Walka z ociepleniem klimatycznym będzie bardzo kosztowna. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu ONZ szacuje, że ograniczenie wzrostu temperatury do 2°C, jak ustalono to w Porozumieniu Paryskim, będzie wymagało inwestycji rzędu 3 bln dolarów rocznie do 2050 r. Aby wygenerować tak ogromne sumy, rządy i sektor prywatny coraz częściej zwracają się ku zielonym obligacjom.

Są to instrumenty o stałym dochodzie, wspierające konkretne projekty związane z klimatem lub środowiskiem. Dokładniej rzecz ujmując, zielone obligacje finansują projekty ukierunkowane na efektywność energetyczną, zapobieganie zanieczyszczeniom, zrównoważone rolnictwo, rybołówstwo i leśnictwo, ochronę ekosystemów wodnych i lądowych, czysty transport, czystą wodę i zrównoważoną gospodarkę wodną. Aby osiągnąć status ekologicznych i zdobyć zaufanie inwestorów, są one często weryfikowane przez stronę trzecią, taką jak Climate Bond Standard Board czy Sustainalytics.

Na przykład przy wsparciu tej ostatniej, gigant cyfrowy Apple stworzył zestaw wytycznych dotyczących alokacji kapitału zebranego w drodze emisji obligacji ekologicznych na „projektowanie i inżynierię niskoemisyjną, efektywność energetyczną, energię odnawialną, ograniczanie emisji dwutlenku węgla i sekwestrację dwutlenku węgla”. Rosnąca presja ze strony konsumentów na neutralizowanie śladu węglowego powoduje, że międzynarodowe korporacje, takie jak wspomniany Apple, wykorzystują zielone obligacje, aby odeprzeć ryzyko związane z włączaniem elementów gospodarki o obiegu zamkniętym do swoich modeli biznesowych.

Zielone obligacje są zazwyczaj powiązane z aktywami i zabezpieczone bilansem emitenta, więc mają taki sam rating kredytowy, jak inne jego zobowiązania. Inwestorzy zarabiają w miarę dojrzewania obligacji, czyli zbliżania się terminu ich zapadalności. Ponadto mogą liczyć na ulgi podatkowe, co zwiększa tylko atrakcyjność inwestycji.

Reklama

Pierwsza w historii zielona obligacja, stworzona specjalnie w celu zebrania pieniędzy na projekty środowiskowe, została wyemitowana w 2007 r. przez Europejski Bank Inwestycyjny. Od tego czasu rynek ten stale się rozwija, a jego wartość wynosi obecnie ponad 1 bln dolarów (taka jest wartość skumulowanej emisji zielonych obligacji). Według Climate Bond Initiative w 2018 r. wyemitowano zielone obligacje o łącznej wartości 167 mld dolarów, a w 2019 r. już 266,5 mld dolarów. W pandemicznym 2020 r. ekspansja zahamowała do niecałych 270 mld dolarów, ale potencjał wzrostu jest olbrzymi, biorąc pod uwagę morze potrzeb inwestycyjnych związanych z wychodzeniem z kryzysu COVID-19.

Pierwsza w historii zielona obligacja, stworzona specjalnie dla zebrania pieniędzy na projekty środowiskowe, została wyemitowana w 2007 r. przez Europejski Bank Inwestycyjny.

Z perspektywy inwestora obligacje ekologiczne stały się obiecującą lokatą kapitału. Rządy nauczyły się traktować serio inicjatywy związane z przeciwdziałaniem zmianom klimatycznym, tak że stały się one mało podatne na wstrząsy polityczne i o wiele mniej ryzykowne dla inwestorów niż to bywało w przeszłości. Zielonego Pan Bóg strzeże?

W pierwszej dekadzie XXI wieku największe światowe firmy zarządzające aktywami, takie jak Allianz SE, Axa SA, State Street Corporation, TIAA-CREF, Blackrock, AXA World Funds i HSBC, zaczęły tworzyć fundusze inwestycyjne zielonych obligacji. Otworzyło to możliwości inwestorom detalicznym. Jednak głównym emitentem zielonych obligacji pozostaje Bank Światowy. Od 2008 r. wyemitował on 164 takie obligacje o łącznej wartości 14,4 mld dolarów na wsparcie 111 projektów na całym świecie, przede wszystkim w zakresie energii odnawialnej i efektywności (33 proc.), czystego transportu (27 proc.) oraz rolnictwa i użytkowania gruntów (15 proc.).

