Trójpak energetyczny wprowadza wiele nowości w stosunkach między klientami a firmami energetycznymi. Niektóre są korzystne dla firm, choćby te dotyczące ceny płaconej przez dystrybutorów prądu za energię wytwarzaną przez Kowalskiego w zamontowanym na dachu panelu solarnym. Inne jednak uderzają w przedsiębiorstwa. Chodzi głównie o rygorystyczne podejście do rozpatrywania reklamacji składanych przez klientów zakładów energetycznych i prawa do zmiany sprzedawcy. Sprawa dotyczy największych koncernów energetycznych: Tauronu, PGE, Energi, Enei i RWE Polska, a także rosnącej liczby małych sprzedawców. Branża twierdzi, że jest gotowa na nowe regulacje. Choć przyznaje, iż poprzeczka zawieszona jest wysoko.
– Termin 14 dni na rozpatrzenie reklamacji jest możliwy do realizacji – zapewnia Piotr Wróbel z PGE Obrót.
W mniej oficjalnych rozmowach przedstawiciele energetyki przyznają, że obawiają się natłoku reklamacji i zakorkowania biur obsługi klienta. W skali kraju skarg i pism kierowanych do firm energetycznych już dziś są tysiące. Sławomir Krenczyk, rzecznik Enei zapewnia, że w przypadku reklamacji składanych od maja do sierpnia klienci oczekiwali na odpowiedź średnio 11 dni. To oznacza, że były przypadki przekroczenia progu 14 dni.
>>> Czytaj też: Mały trójpak to bat na opieszałość energetyków
Reklama
Firmy energetyczne przyznają, że trudne będzie dotrzymanie nowych terminów związanych z zamknięciem procesu zmiany sprzedawcy w ciągu 21 dni i końcowego rozliczenia w 42 dni od zmiany sprzedawcy. – Te zapisy są efektem wdrażania unijnych dyrektyw – przypomina Agnieszka Głośniewska, rzeczniczka Urzędu Regulacji Energetyki.
– Od tego, czy proces ten przebiega szybko i skutecznie, zależą decyzje klientów co do zmiany sprzedawcy, dlatego dołożymy wszelkich starań, by te terminy były zachowane – zapowiada Magdalena Rusinek z Tauronu.
Z poprawek cieszy się nie tylko URE, ale i Urządu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. – Postulowaliśmy o zmiany wzmacniające pozycję odbiorców w relacjach z zakładami energetycznymi – mówi Małgorzata Cieloch, rzecznik UOKiK, i przypomina raport dotyczący rynku energii z 2011 r. Zdaniem UOKiK firmy energetyczne wykorzystywały dominującą pozycję i wielkość. Największa bolączka? Ciągnące się tygodniami reklamacje dotyczące rachunków. Teraz, jeśli zakład energetyczny nie odpowie na naszą skargę, możemy się uważać za zwycięzców. A racja w większości sporów z energetyką leży po stronie klientów. Z danych UOKiK wynika, że z ponad 2 tys. interwencji rzeczników praw konsumenta do przedsiębiorstw dostarczających do naszych domów media, aż 1,3 tys. zakończyło się pozytywnie dla klientów. Druga strona rację miała tylko w przypadku 300 takich spraw.
Christian Schnell: Na sprzedaży energii z mikroinstalacji się nie zarobi
Wczoraj wszedł w życie mały trójpak energetyczny. Co on oznacza dla rynku zielonej energii?
Zmiana w prawie energetycznym przewiduje nowy rodzaj odnawialnych źródeł energii (OZE) – mikroinstalacje. Są to urządzenia o łącznej mocy zainstalowanej do 40 kW elektrycznych – co w praktyce odpowiada np. instalacji fotowoltaicznej o powierzchni 80 mkw. znajdującej się na domu jednorodzinnym. Dzięki noweli właściciele takich urządzeń, chcący przyłączyć je do sieci, traktowani mają być preferencyjnie: chodzi o zwolnienie z opłaty przyłączeniowej, a także z obowiązku prowadzenia działalności gospodarczej. Ubiegając się o wydanie warunków przyłączenia, zobligowani będą jedynie do dostarczenia tytułu prawnego do odpowiedniej nieruchomości i samej instalacji OZE. Jako wytwórcy energii w mikroinstalacjach otrzymają też gwarantowaną cenę zakupu, a obowiązek nabycia energii spoczywać będzie na sprzedawcy z urzędu, tzn. lokalnym.
To początek obywatelskiej zielonej energetyki?
Niestety nie. Na etapie prac legislacyjnych w Senacie pojawiła się bowiem niezapowiedziana autokorekta Ministerstwa Gospodarki o obniżeniu gwarantowanej ceny zakupu energii elektrycznej z mikroinstalacji do 80 proc. ceny z rynku konkurencyjnego w poprzednim roku (cena URE). Obecnie wynosi ona 20,14 gr/kWh. Za produkowaną zieloną energię elektryczną obywatel otrzyma więc ok. 16 gr/kWh. Dokładnie tyle, ile wynosi cena hurtowa dla prądu produkowanego w elektrowniach węglowych. Przy tym cena, którą taki wytwórca – już jako konsument – zapłaci zakładom energetycznym, wynosi ok. 60 gr/kWh – uwzględniając cenę za energię, podatki, opłatę przesyłową i dystrybucyjną.
Te wyliczenia prowadzą do prostego wniosku. Jeżeli właściwy koszt produkcji zielonej energii wynosi 120 gr/kWh, jak zakładał to rząd w projekcie dużego trójpaku z października ub.r. przy ustaleniu stałych taryf dla mikroinstalacji, to dotacja na urządzenie i na jego instalację w wysokości co najmniej 50 proc. jest konieczna, żeby nie stracić na tym interesie.
To w sytuacji produkowania prądu na własny użytek. A co wtedy, gdy nadmiar energii obywatelskiej trafi do sieci?
Wtedy osoba, która zainwestowała w mikroinstalacje, na pewno poniesie stratę. I to niezależnie od wysokości bezpośredniego wsparcia otrzymanego dzięki dotacji. Powinna otrzymać ok. 60 gr/kWh przy 50-proc. dotacji, a otrzyma tylko 16 gr/kWh.
W momencie, w którym zielona energia od obywatela trafia do sieci, zyskują raczej sprzedawcy z urzędu, którymi w zdecydowanej większości są spółki Skarbu Państwa. Taka spółka obrotowa oszczędza bowiem przy nabywaniu energii z mikroinstalacji część kosztów poza samą ceną za energię elektryczną. Takie podejście polskiego ustawodawcy do obywatelskiej zielonej energetyki wydaje się unikalne w całej Europie i nie odpowiada zobowiązaniom naszego kraju do promowania tego typu energetyki. Trudno więc się dziwić, że rozwiązania, które promuje mały trójpak, budzą całkowite niezrozumienie zagranicznych obserwatorów.
/>