byłymi i obecnymi wojskowymi decydentami po obu stronach, by poprawić komunikację pomiędzy nimi konieczną w przypadku potencjalnego konfliktu.