W USA czwartkowa sesja była kontynuacją huśtawki nastrojów. Tym razem rządziły byki. Twierdzono, że powodem do wzrostu indeksów były opublikowane w czwartek dane makro, ale to nie jest prawda. Były inne czynniki, które bykom pomogły.

Spójrzmy jednak wpierw na te „doskonałe” dane. Były niejednoznaczne. Tygodniowy raport z rynku pracy w USA był rzeczywiście niezły. Ilość nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych spadła do 395 tys. (oczekiwano 403 tys.). Spadła też średnie 4. tygodniowa. Nie były to jednak dane znakomite, a poza tym, o czym może świadczyć to, co działo się w jednym tygodniu? Na dane o bilansie handlu zagranicznego USA rynki zazwyczaj nie reagują, ale odnotować trzeba, że były zdecydowanie gorsze od oczekiwań. Spodziewano się, że deficyt w czerwcu się zmniejszył, a tymczasem wzrósł z 50,8 do 53,07 mld USD.

Rynek akcji dostał też inne wsparcie. Po środowej sesji nadeszły niezłe informacje. Cisco opublikowało bardzo dobry raport kwartalny. Poza tym Barack Obama, prezydent USA spotkał się z Benem Bernanke, szefem Fed i Timothy Geithnerem, sekretarzem skarbu USA ( szerszym gronie). To może sygnalizować, że przygotowywane są jakieś plany obronne. W połączeniu z zapowiedziami odnośnie do planów europejskich polityków takie informacje musiały pomóc bykom. Poza tym twierdzono (CNBC), że na giełdach w Mediolanie i Paryżu może zostać wprowadzony zakaz krótkiej sprzedaży.

Na to wszystko nałożyła się bliskość wtorkowego i środowego dna, czyli czynnik techniczny. Byki miały nadzieję, że jeśli przepchną indeks S&P 500 przez poziom 1.172 pkt. (prawie się udało) to powstanie formacja podwójnego dna (pisałem o tym w środę), dzięki czemu wygenerowany zostanie sygnał kupna. Teoretycznie tak właśnie by było, ale pamiętać trzeba, że takie podwójne dno bardzo szybko może się zamienić w prospadkową flagę. Kolejne sesje pokażą o co chodzi.

Na GPW w czwartek nadal panowała olbrzymia zmienność. Po nieznacznie pozytywnym rozpoczęciu dnia wystarczyło niewielkie pogorszenie nastrojów na innych giełdach (zejście z trzyprocentowych wzrostów do 1,5 procentowych), żeby WIG20 błyskawicznie stracił blisko trzy procent. Gołym okiem widać było, że fundusze sprzedają dlatego, że muszą. Fala umorzeń jednostek uczestnictwa zmusza je do sprzedawania akcji, mimo że zapewne tego nie chcą, bo analitycy musieli zakładać, że po dużych spadkach zobaczymy duże odbicie.

Reklama

Potem straty zostały odrobione i WIG20 zabarwił się na zielono, ale trwało to tylko chwilę. Spadające indeksy w Europie znowu poprowadziły nasz indeks na południe. Do prawdziwej przeceny doszło po godzinie 13.00, kiedy zanurkowały indeksy europejskie po opublikowaniu przez Reutersa informacji o możliwych przyśpieszonych wyborach we Włoszech. WIG20 tracił ponad trzy procent.

To też zresztą nie był koniec zmienności, bo po pobudce w Stanach i po publikacji danych w USA indeksy bardzo szybko wróciły do poziomu neutralnego, a potem pognały na północ. Tym razem sytuacja się odmieniła. W poprzednich dniach nie było komu sprzedać akcji, bo popyt uciekał głęboko do dołu. Tym razem nie było od kogo akcji kupić, bo podaż uciekała mocno do góry. Tak zawsze się dzieje po dużych spadkach. Dlatego też wzrost WIG20 o 4,53 proc. nie jest niczym dziwnym. Prawdopodobieństwo (na razie tylko korekcyjnego), wzrostu w najbliższych dniach jest duże. Zazwyczaj taka korekta ma postać ABC (wzrost, spadek, wzrost do poziomu wyższego niż pierwszy wzrost). Na słabym rynku zdejmuje około 1/3 spadków, na mocniejszym 1/2.