Biały Dom "rozważa opcje" w reakcji na decyzję rosyjskiego prezydenta Władimira Putina o ograniczeniu o 755 osób personelu amerykańskich placówek dyplomatycznych w Rosji - powiedziała rzeczniczka Białego Domu Sarah Huckabee Sanders w poniedziałek.

Na konferencji prasowej Sanders zignorowała pytania o to, kiedy prezydent USA Donald Trump podpisze przyjętą w ubiegłym tygodniu ustawę Kongresu o zaostrzeniu sankcji wobec Rosji. "Kiedy będziemy mieli coś do powiedzenia, damy wam znać" - powiedziała rzeczniczka.

Trump, który od objęcia urzędu w styczniu musi bronić się przed podejrzeniami o kontakty osób z jego sztabu wyborczego z przedstawicielami Kremla, zapowiedział, że podpisze tę ustawę.

Biały Dom nie wyjaśnił dotychczas, dlaczego prezydent nie podpisał jeszcze ustawy, która możliwość zniesienia bądź złagodzenia sankcji wobec Rosji uzależnia od zgody Kongresu, krępując ręce administracji w prowadzeniu polityki zagranicznej wobec Moskwy. Amerykańscy eksperci przeciwstawiają brak reakcji Trumpa na odwetowe poczynania Putina wobec USA wypowiedziom wiceprezydenta Mike'a Pence'a, który podczas wizyty w Estonii w poniedziałek zdecydowanie potępił "agresywne poczynania Rosji zmierzające do destabilizacji demokratycznych państw, w tym społeczeństwa amerykańskiego".

Zdaniem wielu amerykańskich ekspertów decyzja Putina o zmniejszeniu personelu amerykańskich placówek dyplomatycznych w Rosji o 755 osób może być wybiegiem zmierzającym do wzmocnienia rosyjskiego stanowiska. Za taką tezą - wskazał w poniedziałek na portalu tygodnika "New Yorker" Joshua Yaffa - przemawia fakt, że Moskwa nie może "wydalić" z kraju 755 dyplomatów amerykańskich, bo... w Rosji nie ma ich aż tylu.

Reklama

W 2013 roku rząd USA zatrudniał w Rosji w ambasadzie i trzech konsulatach 1276 osób, z czego tylko ok. 300 osób stanowili Amerykanie - nie tylko dyplomaci z Departamentu Stanu, ale także przedstawiciele różnych resortów i agencji rządu federalnego, od Agencji Rozwoju Międzynarodowego przez ministerstwo rolnictwa po FBI i NASA - wskazuje Yaffa, powołując się na dane bloga Diplopundit. Biorąc pod uwagę, że zatrudnienie w amerykańskich placówkach dyplomatycznych w Rosji od lat pozostaje na mniej więcej tym samym poziomie, należy przyjąć, że także obecnie pozostali pracownicy amerykańskich placówek dyplomatycznych w Rosji to obywatele Rosji - personel techniczny i administracyjny zapewniający funkcjonowanie ambasady w Moskwie i konsulatów w trzech innych miastach.

Dlatego zarządzona przez Putina redukcja personelu dotknie przede wszystkim obywateli rosyjskich, którzy nie tylko stracą pracę, ale też będą mieli większe trudności z uzyskaniem amerykańskich wiz.

Za - jak to określiła we wtorek redakcja dziennika "Washington Post" - "wkroczenie na drogę prowadzącą do nowej zimnej wojny" rosyjski MSZ obwinia w wydanym oświadczeniu "pewne środowiska w USA opętane rusofobią i dążące do otwartej konfrontacji z naszym krajem (Rosją)".

Taka wykładnia ostatnich wydarzeń przedstawiona w komunikacie rosyjskiego MSZ - jak ocenia Yaffa - ma przeciwstawić Trumpa, który chce poprawy stosunków z Rosją, "opętanemu rusofobią Kongresowi", lewicowym mediom i "ukrytemu państwu" (tzw. deep state), czyli pogrobowcom Baracka Obamy, którzy torpedują poczynania obecnego prezydenta.

Yaffa zwraca uwagę, że Putin ogłosił swoją decyzję o redukcji personelu amerykańskich placówek dyplomatycznych już po tym, jak Kongres przyjął ustawę o zaostrzeniu sankcji wobec Moskwy, ale zanim została ona podpisana przez Trumpa. Tym samym rosyjski przywódca dał prezydentowi USA czas - do 1 września - na wykazanie, że zaostrzenie sankcji nie leży w interesie USA.

Niezależnie od tego, jak skuteczna okaże się typowa dla Putina taktyka siania niezgody, przewidziane w ustawie Kongresu zaostrzenie sankcji wobec Moskwy zaszkodzi interesom Rosji bardziej, niż zarządzona przez Putina redukcja personelu amerykańskich placówek dyplomatycznych w Rosji przyniesie strat USA - zauważa Michael Rubin na portalu neokonserwatywnego miesięcznika "Commentary".

"Jeśli Putinowi tak bardzo zależy na proporcjonalności, sekretarz stanu (Rex) Tillerson powinien zapytać, dlaczego USA posiadają w Rosji jedną ambasadę i konsulaty w trzech miastach, podczas gdy Rosja ma w USA jedną ambasadę i konsulaty w czterech miastach" - wskazuje Rubin.

Zdaniem publicysty "rosyjskie konsulaty w San Francisco i Seattle prawdopodobnie poświęcają tyle samo czasu szpiegostwu przemysłowemu co działalności konsularnej", dlatego "zamiast widzieć w pogorszeniu stosunków dyplomatycznych tragedię, (amerykańscy dyplomaci) powinni dostrzec dobrą okazję; ograniczenie stosunków dyplomatycznych z Rosją, jeśli zostanie przeprowadzone właściwie, może bardziej zaszkodzić interesom Rosji niż USA" - konkluduje Rubin.