Zaznaczyła, że takie tempo podpisywania umów ma miejsce od połowy ubiegłego roku. Zapewniła, że w związku z tym nie ma obaw o realizację zakładanych na ten rok 16,8 mld zł wydatków ze środków unijnych.

- Jeśli chodzi o wypłaty tych środków unijnych, podpisywanie umów, ogłoszenia o konkursach to jest taki boom i taka dynamika, że wszyscy jako Polacy, jako naród i jako rząd powinniśmy się z tego cieszyć - podkreślała minister.

"Mamy w tej chwili w umowach (na realizację projektów unijnych - PAP) 14,5 mld zł, które już pracują" - dodała.

Przypomniała, że w zeszłym roku zakończył się budżet poprzedniej perspektywy wydatkowania unijnych pieniędzy (2004-2006), ale z powodu kryzysu UE przedłużyła o pół roku ich wydatkowanie.

Reklama

- Nam się to przydało, dlatego że bardzo wzrósł kurs euro i w związku z tym strasznie przybyło pieniędzy. W ciągu dwóch miesięcy - grudzień, styczeń - wypłaciliśmy tym, którzy składają wnioski, 2 mld 800 mln zł, a na różnicach kursowych +zarobiliśmy+ 1 mld 800 mln, czyli właściwie wypłaciliśmy tylko miliard - wyliczyła. Jak poinformowała minister, pod koniec 2007 roku, kiedy rozpoczęła urzędowanie, wykorzystanie "starej perspektywy" wyniosło 68 proc.

- Nie damy sobie zabrać tych trzydziestu kilku procent, które myśmy zrobili. To nie jest zasługa poprzednich dwóch lat; to jest zasługa jeszcze wcześniejszych rządów i w bardzo dużej mierze tego rządu - odniosła się do zarzutów opozycji.

PiS zarzuca obecnej ekipie zbyt wolne wydatkowanie środków unijnych. "Dosyć mam powtarzania, że jest dobrze" - podkreśliła Bieńkowska.

Odniosła się także do opublikowanego w poniedziałek raportu BCC, z którego wynika, że do tej pory Polska otrzymała z UE 2 mld zł, czyli niespełna jeden procent wszystkich pieniędzy przeznaczonych na lata 2007-2013.

- Pieniądze unijne kierują się taką zasadą, że trzeba je najpierw wydać i potem są zwracane z UE - skomentowała.

- Mamy z UE sporą zaliczkę, która już leży w NBP i w tej chwili z niej korzystamy. Według naszych szacunków, kilkanaście miliardów do ok. 20 miliardów zł już pracuje w gospodarce" - dodała. Wyjaśniła, że wypłacone przedsiębiorcom pieniądze z unijnej zaliczki muszą przejść kolejne etapy administracyjne, zanim "wrócą do budżetu z UE.

Bieńkowska pytana, czy potrzebne są jej szersze kompetencje, żeby kontrolować wydatkowanie unijnej kasy, odparła: Nie muszę być wicepremierem; jako minister rozwoju regionalnego, który zarządza wszystkimi programami unijnymi, mam kompetencje, żeby w tym zakresie mówić poszczególnym ministrom, co u nich jest źle i co mają robić.

Dodała, że na każdym posiedzeniu rządu przedstawia premierowi informację z postępów w funduszach unijnych. "Od dwóch tygodni nie ma o czym mówić, bo idzie dobrze" - skwitowała. Choć zauważyła, że wspólnie z Komisją Europejską Polska musi przeanalizować możliwość przyspieszenia oceny "dużej ilości dużych projektów", głównie infrastrukturalnych, których ocena przez KE trwa nawet do siedmiu miesięcy. Takich projektów jest 200.

Pytana o możliwość pisania i oceniania wniosków przez tych samych ekspertów - o czym pisała wtorkowa "Gazeta Wyborcza" - Bieńkowska przypomniała, że MRR pod jej kierownictwem wprowadziło zapisy, "że każdy ekspert, który sprawdza jakikolwiek wniosek, pod groźbą odpowiedzialności karnej deklaruje, że nic go z tym wnioskiem (przez niego ocenianym - PAP) nie łączy".

"Zrobiliśmy wszystko co możliwe, żeby ten system uszczelnić" - dodała. Zapowiedziała, że jeśli wystąpią podejrzenia, że eksperci oceniali własny wniosek bądź zaniżali ocenę, ponieważ w konkursie zgłoszony był także ich wniosek, to "będziemy egzekwować te oświadczenia".

"Ja absolutnie tej kwestii nie lekceważę (...) i jestem bezwzględna, jeśli chodzi o tępienie tego typu działań i uważam, że to jest niedopuszczalne" - podkreśliła. Zaznaczyła jednocześnie, że gdyby jej resort chciał "krzyżowo sprawdzać każdy wniosek", to przy prawie 80 tys. złożonych wniosków "unieruchomimy ten system". (PAP)

jzi/ pad/ gma/