Może się wydawać, że mamy system podatkowy gwarantujący obywatelom sprawiedliwą redystrybucję gospodarczego wzrostu. Nic bardziej mylnego.
Pracownik zarabiający u nas średnią krajową dostaje na rękę, według raportu PwC, zaledwie 71 proc. dochodów brutto. Natomiast osoba, która prowadzi jednoosobową działalność biznesową i inkasuje każdego miesiąca 100 tys. zł, odda fiskusowi tylko 20 proc. tego, co zarabia. Tak wygląda dziś podatkowa sprawiedliwość w Polsce.
Jak to możliwe, że partia, która wprowadziła program 500+ oraz odwołuje się do solidarności społecznej, nawet na moment nie zająknie się nad reformą systemu podatkowego – poza umiarkowanym podniesieniem kwoty wolnej, które jest kroplą w morzu potrzeb?

Polska kontra świat

Podatek od dochodów z pracy rośnie w Polsce od siedmiu lat. Znacznie odbiegamy od reszty państw OECD, bo w całej grupie notuje się spadek od trzech lat – wynika z raportu „Taxing Wages 2017” opublikowanego przez OECD. Obciążenia podatkowe w Polsce są na poziomie zbliżonym do średniej dla państw grupy – łączna danina z tytułu podatku dochodowego od osób fizycznych i składek na ubezpieczenie społeczne, jaką musi zapłacić przeciętny bezdzietny singiel z zarobkami na poziomie średniej krajowej, to ok. 36 proc.
Reklama
– Ale klin podatkowy, czyli różnica między całkowitym kosztem zatrudnienia pracownika na pełny etat a jego wynagrodzeniem na rękę, jest w Polsce szczególnie dotkliwy, ponieważ wciąż znajdujemy się na etapie rozwoju, w którym się bogacimy. Oczekujemy zatem wzrostu wynagrodzeń. Przeciętne w skali Europy pozapłacowe koszty pracy są dla nas kosztami wysokimi, szczególnie jeśli uwzględnimy udział w nich składek na ubezpieczenia społeczne – mówi Jakub Bińkowski, sekretarz departamentu prawa i legislacji Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.
Postawmy sprawę jasno – podatki w Polsce nie są wysokie. Stanowią, wraz ze składkami na ubezpieczenie społeczne, 32,5 proc. PKB, podczas gdy w UE 38,7 proc. PKB – wynika z raportu „Taxation Trends 2017” przygotowanego przez Eurostat. Jednak te wartości niewiele mówią o strukturze naszego systemu podatkowego. Jeżeli wejdziemy w problem głębiej, to okaże się, że Polska nie jest pod tym względem krajem dla biednych ludzi. – Obciążenia z tytułu podatku dochodowego są u nas jednymi z najniższych w Europie. To oznacza, że opłaty na rzecz fiskusa osób ubogich – w porównaniu z lepiej sytuowanymi – są bardzo wysokie na tle innych europejskich krajów należących do OECD – mówi dr hab. Marek Kośny, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.

