Narodowość jest ważna dla co szóstego polskiego pracodawcy. Właśnie tylu dyskryminuje obcokrajowców. Najczęściej są to duże firmy – nawet nie odpowiadają na podania o pracę wysyłane przez cudzoziemców.
Takie wnioski płyną z eksperymentu przeprowadzonego przez pracowników Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. W okresie od marca 2012 r. do września 2013 r. wysłali prawie 3,5 tys. CV. Parami do tych samych pracodawców: jedno Polki lub Polaka, drugie Ukrainki lub Ukraińca albo Wietnamki lub Wietnamczyka. Życiorysy były równoważne – sylwetki opisanych aplikantów były identyczne pod względem cech istotnych dla pracodawcy.
Ten sam był rodzaj i jakość opisywanego wykształcenia, posiadane umiejętności czy długość doświadczenia zawodowego. Jedyną różnicą była narodowość osoby starającej się o pracę, przy czym fikcyjni cudzoziemcy mieli wszystkie wymagane dokumenty konieczne do tego, by legalnie pracować w Polsce. Do aplikacji dołączano również listy motywacyjne, które były napisane poprawną polszczyzną.
– Przy uwzględnieniu tylko tych sytuacji, w których przynajmniej jeden z kandydatów otrzymał odpowiedź na swoją aplikację (zaproszenie na rozmowę) wskaźnik dyskryminacji netto wynosi 0.159. Oznacza to, że w 16 sytuacjach na 100 cudzoziemiec lub cudzoziemka zostanie potraktowany gorzej niż kandydat z Polski, o identycznych kwalifikacjach – wyjaśnia dr Kinga Wysieńska. Dodaje, że różnice wśród kandydatów różnych nacji są na tyle duże, że nie można mówić o przypadku. Pracodawcy odpowiedzieli na 500 z wysłanych aplikacji.
Reklama
Badacze składali CV na stanowiska związane z branżą informatyczną oraz na oferty pracy biurowo-administracyjnej (średniego stopnia), biurowo-asystenckiej (niższego stopnia) oraz dotyczące marketingu.
Rezultat wskazał na Ukrainki jako najbardziej dyskryminowane na rynku pracy. Jeśli chodzi o Wietnamki, to praktycznie nie zaobserwowano tego typu zjawiska. Z kolei wśród mężczyzn bardziej dyskryminowani byli Wietnamczycy niż Ukraińcy.
Stopień dyskryminacji zmienia się w zależności od regionu. O ile w wypadku stolicy nie można mówić o tego typu zachowaniach, o tyle już poza największą aglomeracją dyskryminuje co piąty pracodawca. Warszawa jako miejsce najbardziej zróżnicowane narodowościowo zmniejsza postawy niechęci.
– Z wysokim komisarzem narodów zjednoczonych ds. uchodźców realizowaliśmy w Warszawie projekt, w czasie którego przygotowywaliśmy Somalijczyków do podjęcia pracy – opowiada Urszula Murawska z warszawskiego urzędu pracy. – Wszyscy bez problemu dostali się na staże. W stolicy wiele firm to te z udziałem kapitału zagranicznego. Spotkanie cudzoziemca na rynku pracy jest naturalne – dodaje.
Na stopień dyskryminacji duży wpływ ma wielkość firmy. – Spodziewaliśmy się, że najmniej będą dyskryminować największe firmy. Zakładaliśmy, że im więcej szczebli zarządzania, im większy dystans pracodawcy do zatrudnianego, tym osobiste preferencje będą grały mniejszą rolę – wyjaśnia Kinga Wysieńska. Badania pokazały jednak zupełnie co innego. Okazało się, że w największym stopniu dyskryminują właśnie największe firmy. Robi to prawie 19 proc. z nich. – Często są to znane korporacje, które szczycą się tym, że mają wprowadzone tzw. standardy zarządzania różnorodnością – komentuje dr Kinga Wysieńska. Do tego typu praktyk zalicza się m.in. audyty stanowisk, które pozwalają np. stwierdzić, czy osoby różnej płci na tych samych stanowiskach zarabiają tyle samo albo czy mają szansę brać udział w tych samych szkoleniach.
Nieco rzadziej dyskryminują przedsiębiorstwa średniej wielkości (15 proc.) – w tym wypadku w większym stopniu osoby pochodzenia ukraińskiego niż wietnamskiego. Ale co najbardziej zaskakuje – o dyskryminacji nie można mówić w przypadku najmniejszych przedsiębiorstw. Nie wiadomo jednak, co się dzieje dalej – np. w trakcie rozmów dotyczących wynagrodzenia. Może być tak, że o ile najmniejsze podmioty gospodarcze nie dyskryminują na etapie odpowiadania na CV, to już proponując konkretne stawki, będą chciały wykorzystać to, że przyszły pracownik nie pochodzi z Polski.
>>> Czytaj też: Polska wymiera. Czy cudzoziemcy uratują nam rynek pracy?
Różnica pomiędzy traktowaniem Ukrainek i Wietnamek może wynikać z różnych stereotypów, jakie Polacy mają o tych narodowościach. Według Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW obie nacje postrzegamy jako ludzi relatywnie ciepłych i... średnio kompetentnych. Przy czym występują duże różnice, jeśli chodzi o rodzaj i natężenie emocji. Jak czytamy w publikacji Kingi Wysieńskiej i Katarzyny Wencel „Status, tożsamość, dyskryminacja”, „jeśli chodzi o emocje odczuwane wobec wszystkich grup mniejszościowych, to najsilniejszym afektem był podziw. Wietnamczycy byli jednak grupą, wobec której Polacy relatywnie najsilniej (oprócz siebie samych) odczuwają też litość, za to nie czują wobec nich strachu, złości, zawiści czy pogardy. Wyższy poziom złości był deklarowany wobec Ukraińców. Z badań wynika, że obywatele Wietnamu są postrzegani jako mniej zagrażający na rynku pracy niż obywatele Ukrainy”.
Czasem dochodzi także do sytuacji, gdy to Polacy we własnym kraju skarżą się na to, że są dyskryminowani ze względu na narodowość.
– Często aby uzyskać pozwolenia na pracę dla swoich rodaków, pracodawcy np. z Chin wpisują w wymaganych kompetencjach znajomość języka chińskiego. Ale tu po prostu chodzi o obejście barier formalnych – tłumaczy Urszula Murawska. Takie sytuacji mają miejsce np. w Wólce Kosowskiej – podwarszawskim centrum handlowym, gdzie dominują właśnie Chińczycy i Wietnamczycy.
/>