Wiele podmiotów prywatnych i publicznych emituje własne zielone obligacje, aby pozyskać kapitał na łagodzenie skutków zmian klimatycznych i przyciągnąć nowy kapitał. Tak robią spółki użyteczności publicznej na całym świecie. Rządy państw też nie zasypiają gruszek w popiele. Rozumiejąc potrzebę pilnego działania w zakresie promowania neutralności klimatycznej, zaczęły wypuszczać własne zielone obligacje.

Apetyt rynku na zrównoważone inwestycje wzrósł, odkąd Donalda Trumpa w Białym Domu zastąpił Joe Biden, który traktuje zmiany klimatyczne priorytetowo. Problem w tym, że większość państw-emitentów zielonych obligacji, w tym USA, nie określiły prawem wiążącej definicji tego instrumentu. Największym rynkiem zielonych obligacji na świecie pozostają Chiny. W przeciwieństwie do USA, które nadal nie posiadają szczegółowych wytycznych w tym względzie, Chiny stworzyły taki zestaw regulacji, bazując na Green Bond Principles wyartykułowanych przez International Capital Market Association.

Największym rynkiem zielonych obligacji na świecie pozostają Chiny. W przeciwieństwie do USA, istnieją tam odpowiednie regulacje.

Brak jednolitych standardów, podobnie jak w przypadku ESG, sprawia, że wielu inwestorów obawia się angażowania kapitału w obligacje ekologiczne. Do niedawna panowała tu istna wolna amerykanka. Obecnie trwa opracowywanie taksonomii, czyli pełnego katalogu cech definiujących to, co „zielone”. Powoli z chaosu wyłaniają się wyraźne kontury.

Wbrew pozorom nawet w arcyekologicznej UE wciąż nie ma jednolitego standardu obligacji ekologicznych. A jest on niezbędny w sytuacji, gdy Zielony Ład pochłonie 30 proc. funduszu odbudowy wartego 1,8 bln euro. Będzie to swego rodzaju złoty standard. Pozwoli on przedsiębiorstwom i organom publicznym wykorzystywać obligacje ekologiczne do pozyskiwania funduszy na rynkach kapitałowych w celu finansowania ambitnych, wielkoskalowych inwestycji, przy jednoczesnym spełnieniu surowych wymogów w zakresie zrównoważonego rozwoju i ochrony inwestorów. Swoim nadzorem obejmie go Europejski Urząd Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych (ESMA): zewnętrzni weryfikatorzy świadczący usługi na rzecz emitentów europejskich obligacji ekologicznych będą zarejestrowani i nadzorowani przez ESMA.

Unijny standard zielonych obligacji będzie otwarty dla każdego emitenta, w tym przedsiębiorstw, władz publicznych, także spoza UE. Przyda się również, a może przede wszystkim inwestorom, którzy zyskają pewność, że ich inwestycje są zrównoważone i że nie padli ofiarą greenwashingu, czyli procederu wyłudzania funduszy z przeznaczeniem bynajmniej nie na cele przyjazne środowisku. Problem w tym, że nadal nie wiadomo, czy wytyczne UE dotyczące zielonych obligacji będą miały charakter obligatoryjny.

Kluczową rolę w utrzymaniu tempa rozwoju zielonych obligacji odegrają banki rozwojowe, których kapitał stanowi bufor dla ryzyka sektora prywatnego. Muszą one przeorientować się na bardziej ekologiczne, zrównoważone projekty infrastrukturalne, które pomogą osiągnąć cele klimatyczne określone w Porozumieniu Paryskim z 2015 r. Inwestycje mogą obejmować systemy zielonego transportu, energooszczędne domy, morskie farmy wiatrowe oraz projekty poprawiające adaptację do klimatu, takie jak ochrona przeciwpowodziowa i rolnictwo regeneracyjne.

Grażyna Śleszyńska