Podatkowa regresja

W Polsce obowiązują dwa progi podatkowe dla osób fizycznych: 18 proc. i 32 proc. Pierwszy z nich dotyczy tych podatników, których roczne dochody nie przekraczają 85 tys. zł (przybliżona kwota). Wyższy podatek zapłacą osoby, których dochody przekraczają powyższą kwotę, ale 32-proc. podatek zostanie naliczony jedynie od sumy powyżej 85 tys. Jeśli ktoś zarabia rocznie 100 tys. zł, to zapłaci wyższą daninę tylko od 15 tys. zł.
Czy wspomniany próg dochodowy jest wysoki? Można się spierać, ale liczby nie pozostawiają wątpliwości. Dane Ministerstwa Finansów z października 2016 r. wskazują, że w wyższy próg wpada niecałe 3 proc. podatników. Odsetek ten jest tak niski również z tego powodu, że osoby zarabiające wystarczająco dużo, by musiały hojniej podzielić się z fiskusem, korzystają z możliwości wspólnego rozliczenia z małżonkiem. W 2015 r. skorzystało z tej możliwości 9,3 mln podatników. W przypadku, w którym jeden z małżonków zarabia znacznie mniej od drugiego, przy tej formie rozliczenia wspólne dochody dzieli się, dzięki czemu żadna z osób nie przekracza podatkowego progu. – Istnieje przepaść między opodatkowaniem osób najlepiej zarabiających w Polsce i w innych krajach Unii – twierdzi doradca OPZZ Piotr Szumlewicz. – We Francji, Szwecji czy Belgii górna stawka podatku PIT przekracza 50 proc., a w prawie wszystkich krajach rozwiniętych wynosi ponad 40 proc. – dodaje.
Poza tym w Polsce mamy jedną z najniższych kwot wolnych od podatku w UE. PiS co prawda podniosło ją w październiku do 8 tys. zł (z 6,6 tys. zł). Nie zmieniła się natomiast kwota wolna od podatku dla dochodów (stanowiących podstawę opodatkowania) przekraczających 13 tys. zł oraz nieprzekraczających 85 tys. zł. W rzeczywistości więc tak naprawdę niewiele osób odczuje nowelizację prawa.
Kwota zwolniona od daniny dla fiskusa w Polsce jest 26 razy niższa niż na Cyprze i prawie 19 razy niższa niż w Wielkiej Brytanii – wynika z opracowania PwC (raport zawiera obliczenia dla kwoty wolnej w Polsce sprzed najnowszej nowelizacji prawa, więc podane wartości w przyszłych latach będą nieznacznie się różniły). W Polsce od opodatkowania zwolnione są dochody ponad 10-krotnie niższe niż w Niemczech i prawie 5-krotnie niższe niż w Chorwacji.
Widać więc, że progresja podatkowa w Polsce dla osób fizycznych jest bardzo niewielka. Biorąc pod uwagę niski odsetek osób wpadających w wyższy próg podatkowy i niską kwotę wolną, można wręcz powiedzieć, że mamy w Polsce podatki liniowe. A nawet regresywne – jeśli przyjrzymy się bliżej miksowi podatkowemu w Polsce (o czym dalej).
Z przeprowadzonej jeszcze przed podatkową reformą PiS z poprzedniej kadencji analizy dokonanej przez Marka Kośnego wynika, że przy uwzględnieniu podatku dochodowego, składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne, VAT-u oraz akcyzy, uzyskiwaliśmy obciążenia praktycznie proporcjonalne do dochodu, czyli liniowe – z pewną progresją jedynie dla najwyższych dochodów. Jednak obniżenie podatku dla osób o najwyższych dochodach (wtedy maksymalna stawka wynosiła 40 proc.) oraz wprowadzenie możliwości liniowego opodatkowania dla osób prowadzących działalność gospodarczą zdecydowanie ograniczyły progresywność podatku dochodowego od osób fizycznych. – Biorąc pod uwagę, że ten podatek jest jedynym zdecydowanie progresywnym komponentem systemu obciążeń publicznoprawnych, nie zdziwiłbym się, gdyby obecny system okazał się jako całość regresywny – mówi Kośny.
