/>
Bratkiewicz to autor odtajnionej właśnie przez Waszczykowskiego notatki MSZ dotyczącej polityki wschodniej. Dokumentu, którego sporządzenie i upublicznienie mówi o Polsce więcej niż niejedna analiza politologiczna. Dyrektor dowiódł miałkości rozważań MSZ na temat Wschodu. Właściwie przestrzelił niemal we wszystkich przewidywaniach w kwestii Rosji i Ukrainy. Z tego nie będziemy go rozliczać; w 2008 r. „taki mieliśmy klimat”. Próżno było szukać analityków, którzy przewidywali atak na Gruzję czy Ukrainę. Nie spodziewało się tego NATO, które na szczycie w Bukareszcie w kwietniu 2008 r. obiecało uchylenie tym państwom drzwi do Sojuszu. Grzechem notatki jest raczej jej pretensjonalność, ogólnikowość, poczucie wyższości i myślenie życzeniowe. Czyli stały zestaw, który definiuje stosunek Polski do Wschodu.
Bratkiewicz pisze o „polskiej specjalizacji w sprawach rosyjskich i oczywiście szeroko pojmowanych wschodnioeuropejskich”. I o tym, że może nas ona „zakotwiczyć w rodzinie zachodniej, oczekującej od nas takiej ekspertyzy”. Tak jakby Niemcy, Francuzi czy Brytyjczycy nie mieli departamentów wschodnich w MSZ, ambasad, wywiadów, korespondentów, organizacji pozarządowych. O „oczekiwaniu ekspertyzy” mógłby mówić człowiek, który nigdy nie był w Kijowie czy Moskwie. Do tych miast szanujący się deputowany do Bundestagu wysyła tabuny asystentów, by zbierali mu aktualne dane na temat polityki, gospodarki i jakości elit. Ilu korespondentów na Donbasie mają Polacy? A ilu Brytyjczycy czy Niemcy? Jaki jest budżet Fundacji Adenauera w Kijowie, a jaki polskich NGO? O ile można było w 2008 r. nie przewidzieć aneksji Krymu, o tyle już wtedy mogliśmy racjonalnie ocenić nasze aktywa na Wschodzie.
/>
Reklama
Nie pastwmy się jednak więcej nad byłym już przecież dyrektorem. Weźmy pod lupę brak odpowiedzialności Witolda Waszczykowskiego jako szefa MSZ. Nawet jeśli kuchnia dyplomatyczna dyrektora Bratkiewicza to podrzędny kebab, a nie restauracja z gwiazdką Michelina, nie oznacza to, że można odkrywać jej kulisy. Zadaniem ministra spraw zagranicznych nie jest wcielanie się w rolę whistleblowera. Nawet jeśli analiza Bratkiewicza jest słaba, nie można prezentować rywalom państwa in extenso stylu wnioskowania, argumentacji i formułowania tez w pokojach MSZ. Wiedza o naszych słabościach również jest informacją.
Jeśli minister uznał, że dokument dowodzi przestępstwa, powinien zgłosić sprawę do prokuratury. By poprawić sytuację w MSZ, nie trzeba ujawniać materiałów, które powstały niecałą dekadę temu. Nie trzeba rujnować zaufania do państwa. Notatka dyrektora była dowodem na poważne braki intelektualne ekipy kształtującej politykę wschodnią za rządów PO-PSL. Odtajnienie jej jest z kolei dowodem na brak zrozumienia tego, czym jest ciągłość instytucjonalna i dyskrecja w funkcjonowaniu państwa. Gdyby nie wojna za naszą wschodnią granicą, można by to potraktować jako pewną egzotykę. W dzisiejszych warunkach głupota i brak odpowiedzialności stanowi prawdziwe zagrożenie. ⒸⓅ