Polska to też kraj, który bardzo łagodnie obchodzi się podatkowo z firmami. Nad Wisłą obowiązuje liniowy 19-proc. CIT (część przedsiębiorców obowiązuje stawka 15-proc.) oraz płaska zryczałtowana składka ZUS-owska. Tak zwany duży ZUS (składka na ubezpieczenie zdrowotne, społeczne i fundusz pracy) wynosi w 2017 r. 1172,56 zł. Co to oznacza w praktyce? Niezależnie od wysokości dochodów firm składka jest stała. Osoba zarabiająca 50 tys. zł miesięcznie zapłaci poza „liniowcem” bardzo tani dla niej ZUS. Nie trzeba nawet dodawać, że wspomniane ubezpieczenie będzie znacznie bardziej ciążyło osobom prowadzącym niewielką działalność gospodarczą. Takim, które wygenerują miesięcznie np. 3 tys. zł przychodu.
Z możliwości oferowanych przez fiskusa ochoczo korzystają Polacy. Z Europejskiego Badania Warunków Pracy opracowanego przez Eurofound wynika, że osoby prowadzące działalność gospodarczą w Polsce stanowią 19 proc. siły roboczej (23 proc. to osoby zatrudnione na umowach tymczasowych, a 58 proc. to inne formy zatrudnienia). Prawie połowa z tych osób (43 proc.) sama wybrała taką formę zatrudnienia. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma Polaków, którzy są zmuszani przez pracodawcę do podjęcia pracy na takich warunkach, ale wyraźnie widać, że to może się po prostu opłacać. A najbardziej kalkuluje się osobom o bardzo wysokich dochodach. Menedżer zarabiający 50 tys. zł miesięcznie odda fiskusowi ok. 20 proc. dochodów. W przypadku statystycznego Kowalskiego na umowie o pracę będzie to wartość zbliżona do 30 proc. Fikcyjne samozatrudnienie to także problem dla ZUS, który zmaga się z chronicznym niedoinwestowaniem, bo bogaci samozatrudnieni płacą znacznie niższe składki, niż płaciliby na umowach dla osób fizycznych. Niech nikogo nie zdziwi, że ponad 80 proc. milionerów w Polsce rozlicza podatki według 19-proc. stawki (dane z izb administracji skarbowej zebrał w sierpniu DGP).
Polska jest także w grupie krajów o najwyższych obciążeniach składkami na ubezpieczenia społeczne. Emeryci, jak pokazuje statystyka dochodów gospodarstw domowych, są przeciętnie nieźle uposażoną grupą społeczną. – Naprawdę relatywnie biedni są robotnicy i renciści, a ogromnie zróżnicowane są dochody rolników – mówi prof. Hanna Kuzińska z Akademii Leona Koźmińskiego. Jednak podkreśla, że choć składki na ubezpieczenia społeczne traktowane są często jak parapodatek, to jednak przynoszący po latach pożytki – świadczenie emerytalne gwarantowane konstytucyjnie. – Natomiast podatki są obciążeniem w zasadzie niezaadresowanym (trafiającym do budżetu i niedającym gwarancji zwrotu osobie płacącej – aut.) . To jest duża różnica – dodaje.
Jednak rząd pracuje nad zmianami w odprowadzaniu składek na ZUS, które dadzą kasie państwa w przyszłym roku ponad 5 mld zł ekstra wpływów. Nowelizacja ustawa o systemie ubezpieczeń społecznych znosi górny limit przychodu, powyżej którego nie płaci się składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe. Składka będzie odprowadzana od całości przychodu. Sejmowa komisja polityki społecznej i rodziny zarekomendowała poprawkę Senatu, która mówi, że ustawa wejdzie w życie od początku 2019 roku. Zmiana (według wyliczeń Ministerstwa Finansów) dotknie około 350 tys. podatników.

Zmiksowani podatnicy

Jeżeli przyjrzymy się tendencjom podatkowym w UE, to dostrzeżemy (chociażby na podstawie raportu „Taxation Trends 2017”), że najbardziej opodatkowana jest w praca, następnie konsumpcja, a w najmniejszym stopniu kapitał. Polska jest jednak na tym tle ciekawym przypadkiem.
Jak zauważa Kuzińska, kraje UE podzieliły się na te, które większość dochodów osiągają z podatków pośrednich, i te, które postawiły na podatki bezpośrednie. – To nie jest uproszczony podział na kraje lepiej i gorzej rozwinięte. Irlandia ma wysokie podatki pośrednie, ale Bułgaria też wybrała zasilanie głównie VAT-em. Natomiast takie kraje jak Dania, Finlandia czy Szwecja mają wyższe podatki bezpośrednie, co czasem tłumaczy się większą wrażliwością na sprawiedliwe rozdzielanie ciężarów związanych z utrzymaniem państwa – mówi Kuzińska.
Polska nie wykazuje niestety tego typu wrażliwości i bazuje na podatkach pośrednich. Według Eurostatu stanowiły one w Polsce (nazywane są w raporcie podatkami od produktów i importu) 13,4 proc. PKB. Natomiast podatki dochodowe zaledwie 7,2 proc. PKB (przy czym udział PIT jest znacznie większy niż CIT). Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w UE, gdzie wpływy budżetowe z podatków pośrednich i bezpośrednich są zbliżone – wynoszą odpowiednio 13,4 i 13 proc. PKB). Co to oznacza dla naszego Kowalskiego?
Podatki pośrednie (VAT, akcyza) obciążają znacznie mocniej kieszenie niezamożnych Polaków. Jest tak dlatego, że bieżąca konsumpcja pożera znacznie większy odsetek dochodów osób biednych. – Podatki pośrednie obciążają dochody regresywnie, gdyż im wyższy dochód, tym większa zdolność do oszczędzania, a od kwot niewydanych VAT i akcyzy nie płacimy – mówi Kuzińska. Przyjrzyjmy się przypadkowi dwóch osób: zarabiającemu minimalną krajową kasjerowi i inkasującemu 30 tys. zł miesięcznie menedżerowi. Jeśli założymy, że pierwszy wyda na życie 90 proc. dochodów, a drugi 30 proc., to kasjer zapłaci pośredni podatek od prawie całych swoich zarobków netto, a menedżer tylko od niewielkiej części. Resztę może odłożyć lub zainwestować.
Jednak zdaniem wiceprzewodniczącego Rady Podatkowej Konfederacji Lewiatan Rafała Iniewskiego oparcie przychodów budżetowych na podatku VAT i akcyzie jest dobrym rozwiązaniem. – Niższe stawki VAT „amortyzują” regresywność podatku, powodując, że w istocie nie stanowi dodatkowego obciążenia dla mniej zamożnych konsumentów, choć dla niektórych przedsiębiorców zróżnicowane stawki stanowią problem związany ze stosowaniem przepisów – twierdzi.
Jeżeli do tego wszystkiego dodamy relatywnie niski podatek od zysków kapitałowych, czyli tzw. podatek Belki (19 proc. od uzyskanego dochodu z inwestycji) oraz od najmu (8,5 proc. niezależnie od przychodu), to maluje nam się przed oczami ponury obraz (dla dużej części społeczeństwa).

Zagubieni przedsiębiorcy

Jak problem postrzegają polscy przedsiębiorcy? Z przeprowadzonego przez firmę Maison & Partners badania „Przedsiębiorcy o podatkach” wynika, że zdecydowana większość firm jest niezadowolona z aktualnego stanu prawnego w zakresie danin publicznych. 92 proc. z nich chce uproszczenia systemu, który jest postrzegany jako nieprzyjazny, niesprawiedliwy i niezrozumiały. 41 proc. badanych (głównie z sektora usług oraz firm z największym doświadczeniem) jest za wprowadzeniem podatku liniowego. Co ciekawe, podatek progresywny popiera tylko 17 proc. przedsiębiorców – głównie z sektora przemysłowego. Jak zauważył prezes ZPP Cezary Kaźmierczak, przedsiębiorcy są znacznie bardziej niezadowoleni z podatków w Polsce niż ogół społeczeństwa. – Znacznie częściej niż społeczeństwo wiedzą, jaki system podatkowy preferują, a co zapewne za tym idzie, mają większą wiedzę na temat systemu podatkowego – mówi.
Z kolei wiceprzewodniczący Rady Podatkowej Konfederacji Lewiatan Rafał Iniewski zwraca uwagę na to, że przedsiębiorcy to bardzo niejednorodna grupa, wobec czego nie można mówić w jej przypadku o jednoznacznej ocenie podatków nad Wisłą. W Polsce jest 1,8 mln przedsiębiorców, z czego 1,7 mln to przedsiębiorstwa mikro (zatrudniających do 10 osób). W istocie jednak połowa z nich to przedsiębiorstwa bardzo małe (często używa się wobec nich określenia nano) – to głównie samozatrudnieni, przedstawiciele wolnych zawodów i drobni handlowcy, którzy zazwyczaj nie są pracodawcami. To prawie połowa polskiego „biznesu”. Ekspert podkreśla, że podejście tej grupy do płacenia daniny fiskusowi jest takie samo jak osób prywatnych, a nie firm. Nie odbiega ona specjalnie poziomem dochodów od przeciętnego pracownika. – Grupa ta w odróżnieniu od pracowników widzi dokładnie kwoty podatków, które odprowadza i traktuje operację opodatkowania jako pomniejszenie ich majątku prywatnego. W tym sensie wśród prawie połowy polskiego biznesu dominować będzie krytyczna opinia na temat poziomu opodatkowania. Bez znaczenia pozostaje dla tej grupy struktura systemu podatkowego. Ważna jest płacona kwota. Zmienić to może dopiero znaczące podniesienie poziomu dochodów nanoprzedsiębiorców. Formalna atrakcyjność obciążeń podatkowych nie jest przez nich dostrzegana – dodaje.
Warto też pamiętać, że patrząc na mikroprzedsiębiorców tylko pod kątem płaconych przez nich podatków, nie bierzemy pod uwagę takich kwestii, jak: brak gwarancji dochodów, świadczeń urlopowych, bonusów zatrudnieniowych czy odpowiedniego zabezpieczenia w przypadku choroby. Znamienne jest to, że w wielu badaniach ideałem dla młodych ludzi jest praca na etacie w urzędzie lub dużej korporacji. Iniewski zauważa, że millenialsów, czyli pokolenia urodzonego w latach 80. i 90., nie przyciąga ani podatek liniowy, ani niski ZUS, ani długoterminowa perspektywa zarobienia dużych pieniędzy. Ważna jest stała pensja, realny brak możliwości zwolnienia z pracy, urlop, świadczenia pozapłacowe i brak ryzyka. – Każda próba „sprawiedliwego” opodatkowania nanoprzedsiębiorców, czyli np. ozusowania (tak jak pracowników), zakończy się wepchnięciem tej grupy na poziom prekariatu – mówi Iniewski.
Jakich zmian w systemie podatkowym oczekują przedsiębiorstwa? W badaniu „Przedsiębiorcy o podatkach” zapytano polski biznes o ocenę propozycji nowych rozwiązań podatkowych. Pierwsza z nich to danina wyliczana jako procent od sprzedaży firm. W drugim systemie podatek miałby być obliczany jako stała wartość procentowa podatku od funduszu płac (w wysokości 25 proc.). Obie propozycje spotkały się z dużym, blisko 90-proc. poparciem.
Jeśli wzrost opodatkowania małych polskich przedsiębiorstw nie jest dobrym rozwiązaniem, to gdzie Kowalski powinien szukać fiskalnej sprawiedliwości? Kluczem może się okazać rozwiązanie problemu, na który zwracał uwagę m.in. francuski ekonomista Thomas Piketty, autor „Kapitału XXI wieku”. Chodzi o opodatkowanie majątków. – Problemem naszego systemu podatkowego jest brak podatków majątkowych. Mamy w Polsce hybrydowy podatek od nieruchomości, który pozornie obciąża prywatny majątek, natomiast opodatkowuje wysoko majątek przeznaczony na działalność gospodarczą – mówi Iniewski. Zdaniem eksperta powinniśmy wprowadzić realny podatek od majątku prywatnego, który pozwoliłby zmniejszyć obciążenia osób prywatnych podatkiem dochodowym. Powstrzymałoby to także zapędy niektórych osób do opodatkowania działalności gospodarczej na takich samych zasadach jak dochodów z pracy. Być może pozwoliłoby również na zmniejszenie nominalnych stawek w podatkach dochodowych. – Efektem powinno być wsparcie klasy średniej, rodzin, oraz obniżenie kosztów pracy. Przyczyni się to do rozwoju gospodarczego realizowanego w optymalnej strukturze społecznej – dodaje Iniewski.

Wątpliwe korzyści

Jak to możliwe, że problem, który dotyczy większości społeczeństwa, jest tak mało obecny w debacie publicznej i politycznej? Podatki są niewygodnym dla polityków tematem, a każde zmiany w tym zakresie są odbierane społecznie z dużą nieufnością. Co ciekawe, to deklarujący od dawna prosocjalną politykę PiS obniżył podatki podczas poprzedniej kadencji swoich rządów (likwidacja najwyższego progu podatkowego). Partia przekonywała, że zmiana będzie miała korzystny wpływ na gospodarkę. Miała doprowadzić do wzrostu oszczędności prywatnych i inwestycji firm. Jednak po dekadzie od wprowadzenia zmian nie widać wspomnianych efektów.
W Polsce od dawna występuje niska stopa oszczędności. Z badania Fundacji Kronenberga przy banku Citi Handlowym wynika, że regularnie odkłada na przyszłość jedynie 13 proc. Polaków. Mają oni jednak świadomość znaczenia oszczędzania – 70 proc. uważa, że warto to robić regularnie. Życie i oddawane comiesięcznie fiskusowi pieniądze weryfikują ich plany. O konieczności zmiany zachowań Polaków w tym zakresie mówi często premier Mateusz Morawiecki. To istotne między innymi z punktu widzenia konsumpcji, rozwoju rodzimego rynku kapitałowego czy uniezależnienia się od zagranicznych inwestycji.
Co z inwestycjami? Polskie firmy siedzą na furze gotówki. Z raportu NBP wynika, że na koniec 2015 r. na kontach i depozytach przedsiębiorstw znajdowało się ponad 249 mld zł. Co ciekawe, kwota ta szybko rośnie. Jeszcze na koniec pierwszego kwartału 2015 r. wynosiła 211,4 mld zł. Również polski system bankowy ma permanentną nadpłynność finansową – banki niechętnie pożyczają firmom (a już na pewno chętniej pożyczają osobom prywatnym niż firmom), bo unikają ryzyka inwestycyjnego.
– Średnie miesięczne dochody osób korzystających z liniowego CIT przekraczają 18 tys. zł. To olbrzymi i niezrozumiały przywilej, który nie przekłada się na wzrost inwestycji, a jest jedynie potężnym zastrzykiem gotówki dla najlepiej zarabiających Polaków – mówi Piotr Szumlewicz. Ekspert podważa też zasadność istnienia Specjalnych Stref Ekonomicznych, które gwarantują przedsiębiorcom zwolnienia podatkowe. – Ich pozytywny wpływ na gospodarkę również może budzić wiele wątpliwości – twierdzi Szumlewicz.
OPZZ opowiada się za kilkoma zasadniczymi zmianami w polskim systemie podatkowym. Polska centrala związkowa uważa, że podatki i składki powinny być o wiele bardziej progresywne niż obecnie. – Kwota wolna od podatku powinna być wyższa, ale należy jednocześnie wprowadzić dodatkową stawkę podatku PIT, np. w wysokości 50 proc. Poza tym należałoby znieść możliwość płacenia przez przedsiębiorców podatku liniowego. Warto też zlikwidować wiele przywilejów i ulg dla przedsiębiorców, które nie przyczyniają się do wzrostu inwestycji czy płac, a jedynie drenują finanse państwa – podsumowuje Szumlewicz.

Poza dyskusją

Symptomatyczne jest, że „liniowe” lub wręcz „regresywne” systemy podatkowe charakteryzują kraje, które od niedawna posiadają kapitalistyczne wolnorynkowe gospodarki. W krajach Zachodu progresja podatkowa jest znacznie większa niż np. na Węgrzech czy w Polsce. Ma to oczywiście ekonomiczne uzasadnienie. O ile w Europie Środkowo-Wschodniej dominują w publicznym dyskursie ekonomicznym neoliberalne dogmaty („im niższe podatki, tym lepiej”, „niskie podatki – szybszy rozwój firm” itp.), o tyle na Zachodzie progresja podatkowa jest traktowana jako oczywiste rozwiązanie, na które po prostu stać kraje i którego się nie kwestionuje.
Czy system podatkowy w Polsce może ulec zmianie w najbliższych latach? Polacy w zdecydowanej większości (92 proc.) uważają, że należy dzielić się z fiskusem dochodami, bo jest to konieczne do finansowania m.in. bezpieczeństwa i służby zdrowia. Jednak aż 87 proc. z nich uważa, że podatki są zbyt wysokie. Poza tym jesteśmy przekonani, że wydawane są nieracjonalnie – wynika z sondażu CBOS z 2016 r. Tyle w kwestii społecznej recepcji. Kluczowe znaczenie dla wprowadzenia potencjalnych zmian ma jednak polityka animatorów systemu podatkowego oraz umiejscowienie analizowanego problemu w debacie publicznej głównego nurtu. Tylko po co? Przecież nikt nie wychodzi na ulice.